O kroplę za wiele
Podczas gdy w Warszawie teatry korzystają jeszcze z przedwakacyjnych zasobów repertuarowych, Kraków w ślad za Poznaniem już może pochwalić się nowościami. W Poznaniu byłem na premierze (dodajmy - prapremierze!) ,,Bazylissy z Teofanu", o czym już pisałem na tych łamach, w Krakowie trafiłem w Starym Teatrze im.Heleny Modrzejewskiej na świeżo upieczony spektakl - sztukę Szekspira "Cymbelin" w reżyserii Jerzego Jarockiego i scenografii Ewy Starowieyskiej. Zagrano to wprawdzie jeden raz przed feriami, ale właśnie jako przedstawienie mające otworzyć sezon jesienny, co się też i stało, a teraz Wasz recenzent zdążył obejrzeć szóste przedstawienie, a więc jeszcze całkiem, całkiem świeże.
Sztuka ta jest do zagrania całkiem niełatwa. Najlepszy dowód, że w Polsce w ogóle była wprowadzona na afisz dotychczas tylko dwa razy - w roku 1902 w Krakowie i w roku 1980 w Teatrze Ziemi Mazowieckiej z bazą w Warszawie.
Trudna jest nie tyle do zagrania, co do powzięcia decyzji jak zagrać? Jest to bowiem aż pękający w szwach worek pomysłów, sytuacji, wątków, tematów, rozważań, obrazów, scenerii, spraw i sprzeczności, a przecież naznaczony pieczęcią geniusza. Chyba najbardziej barokowa ze sztuk Szekspira, który stoi na rozdrożu między renesansem, a barokiem. Niektórzy sugerują, że jest to sztuka, w której Szekspir eksperymentował, wypróbowując różne chwyty artystyczne. Inni niedalecy są od przypuszczenia, że jest rezultatem jakiegoś wielkiego pośpiechu autorskiego, by dać przedstawienie na zawołanie. Czy nonsensy w niej zawarte są tylko pozorne i mają służyć drwinie z szablonów moralnych i filozoficznych, czy też są wynikiem czyjegoś żądania by się rzecz skończyła tak nieprawdopodobnym happy endem, gdy starożytni Brytyjczycy właśnie pokonawszy pragnących ich ujarzmić Rzymian, po zwycięskiej bitwie poddają się pod władzę tych, których wzięli do niewoli?
Reżyser i scenograf prześcigają się by podkreślić bogactwo tej sztuki. Czy jednak nie poszli o krok za daleko? Skoro już w tekście mamy aż taką mieszaninę stylów: rzymski antyk, starożytną dzicz brytyjską, angielski barok, włoski renesans, tragedię, farsę, melodramat i cyniczną szczerość, dwór i jaskinię, może było o kroplę za wiele podkreślać aż tak dworskość sceny dworskiej (z krokietem!) i jarmarczność scen zdziczałych Celtów, granych zresztą ,,na całego" przez Bolesława Smelę, Andrzeja Buszewicza i Józefa Margałę. podobnie świetna sama w sobie karykatura rzymskiego Wróżbiarza w wykonaniu Wojciecha Ruszkowskiego przechyla na rzecz jarmarczności równowagę elementów w sposób grożący szekspirowskiej równowadze smaku. A przecież, oddzielnie biorąc, nie brak w tym spektaklu ról opracowanych ze smakiem i ofiarnością. Mam na myśli przede wszystkim kreację Haliny Kwiatkowskiej jako Królowej - występnej, ambitnej i podżegającej dobrodusznego króla Cymbelina, zagranego majestatycznie przez Wiktora Sadeckiego. Ewa Lassek jako królewna Imogena także z wielkim wyczuciem stylu wciela rolę niewinnie posądzonej o zdradę. Przezabawne duchy cmentarne z barokową śmiercią w tle są oddzielnym małym, teatrem w teatrze.
Niech mi wybaczą inni doskonali artyści Starego Teatru, że wymieniam tylko niektórych przykładowo. Każdemu z nich oddzielnie należałoby się sporo pochwał, a w każdym razie uwagi. Poszczególne sytuacje są pełne ekspresji. Ale spektakl jako całość zdaje się nie wytrzymywać przeładowania rozmaitościami.
Jeżeli można szekspirowskiego "Cymbelina" porównać do dzbana pełnego po brzegi uroków i pomysłów, to w danym wypadku pomysłowość reżyserska stała się kroplą, która przelewa naczynie.