Artykuły

Kukuła i ntu

JEST to jedno z najdziwniejszych wydarzeń teatralnych w ciągu ostatnich lat. Dwa teatry - Stary w Krakowie i Teatr im. Jaracza w Łodzi, zagrały z wielkim powodzeniem sztukę, współczesnego polskiego autora. Do planu repertuarowego wstawiło ją już około dziesięciu innych teatrów. Zarazem żaden chyba współczesny polski dramat nie wywołał tylu polemik i nie doczekał się tak sprzecznych opinii. A chodzi tu przecież, zdawałoby się, o relikt czy raczej od grzany na nowo kotlet z najgorszej kuchni, o jak najbardziej typowy, spełniający wszelkie niemal wymogi normatywnej poetyki sprzed lat, produkcyjniak. O sztukę, której temat stanowi przede wszystkim produkcja, produkcja, która musi być dobra i wydajna i opłacalna, która musi być lepsza. Sztuka Marka Domańskiego "Ktoś nowy" dzieje się współcześnie, poruszane w niej problemy dotyczą dnia dzisiejszego ale została napisana dawno temu. Została napisana dla teatru, którego już nie ma. Jej struktura psychologiczna, jej kompozycja językowa jest naiwna i staroświecka, jest w wielu wypadkach żenująco dziecinna, jest sztuczna, jak przepisy poetyki, która narodziła się przed kilkunastu laty, nie ze społecznej i kulturalnej potrzeby, z administracyjnego nakazu.

W klasycznej sztuce produkcyjnej musiała być na scenie fabryka lub dyrekcja fabryki. Tak jest i tu. Musiały istnieć konflikty stanowiące podstawę akcji. Konflikty zrodzone z wymagań produkcji, której groziło zahamowanie bądź obniżenie tempa wzrostu. Tak jest i tutaj. Jest oczywiście bohater, który nazywa się Kukuła. Obok niego zjawia się i dyrektor, stary działacz partyjny oraz wrogowie "klika". Tym razem stanowią ją skostniali i skorumpowani do pewnego stopnia członkowie aparatu administracyjnego. Kręci się także kilka postaci z "życia".

Sztywny i naiwny temat produkcyjniaka, przeniesiony w inną epokę, zostaje do końca i bezlitośnie obnażony. Jeszcze raz potwierdza się teza, że dramat może mieć za temat tylko ludzi i ich wzajemne stosunki, a nie problem jako taki. I twierdzenie, że prawdziwą literaturę na temat pracy i produkcji stworzono w reportażu, a nie w schematycznej, nudnej i naiwnej powieści i równie drętwym w swojej scenicznej mowie dramacie.

A przecież "Ktoś nowy" cieszy się rosnącym powodzeniem u publiczności. Jest sztuką, na pewno potrzebną i pod wieloma względami rewelacyjną.

Jest w niej przede wszystkim dużo prawdziwie odważnej, rzeczywiście aktualnej publicystyki. Już samo założenie tej sztuki, wbrew może nawet pierwotnym zamierzeniom autora, musi okazać się przerażające dla każdego czytelnika czy widza jako tako zaangażowanego we współczesne życie społeczne. Produkcyjny schemat dramatu Domańskiego opiera się na problemie NTU. Chodzi tam o wprowadzenie w fabryce norm technicznie uzasadnionych (NTU). Chodzi o to, żeby ludzie pracowali po prostu tak, jak powinni i żeby zgodnie z tym otrzymywała wynagrodzenie. Żeby, akurat tyle, ile można, w istniejących optymalnych warunkach - wyprodukować. I ten właśnie problem stanowi podstawę ostrego konfliktu dramatycznego. Od razu' powstaje pytanie: skąd się wzięły obowiązujące przedtem normy technicznie nieuzasadnione (NTN)? To temat w stylu Mrożka. Domański zresztą przy okazji porusza kilka problemów równie oczywistych i równie drastycznych. Jak choćby to, że należy się poszanowanie ludzkiej wiedzy i zdolnościom i to nie tylko poszanowanie, ale również wynagrodzenie, a także i warunki do pracy dla ludzi, których obowiązki nie kończą się po fajerancie. Że w pracy musi obowiązywać dyscyplina. Że wreszcie w produkcji nie liczą się dawne, choćby największe, kombatanckie czy społeczne zasługi, ale aktualna przydatność i umiejętności. Pokazuje on tu również poprzez postać głównego bohatera, inżyniera Kukuły, niemalże apoteozę współczesnej inteligencji technicznej. Pokazuje inżyniera, który jest robotnikiem nie tylko z pochodzenia, ale i z racji poprzednio wykonywanego zawodu. Człowiek dokonującego ulepszeń w skali krajowej, pracującego do godziny czwartej rano, twardego bossa wymagającego i bezwzględnego w stosunku do siebie i w stosunku do podległych mu pracowników. Zarazem człowieka, który domaga się szacunku dla swojej wiedzy i który chce jeść porządne obiady w przyfabrycznej stołówce, lubi bardziej dobry ser, niż chudy twarożek, za pieniądze otrzymane po opatentowaniu wynalazku kupuje sobie samochód, a zamiast pomnika na fabrycznym dziedzińcu woli wybudować łaźnię z natryskami dla robotników.

To wszystko prawda i pod tym wszystkim można się podpisać obiema rękami. Jednakże właśnie najgroźniejsze pęknięcie sztuki zaczyna się właśnie od postaci głównego bohatera. Nie chodzi o to, że Kukuła jest po trosze dziwkarzem, że wyrzuca z pracy zarówno starego majstra nieuka, jak i chuligana. Nie chodzi o to, że zostaje on w końcu ubabrany w niesmaczny obyczajowo-rodzinnno-seksualny konflikt. Chodzi o to, że Domański buduje w sztuce nad miarę wyrośniętą kukłę - kukułę, żywy czy raczej martwy symbol technicystycznej filozofii. Cybernetycznego potwora, któremu rośnie z gęby, wciąż w górę, wykres produkcji. Produkcji, która ma stanowić o wszystkim. Podstawowe i słuszne założenie sztuki, że budowanie socjalizmu nie może polegać na doraźnej, ubogiej filantropii; teza, że ludzie powinni lepiej pracować, żeby lepiej żyć, przeciwstawiona założeniu, że mogą żyć jako tako i zarazem pracować byle jak (czy się stoi czy się leży, dwa tysiące się należy) - zostaje w końcu wywrócona do góry nogami. Wbrew wymienionym poprzednio postulatom maszyna okazuje się tu ważniejsza od człowieka, a ostatecznym ludzkim nakazem staje się poświęcenie własnego człowieczeństwa, zamknięcie w klasztorze Braci Produkujących. I nic nie pomogą miłosne igraszki i sytuacyjne dowcipy rodem ze starej mieszczańskiej farsy, służące przede wszystkim ku ubarwieniu i uatrakcyjnieniu postaci Kukuły. Schemat produkcyjniaka zwycięża. Zwycięża i bohatera, i autora. Staje się o wiele bardziej niebezpieczny od zdemaskowanej w końcowej scenie małomiasteczkowej kliki. A ostatnie słowa, które mają paść z ust zgłaszającej się do dyrektora delegacji robotników, słowa, które mogłyby, przynieść ostateczną ocenę postawionych pytań, nie zostają wypowiedziane. Sztuka kończy się unikiem.

Precyzyjna maszyna współczesnej sceny okazuje się rzeczywiście już nie przystosowana do obrób W starego pudła ozdabianego w dodatku figlarnymi balaskami i gigantyczną figurą niczym kamienica z MDM-u. Gdyby zechciało się szukać w sztuce tego, co w niej najcenniejsze, to znaczy publicystyki, mógłby pozostać z niej tylko szkielet niesprecyzowanego do końca tematu. Trzeba więc zatrzymać się w pół drogi. I tak też robi w krakowskim przedstawieniu Jerzy Jarocki. Dzieli wyraźnie spektakl na sceny z obyczajowej farsy i politycznej dyskusji. Stara się maksymalnie uczłowieczyć Kukułę (dobra rola Ryszarda Filipskiego) a zarazem każe mu często przemawiać wprost do widowni. Świadomie też, szczególnie w ostatniej scenie zasadniczej dyskusji, mechanizuje i przemienia w kukiełki postaci z kliki, postaci, które mimo wszystko są jednak o wiele bardziej żywe od Kukuły. Niestety, stary schemat i na scenie jest niezniszczalny - negatywni bohaterowie są i tu, mimo wszystko - prawdziwsi i bardziej pogłębieni psychologicznie od pozytywnych.

A jednak to przedstawienie jest rzeczywistym sukcesem. I będą sukcesami następne premiery sztuki Domańskiego. Bo jest w "Kimś nowym" sporo gorzkiej prawdy. Sporo negatywnych i pozytywnych stwierdzeń, zawartych w tym, co się tam mówi ze sceny. Jest to przecież, mimo wszystkich wad, sztuka o nas samych, a nie o marionetkach z technologicznego procesu. Chociaż całą dobrą i złą prawdę mógłby na ten temat powiedzieć tylko dramat napisany środkami rzeczywiście współczesnej dramaturgii, sięgający do wnętrza psychicznych i społecznych przemian ludzi naszego czasu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji