Artykuły

"Męczeństwo z przymiarką"

"Męczeństwo z przymiarką" - to dramatopisarski debiut młodego poety, Ireneusza Iredyńskiego. Jako poetę cechuje Iredyńskiego szukanie własnego języka poetyckiego, własnej metafizyki i obrazowania. Czy również i w dramaturgii towarzyszyły mu te same poszukiwania?

"Męczeństwo z przymiarką" - jak sugeruje ironiczny tytuł, jest sztuką o podłożu satyrycznym. Scenograf Piotr, osobnik dość typowy dla pewnych "cyganeryjnych" środowisk - to po łączenie kabotynizmu z poczuciem zagubienia się w życiu, pozerstwa z jakąś swoistą uczuciowością, której najbardziej zręcznie pomyślana maska nie zdoła zakryć. W postaci Piotra Iredyński - jak sądzę - zamierzał zdemaskować posta wę życiową "skomplikowanego" (dodajmy: we własnym tylko mniemaniu) człowieka, którego oryginalność streszcza się w jego histerii, w przybranych, zapożyczonych pozach.

W ten ton wpada również i żona Piotra, Anna. Gdy zapytuje ona męża: - Gdzie zjesz dziś: w domu czy w mieście? - brzmi to jej ustach złowieszczo i "znacząco", jak w sztuce Maeterlincka. - Zobaczymy - odpowiada Piotr tak zagadkowo i demonicznie, aż ciarki przechodzą.

Z tą atmosferą kontrastu ją postacie pijaka Bogdana i Marty. W Bogdanie, staczającym się wykolejeńcu, czujemy więcej materiału na człowieka, niż w pozornie ustabilizowanym życiowo, a w gruncie rzeczy moralnym rozbitku, Piotrze.

Wydaje mi się jednak, że Iredyńskiemu nie udało się zrealizować zamiaru stworzenia sztuki, w jednoznaczny sposób demaskującej określone życiowe postawy. Mimo pewnych momentów satyrycznych - całość utrzymana jest zanadto w tonie "na serio", i nie wiem, czy reżyser Jerzy Jarocki zbytnio się nie zafascynował możliwościami zagrania niektórych scen w saroyanowsko - oneillowskiej atmosferze, nie nadając tym scenom jednocześnie swego komentarza.

Wiele osób czytało kiedyś napisaną przez Magdalenę Samozwaniec słynną parodię "Trędowatej" i literatury podobnego typu - jako książkę "na serio", mimo iż zamiar wydrwienia szmirowatego stylu powieści był w książce tej aż nadto widoczny. W wypadku "Męczeństwa" widz ma zadanie utrudnione - zbyt zatarte są tu granice pomiędzy groteską a naturalnością - pomiędzy karykaturą a sceniczną prawdą. Nie żądam oczywiście ani od autora, ani od reżysera "łopatologii" i sympiackiej jednoznaczności - ale zbytnia enigmatyczność koncepcji na pewno nie wpływa korzystnie na właściwy odbiór sztuki.

Być może, że Iredyńskiemu przyświecał początkowo zamiar stworzenia sztuki demaskatorskiej, o dużym ładunku satyrycznym, ale pokusa napisania sztuki o karierze "nowoczesnej" - a więc "brutalnej" (słowo sk... syn pada tu często ze sceny), werystycznej i "odważnej" (sceny w łóżku), odsłaniającej "brutalną prawdę życia" (bohaterowie zapijają się wódką) - pokusa ta okazała się silniejszą. Po tej linii poszedł i reżyser, na siłę udziwniając wszystko co dzieje się na scenie, wprowadzając nastroiła, tę atmosferę, w jakiej toczone są dialogi niektórych naszych filmów, tajemniczość i zagadkowość, poza którą nic się nie kryje, wysnobowany "dramat istnienia" od siedmiu boleści.

A więc: jak na próbę ośmieszenia dramatów pewnego określonego gatunku "Męczeństwo" zawiera zbyt nikły ładunek ironii. Jak na sztukę "na serio", nie zawiera żadnych istotnych walorów, które kwalifikowały by ją do wystawienia. Można jeszcze połączyć oba wspomniane elementy - ale wtedy otrzymamy to, co oglądaliśmy na sopockiej premierze.

Tadeusza Wojtycha po raz pierwszy po szeregu komediowo-groteskowych rolach, zobaczyliśmy w odmiennym od poprzednich aktorskim wcieleniu. Zagrał świetnie Bogdana - z tym spokojem wykolejeńca, traktującego swój upadek z jakimś filozoficznym dystansem od własnej osoby. Wojtych nie stosuje żadnego z chwytów, które już zaczęliśmy uważać za nieodłączne od jego genre'u, nowymi środkami tworzy po stać żywą i przekonywającą swą życiową prawdą. Bardzo prosto i naturalnie zagrają Martę Teresa Kaczyńska.

Fałszywe ustawienie ról Piotra i Anny w samej sztuce, jak również błędna koncepcja reżyserska zaciążyły na ich wykonawstwie. Jan Ibel (Piotr), zagrał stuprocentowego kabotyna - z czym się w pełni zgadzalibyśmy, gdyby nie to, że jego Piotr chce wzruszać nas swym "tragizmem". W podobnym tonie zagrała i Jadwiga Gibczyńska (Marta), - która stworzyła jakąś szaniawsko - maeterlinckowską postać. Żal mi było tej zdolnej aktorki, że musiała tak się zgrywać, manierycznie modulować głos, odstawiać drętwy "dramat istnienia".

Pomysłowo rozwiązana (stare wnętrze i taszystowskie obrazy) scenografia Mariana Kołodzieja. Opracowanie muzyczne Wandy Dubanowicz.

Wysnobowane, na siłę "udziwniane" sztuki i filmy pewnego określonego pokroju aż proszą się o sparodiowanie. Szkoda, że się to Iredyńskiemu nie udało i że zamiast nowego "Na ustach grzechu" w odniesieniu do wspomnianego typu dramatów - stworzył jeszcze jedną sztukę o wszystkich ujemnych cechach tego gatunku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji