Artykuły

Tragifarsa według Szekspira

Obawiam się, że "Cymbelin" Szekspira należy do tych sztuk, do których szekspirolodzy długo jeszcze szukać będą właściwego klucza. Nie dlatego, żeby zrozumienie sztu­ki było aż tak karkołomnie trudne, ale dla przyczyny, że ta "czarna komedia" ma wiele zamków, a do każdej pasują in­ne klucze, wytrychów nie licząc. Kiedy chce się nowocześnie wy­stawić "Cymbelina", pokusa użycia wytrychu jest potężna. Lekcję tego dał w swoich nie­których interpretacjach sztuk szekspirowskich Jan Kott - ale że robił to w sposób efektow­ny i obwarowany wieloma po­zorami prawdopodobieństwa, da­rowaliśmy mu to łatwo, a na­wet zaakceptowali. I, w gruncie rzeczy, trudno mieć pretensje do współczesnego interpretatora, że pragnie przymierzyć klasyka do obowiązujących aktualnie kanonów filozoficznych i este­tycznych. Jeden jest tylko wa­runek: konsekwencja. Otwieranie tego samego zamka kilko­ma wytrychami na raz nie rokuje nic dobrego. A tak właśnie zrobił Jerzy Jarocki, jako re­żyser "Cymbelina", wystawione­go w Teatrze Starym. Ścigany wieloma pokusami, reżyser ule­ga im ochotnie, niezależnie od tego, iż prowadzą one w od­mienne świata strony. Nie twierdzę, iż pokus takich tekst sztuki nie zawiera, ani że obrane kierunki nie są przezeń usprawiedliwione; dr Johnson i Shaw, denerwujący się ha wie­lość elementów i materii pomieszane w "Cymbelinie", mie­li najzupełniejszą rację. Jarocki obrał drogę wypunktowania owej różnorodności, i udało mu się to - tyle, że zabrakło do­minanty scalającej wszystko. Szkoda, że tyle interesujących pomysłów reżyserskich uległo rozczłonkowaniu.

Krwawość sztuk Szekspira znalazła i współczesny odpowied­nik w tatrze absurdu z jednej, Grand-Guignolu z drugiej stro­ny. Teatr absurdu ma ambicje filozoficzne - Grand-Guignol widowiskowe, zabawowe wyłącznie. Już wprowadzenie tych dwóch czynników, bez ich należytego wyważenia, wprowadza zamieszanie. Ale reżyser domie­szał (czy raczej wypunktował) smaczki z różnych parafii, gdzie niepoślednie miejsce zajmuje nowelistyka i romans współczes­ny Szekspirowi, z wszystkimi chwytami cudów, niespodzianek, pustelniczych siedzib, bogów in­terweniujących w ludzkie losy. Scenografia Ewy Starowieyskiej poszła w kierunku plastycznego oddania tego wszystkiego, i w rezultacie jest raczej pstra, choć dowcipna i interesująca. Pod­kreśla jeszcze bardziej brak czynnika scalającego. Łączy Grand-Guignolową dosłowność okrwawionych, odciętych głów z figlarną pastiszowością i umow­nością kostiumów, np. braci Postumusa, i ze stylizowanymi na stroje odrodzeniowe szatka­mi dworaków i Rzymian.

Czy brak jednolitego tonu, który załamuje się już pod ko­niec pierwszego aktu, dyskwa­lifikuje "Cymbelina" w Teatrze Starym bez reszty? Nie sądzę. Widz ma dużo kłopotu z nastro­jeniem się na właściwy odbiór, bo reżyser mu tego nie ułatwia, a miejscami wręcz utrudnia, jeśli jednak instynktem trafi na ową tragifarsową długość fal, spore partie przedstawienia bę­dą go szczerze bawić - a już najbardziej te pełne krwawości. Będzie się dziwił, czemu akurat ta, a nie inna scena ma cyrkową, strukturę, ale ów cyrk zaakceptuje. Umożliwią mu to wykonawcy, aczkolwiek sami w znacznej mierze zdezorientowa­ni. Najbardziej skomplikowane, z drugiej strony najprostsze za­danie miała Ewa Lassek (Imo­gens). Jej bohaterka jest jedy­ną postacią, potraktowaną całkowicie serio i ciepło. Heroina wśród imbecylów, czarnych cha­rakterów, prymitywów - jest dumna i naiwna zarazem, świa­doma swojej wyjątkowości i zbłąkana jak dziecko w labiryn­cie okrutnego świata. Jej uko­chany, Postumus (Marek Wal­czewski) to rycerz szlachetny, "sans peur et sans reproche" ale - jak tylu szlachetnych w sztukach Szekspira - ograniczo­ny nieco. Królową wyniosłą, pełną zła - z tym jawnie de­monstrowanym złem sympatycz­niejszą od złych przez własną głupotę - jest Halina Kwiat­kowska. Wiktor Sadecki jako Cymbelin ma zadanie niełatwe: z jednej strony dobroduszny pantoflarz, z drugiej - apodyk­tyczny tyranek; ograniczoność osłania dobrodusznością, dobroduszność tyranią. Na wyróżnie­nie zasługują również Antoni Pszoniak (Pizanio), Jan Nowicki (Jachimo). Obsada sztuki w całości jest interesująca.

Nie bardzo rozumiem nato­miast sens wprowadzania pan­tomimy w takiej formie, w ja­kiej zrobił to Stanisław Brzo­zowski. Chyba tylko chęć pokazania gwiazdki Piwnicy pod Baranami, Grażyny Karasiówny, mogła mu podyktować po­mysł tej niby-dowcipnej, pseudo-antycznej wstawki ze złocistobrodym "Grekiem" i nimfą. Zresztą, nie jest to jedy­na sytuacja przerysowana, go­niącą wyłącznie za efektem widowiskowo-cyrkowym. Do ta­kich zaliczyłbym pomysł upozlowania Wojciecha Ruszkows­kiego na Wróżbiarza, z "Nosferatu" rodem, cmentarno-makabreskowe chóry i okrzyki wzno­szone przy lada okazji, a mające pełnić rolę ironicznego komen­tarza. Wniosek z tego jeden: nie mnożyć teatralnych bytów sce­nicznych ponad potrzebę, co os­tatnio zdaje się być manierą krakowskich teatrów. Ale że recenzent może się mylić, a część widowni wydawała się być wyraźnie zadowolona ze spektaklu, idźcie sami sprawdzić, ewentualnie biorąc pod uwagę "dobre rady? na temat sposo­bu odbioru "Cymbelina", jakie tu poczyniliśmy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji