"Wracamy późno do domu"
T. Karpowicz mówi o swej sztuce
4 MAJA na scenie Teatru "Rozmaitości" odbędzie się premiera sztuki Tymoteusza Karpowicza "Wracamy późno do domu". W związku z tym zwróciliśmy się do autora z prośbą o kilka słów na temat utworu.
- Jest pan znany przede wszystkim jako poeta, skąd więc nagle w pańskiej twórczości dramat?
- Odejście od poezji do dramatu przypadło na okres kryzysu w mojej twórczości poetyckiej. Czułem, że w poezji w sposób niedostateczny mogę wypowiedzieć pewne treści, pewne problemy współczesności. No, a poza tym dramat, jako gatunek literacki pociągał mnie już od dawna. Pośrednio z tą formą twórczości spotkałem się podczas pracy w Rozgłośni Szczecińskiej. Opracowywałem wówczas słuchowiska radiowe. Żywo interesowały mnie przede wszystkim problemy moralne. Te doświadczenia niewątpliwie dopomogły mi w późniejszym dojściu do dramatu.
- Jeśli chodzi o "Wracamy późno do domu", to ten dramat nie wyrasta bezpośrednio, z moich doświadczeń słuchowiskowych, lecz raczej prozatorskich. Gdzieś w latach 1952-53 napisałem opowiadanie pod tym samym tytułem, którego zresztą nigdzie nie opublikowałem. Przed dwoma laty powróciłem do pracy nad tym opowiadaniem i już wówczas zaczęło mi się rysować ono jako dramat.
- Skąd pan zaczerpnął temat do "Wracamy późno do domu" i jaka jest myśl przewodnia tego dramatu?
- Złożyły się nań doświadczenia wyniesione z kontaktów z młodzieżą uniwersytecką i nie tylko uniwersytecką, a prócz tego dokoła obserwowałem rozpad tzw. porządnych rodzin, które na zewnątrz wydawały się czymś zwartym, jednolitym, a w rzeczywistości były takie, jak rodzina Reglickich. Szereg postaci tej sztuki to osoby rzeczywiste, które uległy jedynie pewnej przeróbce literackiej.
Tak w ciągu dwóch lat powstała moja pierwsza sztuka sceniczna. Tworząc ją nie liczyłem się z możliwością wystawienia przez jakikolwiek teatr. Była to po prostu wewnętrzna potrzeba przedyskutowania z samym sobą pewnych problemów, takich, np. jak: moralne następstwa pierwszego fałszywego kroku, obrona szczęścia osobistego za wszelką cenę itp. Mówię w sztuce o rzeczy dość prostej: nawet najbardziej źle postępujący człowiek ocala się moralnie, jeśli dochodzą wreszcie do przekonania, że jego postępowanie było niewłaściwe, kończące się klęską. Chcę pokazać pewnych bohaterów, którzy znaleźli się jak gdyby w ślepym zaułku, z którego zdawałoby się nie ma wyjścia i próbuję udowodnić, że w życiu tak: nie bywa, że nawet największe klęski nie są klęskami ostatecznymi.
- Powiedział pan, że pisząc swój dramat nie myślał o wystawieniu go. Jak więc to się stało, że trafił on na scenę kilku teatrów, między innymi naszego Teatru "Rozmaitości"?
- Za namową przyjaciół przesłałem tekst sztuki do teatru w Zielonej Górze i do teatru Krystyny Skuszanki w Nowej Hucie, a następnie pokazałem go dyrektorowi "Rozmaitości" - Chronickiemu. Niemal równocześnie wszystkie te trzy teatry zaproponowały mi wystawienie mojego dramatu. Była to dla mnie wielka niespodzianka. Ale z tekstu sztuki byłem jeszcze niezadowolony. Mam wiele słów podziękowania dla Krystyny Skuszanki, której uwagi doprowadziły do dokonania przeze mnie bardzo istotnych zmian w tekście, zwłaszcza w jego zakończeniu.
- A jaki jest pana udział w przygotowywaniu wrocławskiego przedstawienia "Wracamy późno do domu"?
- Ogólnie biorąc bardzo mały. Na prośbę reżysera Jarockiego, który reżyseruje sztukę, jak również zespołu Teatru "Rozmaitości" przeczytałem tekst, zdradzając się niejako z pewnymi emocjonalnymi akcentami mego dramatu. Prócz tego podzieliłem się wrażeniami ze spektakli w Nowej Hucie i Zielonej Górze.
Uważam, że autor nie powinien zbytnio ingerować w inscenizację swego utworu, gdyż reżyser i aktor tworzą go na scenie niejako po raz drugi według swoich wizji i nie należy im w tym przeszkadzać.
Nie mam zresztą żadnych niepokojów co do przyszłego spektaklu. Zespół Teatru "Rozmaitości" bardzo entuzjastycznie odniósł się do sztuki i wierzę, że zrobi wszystko, aby dopomóc mi w tym pierwszym spotkaniu z wrocławskim widzem.