Artykuły

Dziwny "Portret"

Portret Gawlika przypomina przez skojarzenie fotografię pewnego przestępcy, skomponowaną na podstawie zeznań poszczególnych poszkodowanych. Kilka lat temu opisywano ten fakt jako wielki sukces kryminologiczny, a jedno z pism ilustrowanych zamieściło obydwa zdjęcia, to "złożone" z zeznań i autentyczne. Mało się różniły. Ale to sztuczne zdjęcie było naprawdę sztuczne, mimo że zręcznie zrobione.

Podobnie ma się rzecz ze sztuką Gawlika. Jego Portret jest również zręcznie zrobiony, ale skomponowany z kawałków, z poszczególnych zeznań, z których każde złożył inny świadek. Nie chodzi o to, że odnajduje się w nim "zeznania" Gombrowicza, Pirandella, nawet Joyce'a. Te wzory, wpływy tych autorów, analogie, jakie się odnajduje, nie przynoszą Gawlikowi ujmy. Ostatecznie nawet doświadczony pisarz nie może wyłamać się we własnej twórczości z pewnych reguł czy praw, charakteryzujących debiut, który zawsze jest odbiciem lektury. Ważne jest kogo czyta debiutant, jakie myśli odbija jego utwór. Ale rzecz w tym również, co chce przez to powiedzieć.

Oglądając Portret długo ma się uczucie, że Gawlikowski chodzi przede wszystkim o wnikliwy portret psychologiczny, o konfrontację obrazu, jaki bohater tworzy sam o sobie - z odbiciem w otoczeniu, że chodzi o pokazanie złożoności rysów i o pewną demistyfikację. Gawlik robi to zgrabnie. Zgrabnie wplata przeszłość, cofa się do czasów szkolnych, "upupia" swojego Tomasza Bakę. Potem lubieżnie kąpie go w poróbstwie, aż do scen z nieletnimi (Baron Hulot z Kuzynki Bietki Balzaka?). Słyszy się aforyzmy ciekawe, inteligentne. Ale zalewa to stek kompromitujących banałów.

Człowiek zaczyna się zastanawiać, czemu to służy. Ogląda analizę oderwaną, autonomiczną, prowadzącą do dowodu, że Tomasz Baka w obiektywnej ocenie społecznej ma na swoim rachunku jedyny niezaprzeczalny plus: uratowanie (dziecka przed przejechaniem go przez nadjeżdżający samochód. I na tym Gawlik kończy, by naraz przejść do społecznego rozrachunku z bohaterem, by stwierdzić, że mamy oto sprzed sobą portret malwersanta, czy człowieka, przeciw któremu skierowano oskarżenie, a w istocie nie jest on znów tak bardzo winien, czego miała dowieść drobiazgowa analiza psychologiczna.

Widz odnosi jednak wrażenie, że jedno nie wiąże się z drugim, że sprawy są z różnych "oper". Problem społeczny jest doczepiony do efektownej teatralnie analizy.

I oto staje przed teatrem problem. Jak to grać? Przeciw tekstowi, by ratować autora, pokazać to ironicznie i tą drogą we właściwym świetle ustawić wszelkie banały? Ale wówczas nasuwa się problem społecznej motywacji sztuki. Czy też być wiernym autorowi, podkreślić społeczny pożytek sztuki, ale kompromitować autora? Jerzy Hoffman, reżyser spektaklu w Teatrze Ziemi Lubuskiej, wybrał tę drugą drogę. Wyżej ocenił przydatność społeczną. I chyba dobrze zrobił, mimo że w wielu miejscach ujawnił słabości tekstu. Wierny był autorowi reżyser i aktorzy. Zwłaszcza Rajmund Jakubowicz w roli scenicznego Baki, nieraz nawet zabawny w swoich wielorakich odmianach. Najlepsza chyba aktorsko była scena kafkowskiego procesu, w którym aktor ten gra na przemian role wszystkich elementów sądu - prokuratora, obrońcy z urzędu i samego oskarżonego.

Reżyser nadał widowisku, w scenograficznym opracowaniu Zbigniewa Bednarowicza, filmową płynność i efektowność (kostiumy Barbary Wolniewicz).

Warto jednak, by jakiś teatr pokusił się o pokazanie Portretu wbrew autorowi i stwierdził wytrzymałość dramaturgiczną tekstu. No i logiki autorskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji