Artykuły

Kurnik i historia

Historia dzieje się tym razem opodal kurnika. Kury noszą imiona rzymskich cesarzy, gdaczą i znoszą jaja na stół ostatniego z cezarów - Romulusa. Romulus czyni zresztą wszystko, aby pozostać to siejach Rzymu ostatnim z cezarów. "Germanie nadchodzą" - co przyniosą światu i Rzymowi? Czy warto beznadziejnie opóźniać ich nadejście? Czy nie należy go raczej przyspieszyć?

Ginąca cywilizacja Rzymu podszyta jest zbrodnią - wyrosła z gwałtu i podbojów, z krwi i potu milionów niewolników; już od dawna przeżyta zgangrenowana do szczętu, skrachowana materialnie i do cna wysuszona ze swych soków kulturotwórczych; tamująca postęp, nienawistna i wroga ludziom. Czy godzi się upierać przy ratowaniu jej niegdysiejszych wartości? Czy nie należy oczekiwać, że cywilizacja, która po niej nastąpi, przyniesie światu ulgę, pokój i bezpieczeństwo, możliwość rzetelnej pracy i spożywania jej owoców? Oto schemat rozumowania Romulusa, które przerasta w akcją: dwudziestoletnią nieubłaganie konsekwentną działalność "dywersyjna", zmierzającą do przyśpieszenia zagłady rzymskiego imperium.

Jest w tym działaniu czynnik, który moglibyśmy nazwać wallenrodycznym. Nie sądzę zresztą, żeby Duerrenmatt znał Mickiewicza i nie o to chodzi. "Wallenrodyzm" Romulusa nie rodzi się z zemsty, tylko z chłodnego rachunku, z zaciekłego i bezkompromisowego humanizmu, który przyznaje sobie prawo sądzenia i wydawania wyroków. Romulus w swym sumieniu prowadzi grę uczciwą. Wierzy, że nadchodzący Germanie stworzą porządek przychylniejszy człowiekowi. Swój rachunek z ginącym Rzymem pragnie spłacić do końca - czeka na śmierć z ręki zwycięzców. Ale Romulus nie jest w tej grze jedynym partnerem. Wódz Germanów, Odoaker, zna lepiej swych wojowników i nie ma złudzeń Romulusa. On także prowadzi grę na niekorzyść swych poddanych; on także jest "Wallenrodem" z pobudek humanistycznych. Przegrywają obydwaj - przegrać muszą. Nie ma wyjścia z kręgu historii. Problem władzy, tak często ostatnimi czasy eksploatowany literacko od strony jej nadużyć - objawia się tutaj w kształcie zupełnie odmiennym: od strony jej ograniczoności i bezsiły wobec historii. Jest w tym bardzo rzeczowa korekta naszych nie kończących się rozważań problemu władzy. I niezależnie od swoistej historiozofii autora jest w tym najprawdziwszy, niezwulgaryzowany moterializm dziejowy.

"Romulus Wielki" jest stosunkowo wczesnym utworem jednego z najwybitniejszych dramaturgów naszej epoki. Nie jest to jeszcze sztuka doskonała - od pierwszej do ostatniej sceny równie gęsta i mocna, choć na pewno pomyślana znakomicie i nad wyraz efektownie. Kompozycyjnie są to trzy akty z epilogiem i pointą, w tonacji dramatycznej bardzo niejednolite: akt I - sarkastyczny; akt II - heroiczny z akcentem parodii; akt III - byłby tragiczny, gdyby nie wyrastał z groteski. I akt IV, czyli epilog: jest tragiczny naprawdę, choć kończy się "szczęśliwie" i upływa na przyjacielskiej, serdecznej dyspucie dwóch zawiedzionych hodowców drobiu. Te cztery akty pokazać tak, by nie pomieszać bez efektu nakładających się tonacji komediowych i nie pogubić ich proporcji, odmierzonych w tekście wcale nie najściślej - to impreza tak śliska, że prawie karkołomni. Bez karnych punktów przejść te próbę trudno reżyserowi z fantazją; reżyser bez fantazji natknie na pierwszej przeszkodzie.

Jarocki jest na pewno reżyserem z fantazją, ale tym razem zabrakło mu nieco "matematyki" stylu i pewności w zestrojeniu tej kakofonicznej harmonii. Od pierwszego aktu poszedł na pełną groteskę - przerysowaną i nazbyt ułatwioną, podpartą tędy i owędy gierkami ze skrzyżowania farsy i operetki (pokraczne figury ministrów upojny i spraw wewnętrznych). W tak powstałe i konfiguracji zbyt jaskrawych błaznów, narastający konflikt Romulusa z otoczeniem zostaje przedwcześnie zdewaluowany i przesądzony na korzyść dowcipnego cesarza. Drugi akt, najsłabiej zresztą napisany i odrobinę zakalcowaty, rozsypał się na luźne scenki bez wyrazu. W trzecim - efekt podwójnej kompromitacji spiskowców - w płaszczyźnie dysputy i ta płaszczyźnie groteski - już w zarodku poszkodowany został krojem poprzednich aktów: wiemy z góry nadto dobrze. Romulus nie ma przeciwników. W czwartym akcie reżyser nareszcie złapał oddech, dał mocny, ostry finał, ale rozmowę Romulusa z Odoakrem nadto okroił. W tekście, który zostawił, nie zostało miejsca na pełny dramatyczny rysunek bankructwa dwóch Wallenrodów, ani na pełny wywód ich racji i pomyłek. Pointę rozumową, sceptyczną, dyskursywną, przekształcił Jarocki w efektowną klamrę inscenizacyjną, która to grotesce pokazuje złowrogie kły. Wyostrzył ją, ale trochę zubożył.

"Romulus" jest niezwykłym popisem dla aktora, grającego role tytułową. Ujrzeliśmy w niej Stanisława Igara, po raz pierwszy występującego w zespole "Rozmaitości". Igar oczywiście nie zawiódł, pokazał aktorstwo wysokiej próby i finezji. Można się jednak spierać o koncepcję roli. Romulus Igara był przez cztery akty nazbyt podobny - w rozmowie z Odoakrem prawie taki jak w rozprawie ze spiskowcami i w utarczkach z żoną przy śniadaniu. Myślę, że należało te etapy roli ostrzej, wyraźniej zróżnicować, budując postać głębiej i na paru tonach; nie jestem wszakże pewien, czy nie wypadłaby wówczas z przedstawienia.

Poza Romulusem występuje w sztuce siedemnaście postaci i tłum, statystów. Wszystkich nie wymienię, nie wypada wszakże pominąć cesarzowej "z awansu", którą zagrała z wyczuciem, sytuacji towarzyskiej Halina Dzieduszycka. Odoaker (Adolf Chronicki), w koalicyjnym mundurze oficera z pierwszej wojny światowej, miał za mało tekstu, by stworzyć pełną, jasno tłumaczącą się postać. Henryk Teichert w trudnej roli Emiliana, za głośny, deklamacyjny, operowy i papierowy, Zenon Issauryjczyk, cesarz wschodnio-rzymski, (Janusz Obidowicz) zabawnie parodystyczny i kabotynowaty, ale nie dość jadowity jako intrygant. Mares (Tadeusz Kamberski) i Tulius Rotundus (Zdzisław Nowicki) razili operetkowym ustawieniem roli (mniej raził Kamberski). Należy odnotować wyjątkowo obiecujący debiut Niny (Prudnik (Rea) i udane epizody: Stefana Kubickiego (Teodoryk), Bronisława Brońskiego (Cezar Rupf). Romana Sikory (Apolion), obydwu kamerdynerów (Jerzy Błock i Jan Łopuszniak) i obydwu szambelanów (Jarosław Kuszewski i Wiesław Ilnicki). Marian Skorupa (Spurius Tytus Mamma) miał jeszcze nadmiar wigoru jak na rycerza, który nie śpiąc galopował całe sto godzin.

Napisałem i teraz mi szkoda: czy nie zbyt surowo? To dlatego, że spodziewałem się po tym przedstawieniu znacznie więcej. A przecież nie jest na pewno złe, ani w sumie chybione, ani nudne, ani banalne, ani tuzinkowe. Jest nie tylko prawdziwie smaczną zabawą, ale i szczególnie wartościowym, szczególnie ambitnym teatrem. I czegóż ci więcej trzeba, ponury Zoilu? Pobożne życzenia i westchnienia odłóż na szczęśliwszą sposobność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji