Artykuły

Metafora ciszy

10. Międzynarodowy Festiwal Sztuki Mimu w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Przy wejściu do kaplicy Szpitala Bielańskiego w Warszawie znajduje się napis: "Bóg przemawia do nas w ciszy". Ilekroć czytam te słowa, zastanawiam się, czy współczesny człowiek jest wrażliwy na ciszę, czy rozumie jej istotę i docenia wartość. Tylko w ciszy można usłyszeć głos sumienia i tylko w ciszy można zajrzeć w te rejony naszego wnętrza, które świadczą o pełni człowieczeństwa. Ale cisza to także środek wyrazu artystycznego, najpełniej wyrażający się w pantomimie. Myślę o klasycznej pantomimie, o jej czystym gatunku, który już odchodzi w niepamięć. Cieszy mnie, że na zakończonym niedawno Międzynarodowym Festiwalu Sztuki Mimu można było obejrzeć kilku artystów odwołujących się do pantomimy tradycyjnej.

Ten gatunek teatru wymaga szczególnego skupienia po obu stronach rampy. Milczący artysta przemawia do widza poza słowem. Środkami przekazu są jego ciało, gest, mimika, ruch. Ważne tylko, czy używa tego świadomie, czy rozumie, dlaczego wykonuje taki lub inny gest, i czy wie, dlaczego milczy. Pantomima daje aktorowi ogromne możliwości twórcze. Skłania do poszukiwania takich środków wyrazu, które bez słów przekażą widzowi stan ducha i emocji granej postaci, a to jest najtrudniejsze.

Dzisiejszy hałaśliwy świat z trudem toleruje przestrzeń ciszy. Wielu nagłaśniaczy pewnie uważa ją za przestrzeń niezagospodarowaną, a zatem wolną do zawłaszczenia, bo się "marnuje". Jesteśmy na co dzień atakowani hałasem: w domu, gdy u sąsiada za ścianą "wyje" telewizor, w pracy, na ulicy, w przybytkach sztuki, kultury. Wszędzie. Przedstawienia teatralne, w których muzyka nas nie ogłusza, należą już do rzadkości. Ten wszechobecny łomot jest ucieczką od głębszej refleksji na temat życia, śmierci i tego, co po drugiej stronie życia. Ludzie rozmawiają ze sobą głośno i w pośpiechu. Żyjemy w czasach tzw. wielkiej tolerancji i - co za tym idzie - nieokiełznanej wolności jako podstawowych narzędzi polityki poprawnościowej. Nawiasem mówiąc, ta tolerancja aktywuje się wyłącznie po jednej stronie, występuje przeciw Kościołowi i jakoś dziwnie nie toleruje tych, którzy wierzą w Boga. Posługuje się przy tym niezbyt tolerancyjnymi narzędziami, jak na przykład hałaśliwy, agresywny język, często nasycony wulgaryzmami, czy wręcz typowo chuligańskie zachowania, jak te wymierzone w obrońców krzyża smoleńskiego na Krakowskim Przedmieściu. Tak wygląda tolerancja i wolność. Tu nie ma miejsca na ciszę, specjalnie przygotowani bojówkarze zagłuszają ją codziennie w najbardziej ordynarny i obelżywy sposób.

W tym kontekście teatr pantomimy, tej prawdziwej, a nie "hermafrodyty" (z którą dziś najczęściej mamy do czynienia), wydawałoby się, jest na straconych pozycjach. No, bo kto ma dziś cierpliwość do tej ciszy przychodzącej jakby z innej planety i zmuszającej widza do skupienia się i refleksji nad obrazem, który widzi na scenie. Tymczasem, jak pokazał tegoroczny, dziesiąty już Festiwal Pantomimy można z powodzeniem realizować czysty gatunek sztuki mimu. I właśnie te spektakle, gdzie twórcy nie posiłkowali się tzw. językiem multimedialnym, agresywną wizualizacją i głośną muzyką (stosowaną dziś najczęściej jako wypełniacz pustych scen), lecz zaufali samej sztuce pantomimy, okazały się najlepsze artystycznie. Wprawdzie chciałoby się, aby było ich więcej, ale dobrze, że w ogóle pojawiły się i odżyła tęsknota za prawdziwym teatrem pantomimicznym w jego najszlachetniejszej formie. Takiej, dzięki której zwłaszcza my, Polacy, mamy się do czego odnieść. Myślę o Wrocławskim Teatrze Pantomimy, jaki niegdyś stworzył Henryk Tomaszewski. Po jego śmierci teatr ten, niestety, odszedł daleko od idei założyciela, ale teraz - można powiedzieć - w pewnym sensie powraca. Takie przynajmniej nadzieje dają dwie znakomite części (I i III) spektaklu "Osąd" [na zdjęciu], o którym pisałam w poprzedniej recenzji.

Elementy klasycznej pantomimy znaleźć można było w kilku różnych przedstawieniach. Na przykład w plenerowym spektaklu "Komedianci" w wykonaniu Teatru Pantomimy Mimo (scenariusz, reżyseria i choreografia Bartłomiej Ostapczuk) opowiadającym o wędrownej trupie teatralnej czy spektaklu czeskich artystów MirĄenki ĄCechowej i Radima Vizváry'ego z Teatru Tantehorse kontynuującym tradycje tamtejszej pantomimy w połączeniu z tańcem butoh, czy też w przedstawieniu "Wieczór współczesnej pantomimy" składającym się z etiud, w których wystąpili artyści z kilku krajów, prezentując różne formy tej sztuki. Jedne w ciszy, inne z dźwiękiem. Występ amerykańskiego mima Gregga Goldstona, jednego z najwybitniejszych obecnie artystów na świecie w tej dziedzinie, kontynuatora tradycji sztuki mimicznej uprawianej przez nieżyjącego już wielkiego mima Marcela Marceau, unaocznił, jak wielką i wspaniałą sztuką jest pantomima. W każdej etiudzie gesty są czytelne, proste i jakże piękne. Goldston sprawia wrażenie, jakby urodził się mimem, wyrazistość ruchu i gestu, płynność przechodzenia z formy w formę, lekkość stąpania i przemierzania symbolicznej przestrzeni unosi widza wraz artystą tam, gdzie on szybuje.

Na artystyczne wyżyny techniki pantomimicznej wprowadził widza również niemiecki duet Alexander Neander i Wolfram von Bodecker w spektaklu "Out of the blue" opowiadającym wzruszającą historię o dwóch mężczyznach uratowanych z katastrofy lotniczej. To bardzo piękny spektakl o marzeniach, zbudowany według najlepszych wzorów klasycznej pantomimy, odbywający się w cudownej ciszy, takiej, która mówi bez słów. Ciekawie pomyślanym przedstawieniem był też zabawny, z elementami thrillera, spektakl "Hotel Paradiso" w wykonaniu międzynarodowej grupy Familie Flöz. Aktorzy wystąpili w maskach i zagrali w konwencji farsy z przynależnymi dla tego gatunku wyznacznikami.

Poza nielicznymi niewypałami, jak włoski duet Jack & Joe, czyli Adriano Miliani i Alexey Merkushev (straszliwe amatorstwo, aż żal patrzeć), czy żenująca nieudolnością i bełkotem praca Pawła Passiniego w II części "Osądu", większość pozycji zaprezentowała dobry poziom i w kilku przypadkach interesujący temat z refleksją eschatologiczną.

Dobrze, że w tegorocznej edycji festiwalu zaakcentowano możliwość powrotu do tradycyjnej pantomimy. Choć nie w pełni, ale nawet tych kilka prac pokazało widzom, iż sztuka pantomimy należy do tych najszlachetniejszych, które nie muszą szukać rozgłosu przez obrazoburstwo, wulgaryzm, skandal obyczajowy czy dewiacyjne obsceny. Klasyczna pantomima jest teatrem prawdziwej sztuki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji