Artykuły

"Śmierć gubernatora"

Państwowy Teatr Śląski im. St. Wyspiańskiego: ŚMIERĆ GUBERNATORA, sztuka w 3 aktach. Reżyseria: Jerzy Jarocki. Asystent a reżysera: Andrzej Ziębicki. Scenografia: Wiesław Lange. Muzyka: Wojciech Kilar. Premiera 27 maja 1961 r.

Nowa sztuka Leona Kruczkowskiego "Śmierć gubernatora" ma już po premierach warszawskiej, katowickiej i krakowskiej - obfitą dokumentację prasowa. Recenzenci zajęli się obszernie warstwą artystyczną sztuki, ustosunkowali się do humanistycznych propozycji autora, a nawet wyciągnęli wnioski aktualne, umiejscowiając gubernatora o dyktatorskich zapędach w określonej części współczesnego świata.

Niewątpliwie sztuka Kruczkowskiego pozwala na szeroki komentarz, niewątpliwie wolno także zarysowaną w niej sytuację przymierzać do rzeczywistej sytuacji w takim czy innym kraju, albowiem autor wskazuje wyraźnie, że akcja utworu toczy się w społeczeństwie, znajdującym się pod presją przeciwieństw klasowych. A jednak nie to jest najważniejsze w tej sztuce. Ów sztafaż społeczny jest właśnie tylko sztafażem; jest przy tym pretekstem do wyrażenia pewnych ogólniejszych prawd o prawach moralnych oraz o ich granicach. Bez tego sztafażu sztuka byłaby tylko seminaryjnym wykładem filozoficznym; on zbliżył ją do ziemi, ba, przytwierdził do ziemi, do świata, który trzeba poprawić.

Nie zmienia to jednak faktu, że Kruczkowski nie napisał sztuki społecznej, lecz filozoficzną. W postaci gubernatora przedstawił, jak sam stwierdza w komentarzu do utworu, człowieka, który wyznaje modną dziś zasadę immanentnego zła historii. Fałszywy determinizm gubernatora zmusza go nawet do wyznania więźniowi: "W gruncie rzeczy pogardzam ludźmi.Ich los jest nieodmienny, jak prawa natury. Są skazywani i skazują - takich jak pan, jak ja...". Więzień jest przedstawicielem i gorącym apologetą innej postawy, postawy walczącej ze złem, także ze złem w myśleniu. Więzień jest człowiekiem prostym. Zresztą Kruczkowski nie formułuje wcale, jaką klasę on uosabia, jaki rodzaj filozofii postępu, jaką praktykę rewolucyjną. Napisał sztukę filozoficzną, a nie społeczną, dlatego wystarczy mu, że pokazał więźnia, walczącego z zasadą immanentnego zła, ze szkodliwą a nawet zbrodniczą praktyką, wywodzącą się z takiej zasady. Dlatego więzień, który jest człowiekiem prostym, ma prawo powiedzieć po prostu: "Nienawidzę waszego świata! To wszystko".

To wszystko - to równocześnie bardzo wiele. Autor ukazał więźnia w jednym zaledwie błysku, w krótkiej rozmowie w celi. Potem już tylko wieść o jego tragicznej śmierci przedziera się do celi i każe uczynić gubernatorowi następny krok, który wydaje mu się krokiem wyzwolenia. Ale krótki dyskurs z więźniem stał się centralną sceną sztuki, jest bezpośrednim zderzeniem się dwu postaw, a cala reszta, to już tylko komentarz do dalszych pomyłek gubernatora.

Albowiem pomyłką były sny o wyjeździe, o ukryciu się i wypoczęciu od ludzi w jakimś głuchym zakątku kraju, w wielkich lasach albo górach. Rodzina musi się odwrócić od gubernatora, zarażona jego własnym determinizmem. Mówi przecież żona jego, już po pogrzebie gubernatora, który był pogrzebem więźnia zamordowanego dlatego, że miał na sobie gubernatorski płaszcz: "On po prostu szedł im w ręce, swoim zabójcom... W takim razie to musiało się stać". A zatem przypadkiem uratowany gubernator nie ma prawa ani do swoich synów, ani do życia w dawnym, rodzinnym kręgu. Nie ma prawa uciec od tego, w co tak bardzo wierzył i dzięki czemu usprawiedliwiał siebie z nadmiernej surowości wobec poddanych, to znaczy od nieodmienności losu ludzkiego. Tego własna filozofia pożera go, skazuje go na śmierć. Zresztą nieważne, że sam na scenie nie umiera.

Ważne jest, że poniósł, że musiał ponieść klęskę. I że skromna róża, złożona przez skromną gimnazjalistkę na domniemanym jego grobie, jest w istocie różą dla rewolucjonisty.

Przy ocenie przedstawienia katowickiego zacznijmy od tego, te reżyser JERZY JAROCKI dokonał znacznych skrótów w tekście Kruczkowskiego. Jarocki jest artystą bardzo samodzielnym i swojej własnej wizji scenicznej podporządkowuje tekst, który uważa za coś w rodzaju partytury. Skróty Jarockiego w niektórych miejscach sztuki po mistrzowsku wydobyły jej wartości sceniczne. Stało się tak zwłaszcza w scenie z piwoszami, której zakańczanie jest tu jednoznaczne w swym wyrazie artystycznym. Można natomiast mieć pewne pretensje o skróty dokonane w akcie trzecim, z którego na scenie widać tylko drobne urywki. Jarocki dążył do zwartości, co mu się chwali, ale dramaturgia Kruczkowskiego, zwłaszcza ukazana w tak nowej, niespotykanej u niego postaci, ma też niejakie prawa.

Sporą rolę odgrywa w sztuce Kruczkowskiego narrator. Jest to - chyba świadome - zastosowanie techniki brechtowskiego teatru epickiego. Ograniczywszy rolę narratora, Jarocki odebrał sztuce jej epicką wymowę, za wszelką cenę starając się uczynić z niej dramat postawy. Nie zrezygnował jednak z techniki epickiego teatru brechtowskiego, czego szczególnie pięknym pokazem są scena w piwiarni, scena z gimnazjalistka mi i fragmenty okrojonego aktu trzeciego.

Myślę, że gdyby przy mistrzowskim zastosowaniu tego rodzaju techniki przedstawienia Jarocki uwzględnił wszystkie partie narratora, uzyskalibyśmy wzór dobrego epickiego teatru, dydaktycznego w tym samym sensie, w jakim zawsze to sobie wyobrażał Bertold Brecht. Ryłoby to pewne novum na scenie polskiej. Tej szansy Jarocki nie wykorzystał w całości, dając jednak - co trzeba przyznać w konkluzji - spektakl doskonały w ramach przyjętej przez siebie konwencji artystycznej.

Odejście od epiki w kierunku dramatu wymagało pokazania charakterów. Niestety, skrótowe kwestie nie pozwoliły na to aktorom. Ujrzeliśmy więc dramat tez, a nie postaci. W całości uwidoczniła się dążność do kameralnego ujęcia sztuki, która przecież jest materiałem na widowisko epickie. Kameralny zarys głównego bohatera stworzył JERZY KALISZEWSKI jako gubernator. Jest to aktor zdolny do głębokiego skupienia, niechętny wielkim gestom. Będąc takim w roli gubernatora, narzucił zarazem wszystkim innym postaciom styl ,który przeobraził je w zespół cieni, snujących się po scenie dla gubernatora. Tu i ówdzie z cienia pokazują się twarze - już to Anny Marii (Stanisława Łopuszańska), już to Zuzanny (Alicja Sędzińska), już też ojca Anastazego (Kazimierz Iwiński). Najbardziej realistyczną postacią jest więzień, odegrany przez Bolesława Smelę. Realizmem poetyckim odznaczają się postacie czterech gimnazjalistek (Aleksandra Górska, Krystyna Tworkowska, Krystyna Mol i Krzesiława Dubiel). Ponieważ żal mi utraconej szansy epickiego ukształtowania sztuki, obdarzam szczególnym uznaniem scenę w piwiarni, gdzie goście są nie tylko ilustracją postaw ideowych, ale także studium charakterów.

W przedstawieniu bierze udział jeszcze spora liczba aktorów, których nie sposób tutaj wymienić, ale którym należy się uwaga widza, nawet jeśli powiększają korowód cieni.

Scenografia Wiesława Langego - bardzo nowoczesna, odpowiadająca także temu, co rozumiemy pod nazwą teatru epickiego.

Muzyka Wojciecha Kilara groźna i niepokojąca, jak wszystko, co ilustruje muzycznie koniec określonego świata.

W sumie: przedstawienie, mimo iż wolno, a nawet trzeba z nim polemizować, jest sukcesem wizji scenicznej Jerzego Jarockiego, jest jeszcze jednym potwierdzeniem jego samodzielnego talentu, który chętnie przeciwstawia autorom własne propozycje artystyczne i ideowe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji