Artykuły

Kłopoty Henryka

Na konferencji prasowej Jerzy Grzegorzewski odesłał publiczność do "szyderczych komentarzy", jakie ukażą się w prasie po premierze "Nie-Boskiej...". Rozczaruję dyrektora - najnowsza premiera w Narodowym nie skłania do szyderstw, ale do przygnębienia.

O tym, że dramat Zygmunta Krasińskiego z 1835 roku wystawiony po raz pierwszy w roku 1902 dotyka zapalnych miejsc w XX-wiecznej historii, nie trzeba nikogo przekonywać. Na obraz inspirowany rewolucją francuską bardzo szybko nałożyła się rewolucja w Rosji i począwszy od przedstawienia Schillera, który w 1926 roku przebrał rewolucjonistów Krasińskiego w bolszewickie płaszcze, sztuka o starciu między szlachtą a ludem, a szerzej - między chrześcijaństwem a rewolucją, rozumiana była bardzo współcześnie.

Grzegorzewski odszedł od tej tradycji i pozbawił "Nie-Boską..." odniesień do historii współczesnej. Spektakl rozegrał na kameralnej scenie, nie ma więc tłumów szlachty i ludu, którym dramaturg przyznał kluczową rolę. Scenografia przedstawia magazyn dekoracji z poprzednich przedstawień reżysera - jest tu fragment powozu z "Operetki", są weneckie pachołki do cumowania łodzi z "Nocy listopadowej" i ławki kościelne z "Don Juana". Według podobnej metody zmontowano tekst, na który oprócz okrojonej "Nie--Boskiej..." składają się fragmenty innych utworów Krasińskiego - dramatu "Podziemia weneckie" i prozy "W Wenecji".

Sensem tych zabiegów jest sprowadzenie "Nie-Boskiej..." z poziomu historii na poziom osobistej tragedii. Pro-tagonistów - hrabiego Henryka i przywódcę rewolucji Pankracego - nie oglądamy na tle grup społecznych, którym przewodzą, bo tych grup na scenie nie ma. Z całej szlachty ostał się jeden Józef Duriasz w kontuszu, z rewolucjonistów - trzej ogoleni na łyso panowie, którzy grzecznie siedzą w kościelnych ławkach.

W jednym bucie

Reżyser pokazuje bohaterów prywatnie, poza publicznymi rolami. Jan Englert jako Henryk występuje w rozpiętej kamizelce i jednym bucie, kwestie wypowiada do siebie, także te z części trzeciej i czwartej utworu. Zamiast organizować obronę Okopów Świętej Trójcy, przegląda szkice. Natomiast Jerzy Radziwiłowicz - Pankracy - na początku przypomina Hamma z "Końcówki" Becketta, kiedy siedzi w czarnych okularach na ruchomym krześle. Później pokazuje się w skórzanym płaszczu i letnim kapeluszu, w których wygląda jak XIX-wieczny podróżnik. On również mówi przede wszystkim do siebie. Słynne spotkanie Henryka i Pankracego, podczas którego dochodzi do konfrontacji wiary w Boga z wiarą w człowieka, staje się pogawędką dwóch intelektualistów, a nie ostatnią próbą zażegnania kataklizmu.

W tym przedstawieniu nie ma rewolucji. Jedyne ekscesy, do jakich dochodzi, to kąpiel Leonarda (Mariusz Bonaszewski) w suchej wannie, podczas której jedna z cór rewolucji pieści jego stopy, oraz skakanie na jednej nodze, które uprawiają trzej rewolucjoniści. Nawet okrucieństwo Pankracego okazuje się teatralną sztuczką - ludzie, którym ukręcił kark w ataku wściekłości, po chwili wstają, jakby nic się nie stało. W finale Pankracy siada w fotelu i wypowiadając słynną kwestię: "Galilejczyku, zwyciężyłeś", udaje, że wbija sobie gwoździe w ręce. To autoukrzyżowanie, pomijając intelektualną miałkość symbolu, jest też teatralną sztuczką-jeden gwóźdź Pankracy wbija w poręcz, ale drugiego już nie może, więc go tylko przytrzymuje. Z tego krzyża zejść jest bardzo łatwo.

Opowieść o umierającym artyście

Wątek osobistej tragedii Henryka został świetnie pokazany, co jest zasługą aktorów: Doroty Landówskiej jako Żony, Beaty Fudalej w roli Orcia i samego Englerta. Fudalej nie gra obłąkanego chłopca. Kiedy ma wizję zagłady, w jej oczach jest prawdziwy strach. Landowska nie jest wariatką ani kuchtą, lecz głęboko zranioną, osamotnioną kobietą. A Englert nad ciałem Orcia ma w sobie cierpienie Leara nad zmarłą Kordelią. Niestety, tej energii nie mają pozostałe sceny.

"Nie-Boska..." w Narodowym nie śmieszy mnie, raczej przygnębia. Dlaczego? Ponieważ nie sądzę, aby temat rewolucji stracił na znaczeniu po upadku komunizmu. Tymczasem z przedstawienia Grzegorzewskiego wynika, że ta tematyka zupełnie się wyczerpała. Populizm, neopogaństwo, fanatyzm, wojna prowadzona w imię Boga lub przeciw niemu, manipulacja tłumem, kryzys moralności - wszystko to, co w proroczej wizji zobaczył Krasiński i co do dzisiaj jest chlebem powszednim całych społeczeństw, w Narodowym zostaje wzięte w teatralny cudzysłów. Jakby nie było w dzisiejszej Polsce społecznych podziałów, jakby hasła populistycznych polityków nie znajdowały posłuchu w masach, jakbyśmy nie byli w ostatnich latach świadkami wielkiej kompromitacji licznych obrońców chrześcijańskich wartości, którzy okazali się takimi samymi chciwcami łasymi na posady i kasę, co ich lewicowi poprzednicy, jakby wreszcie polska inteligencja nie poniosła klęski w starciu z demagogią.

Według Grzegorzewskiego nic takiego w Polsce nie zaszło, w związku z czym wystawił "Nie-Boską..." jako opowieść o umierającym artyście. Nie mam nic przeciwko spektaklom o artystach, ale dlaczego ma do tego służyć "Nie-Boska..."?

Teatr Narodowy: Zygmunt Krasiński "Nie-Boska komedia", opracowanie tekstu, reżyseria, scenografia Jerzy Grzegorzewski, muzyka Stanisław Radwan, premiera 9 czerwca na Scenie przy Wierzbowej

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji