Artykuły

Chciałabym zagrać wampira

- Budując Teatr Kamienica, nadaliśmy swojemu życiu głębszy sens. Ten teatr zawojował całe nasze życie i pomógł nam ominąć niejedne meandry. Dziś możemy zaprosić do współpracy nowych ludzi, którzy tutaj przychodzą - mówi aktorka JUSTYNA SIEŃCZYŁŁO.

Gra w Teatrze Powszechnym i Teatrze Kamienica w Warszawie. W tym drugim jest także dyrektorową, żoną Emiliana Kamińskiego, właściciela Kamienicy. Ma na swoim koncie kilka pięknych ról, również śpiewanych. Grała w filmach i serialach telewizyjnych, ale prawdziwą popularność przyniosła jej Bogna z "Klanu". Właśnie jest przed premierą sztuki "I tak cię kocham", przygotowuje też spektakl o legendarnej gwieździe kina niemego Poli Negri. Prowadzi akcje charytatywne i wykłady z autoprezentacji. Jest jedną z bohaterek książki Marzanny Graff-Oszczepalińskiej "Optymistki".

Z monodramem "Mój dzikus" zjeździła połowę świata i ma kolejne zaproszenia do Australii i Los Angeles.

Napisano, że jest pani "matką Justyną od facetów". Ilu?

- Mam ich trzech, nie licząc dwóch psów. Przedstawmy ich. Emilian (mąż), Kajetan (12-letni syn), Cyprian (6-letni syn), Czwartek (półtoraroczny pies) i Wtorek (niespełna roczny pies). Mamy jeszcze dwie suczki: Środę i Sobotę.

Jak czuje się pani w takim towarzystwie?

- Wyróżniona. Czasami jest mi trochę trudno, ale wiem, że nie powinnam narzekać. Chciałabym być noszona na rękach, moi synowie rosną, więc myślę, że to niedługo nastąpi.

Tak po cichutku marzyła pani o córce?

- Pewnie, ale mam także córkę Natalię z pierwszego związku Emiliana, która jest mi bardzo bliska.

Jak wyglądały relacje w pani domu rodzinnym?

- Było zupełnie odwrotnie, absolutny matriarchat. Żyłam w domu kobiet, które były silnymi osobowościami, mój tata był zdominowany przez trzy kobiety.

W jednym z wywiadów stwierdziła pani, że dzieci nadają życiu sens. Czy w większym stopniu niż kariera zawodowa?

- Dzieci nadały sens naszemu życiu, dając jednocześnie dystans do niepewnego aktorskiego zawodu. Niestety, nie idzie to w parze z czasem, jaki powinnam im poświęcać. Pomagam teraz mężowi tworzyć teatr, dzieci to obserwują i śmieją się z nas, że jesteśmy Judymami. A przecież w świecie, w którym ludzie się tak pogubili, pokazanie, że można coś w życiu robić nie tylko dla pieniędzy, ma głęboki sens.

Mówi tak pani, bo nie zrobiła wielkiej kariery aktorskiej, nie zagrała wielkich ról i nie ma masowej popularności?

- A co to dzisiaj znaczy "wielka kariera aktorska"? To tak zwane pięć minut, o których szybko się zapomina, bo nawet o najwspanialszych aktorach mało kto pamięta. Ludzie się zagubili, zatracili poczucie bezpieczeństwa, równowagi, co jest konsekwencją tego, co się wokół nas dzieje. Bardzo mnie to smuci. Dlatego wszystko to, co robimy w naszym teatrze, jest świadome i przemyślane na ten właśnie czas.

Rodzice chcieli, żeby została pani lekarzem, tak jak mama, a pani wybrała aktorstwo...

- W życiu najważniejsze są spotkania z ludźmi, to największe bogactwo, jakie mamy. Taką osobą dla mnie jest Antonina Sokołowska, niezwykły człowiek. Od niemal 40 lat prowadzi teatr amatorski "Klaps" w Białymstoku, spod jej ręki wyszło wielu aktorów. To fantastyczny pedagog, na którego miałam szczęście trafić.

Jak rodzice przyjęli pani decyzję?

- Nie byli przekonani do mojego wyboru, ale pani Tosia uświadomiła im, że byłaby wielka strata, gdybym nie poszła do szkoły teatralnej.

Studia aktorskie są bardzo trudne, wyczerpujące, niektórzy nie wytrzymują tego reżimu i rezygnują.

- To prawda, ale często potem wracają, bo te studia działają niczym narkotyk. Na studiach zetknęłam się z największymi mistrzami, dlatego boleję, że odeszli: Aleksandra Śląska, Ryszarda Hanin, Tadeusz Łomnicki, Zbigniew Zapasiewicz, Wojciech Siemion. Powoli nie ma już mistrzów i nie ma się na kim wzorować i od kogo uczyć.

Sporą popularność zyskała pani w roli Bogny w niekończącym się "Klanie". Praca w serialach nie jest dobrze postrzegana w waszym środowisku.

- Długo zastanawiałam się, zanim przyjęłam tę rolę, zwłaszcza że w Teatrze Powszechnym obecność w serialach nie była dobrze widziana. Gdy w końcu się zdecydowałam, okazało się, że jestem w ciąży, ale producenci to zaakceptowali, grałam więc Bognę z przerwami. Wiem, że to właśnie dzięki niej jestem rozpoznawalna.

Jaka jest Bogna?

- Wielki ukłon w stronę scenarzystów za napisanie roli, w której mogłam grać wiele stanów emocjonalnych: od utraty dziecka, samobójstwa, morderstwa męża, poprzez sceny liryczne do serialowej prozy.

Czym różni się Bogna od Justyny Sieńczyłło?

- Ja nie jestem tak łagodna, mam włoski temperament, ale także ten rodzaj katalizatora, który uspokaja wszelkie nerwowe stany, których nie brakuje w życiu.

Pani role zawsze są odmienne od tego, jaka jest pani prywatnie?

- Reżyserzy obsadzają aktora tak, jak go widzą, więc najczęściej gram łagodne kobietki, delikatne, z problemami sercowymi. A ja tak lubię odmienność i najchętniej zagrałabym wampira! Niebawem będę miała jednak możliwość scenicznej odmiany, przygotowuję się do roli Poli Negri, skrupulatnie "odkopuję" jej legendę.

Co oznacza dla aktorki długa obecność w jednym serialu?

- Szufladę, której się zawsze obawiałam. Na szczęście jest to szuflada osoby pozytywnej, na którą ludzie reagują przyjaźnie. A będąc tak postrzegana, mogę jeździć ze spektaklem "Mój dzikus", na którym jestem witana jako Bogna, ale żegnana już jako Justyna Sieńczyłło. Dzięki temu zwiedziłam pół świata i mam kolejne zaproszenia, m.in. do Australii i Los Angeles.

Nie słyszałem o tym monodramie w pani wykonaniu.

- Monodram "Mój dzikus" napisał dla mnie Emilian Kamiński, który grał wcześniej swoją komedię "W obronie jaskiniowca". Sukces "W obronie jaskiniowca" dał impuls do napisania przez Emiliana i Jana Jakuba Należytego żeńskiej wersji tego spektaklu. Jeżdżę z nim od trzech lat i mam pełne widownie, bo ludzie potrzebują odreagowania, zabawy, śmiechu. A dodatkowo, przyznam się, te występy pomogły nam spłacać kredyty zaciągnięte na budowę Teatru Kamienica.

Jest pani zaliczana do wszechstronnych aktorek, bo oprócz ról w teatrach dramatycznych grała też pani w teatrach muzycznych i Teatrze Telewizji. Gdzie czuła się pani lepiej i pewniej?

- Wszystko zależy od roli i zespołu, z którym się pracuje. Staram się dawać z siebie wszystko, niezależnie od tego, w jakim jestem nastroju i dyspozycji. Bardzo dobrze wspominam musical i cieszę się, że teraz gram w komedii muzycznej, gdzie też śpiewam. Spektakl jest dowcipny i lekki, to pierwsza warszawska komedia małżeńska w naszej Kamienicy.

Czy Krystyna Janda, z konkurencyjnej Polonii, przychodzi na wasze spektakle?

- Krystyna na naszych spektaklach jeszcze nie była, ale w Kamienicy gościliśmy ją kilkakrotnie, gdy spotykali się koledzy z roku Emiliana.

A pani chodzi do Teatru Polonia?

- Z braku czasu ciągle się tam wybieram.

Najważniejsza pani rola w Powszechnym to Hermia w "Śnie nocy letniej"?

- Nie, ale to był mój debiut. Najważniejsza rola to Chris w irlandzkiej sztuce "Tańce z Ballybeg", za którą otrzymałam nagrodę dla młodej aktorki na Festiwalu Sztuki Aktorskiej w Kaliszu.

Czy rodzina nie przystopowała pani aktorskich ambicji?

- Mąż mówi, że tak. Nie mogłam zagrać w kilku filmach, bo akurat byłam w ciąży i musiałam odmawiać. Nabrałam dystansu do tego zawodu. Dzisiaj mam poczucie, że jestem na właściwym miejscu, że najważniejsza rola jest jeszcze przede mną.

Mało kto wie, że może pani pilotować wycieczki zagraniczne i ma wykłady z autoprezentacji.

- To dziwne zainteresowania jak na aktorkę, prawda? Ale, podobnie jak mąż, nie lubię stać w miejscu i ciągle czegoś szukam. Nie mogłabym być bierna, bo źle bym się przy nim czuła, jestem niespokojną duszą, mam wciąż nowe pomysły. Zdobyłam uprawnienia do pilotowania wycieczek zagranicznych, a wykłady z autoprezentacji prowadzę już od siedmiu lat w Wyższej Szkole Koźmińskiego w Warszawie i na warsztatach w całym kraju. Przekonałam się, że ludzie niewiele wiedzą, jak skutecznie się zareklamować, jak rozmawiać, zachowywać się. Również mało wiedzą o mowie ciała, dykcji, impostacji głosu i na co zwracać uwagę w pierwszym kontakcie z drugim człowiekiem.

Czy gra pani jeszcze na skrzypcach i gitarze?

- Przyznam, że strasznie dawno nie grałam, ale mam kilka par skrzypiec. Niektóre wiszą w teatrze, który jest ozdobiony instrumentami muzycznymi, które są pasją mojego męża. Ale planuję powrót do skrzypiec.

A do częstszego śpiewania?

- Śpiewam już w monodramie, zaśpiewam w komedii "I tak cię kocham". Tytuł wymyślił Krzysztof Ibisz, który zagra w niej jedną z głównych ról, zapowiada się świetny comeback Krzysztofa. Już dziś zapraszam na premierę.

Przyjadę. Czy będzie pani śpiewać w duecie z Emilianem?

- W tej komedii nie, ale już w "Poli Negri" autorstwa Magdaleny Gauer prawdopodobnie tak. W spektaklu tym Emilian zagra mojego ojca. Ma zaśpiewać po cygańsku, bo ojciec Poli był Cyganem.

A jak wygląda podział obowiązków w waszym dużym domu?

- Emilian wyjeżdża do teatru i żyje w teatrze, a ja dowożę mu posiłki i zajmuję się całym domem.

Nie macie pomocy domowej?

- Jest niania, która nam pomaga, pomagają też moi rodzice. Synowie mają dla nas dużo wyrozumiałości.

W plebiscycie miesięcznika "Rodzice" zostaliście zaliczeni do superrodziców wśród aktorów. Nie mieliście nigdy kryzysu?

- My superrodzicami!? A gdzie tam, raczej odwrotnie. Za mało czasu spędzamy z dziećmi, które są już niezwykle świadome tego, co się

wokół nich dzieje. Chłopcy wychowywali się z teatrem i często nam pomagają. Gdy Cyprian miał sześć lat, stał zimą przed drzwiami w cieniutkiej koszuli i... witał gości, bo uważał, że jego obowiązkiem jest pomoc rodzicom.

Mówi, że też będzie aktorem?

- To raczej Kajetan wspomina o zainteresowaniach aktorskich. Ale twierdzi, że tylko komediowych, bo dramaty go nie interesują. Patrzymy na to z przymrużeniem oka.

Preferujecie tradycyjny model rodziny?

- Nasz model rodziny nie ma nic wspólnego z tradycją, pracujemy na kilku etatach, a mąż jest wręcz tytanem pracy. Z dziećmi możemy więc pobyć tylko późnym wieczorem i rankiem. Jest jednak między nami niezwykle silna więź, taki dobry rodzaj porozumienia.

Jaki jest pani udział w funkcjonowaniu Teatru Kamienica?

- Spory. Dużo jest jeszcze do udoskonalenia w teatrze, tworzyłam go od podstaw od strony wizualnej razem z architekt Jolantą Pachowską. Ale wiele rzeczy do teatru kupowałam sama i wciąż wyszukuję.

Co mówią koledzy z Powszechnego na temat pani drugiej roli i miejsca?

- Najpierw nie wierzyli, a potem, gdy zobaczyli, pytali: nie żałujesz? Niektórzy przychodzą na nasze spektakle, gratulują i mówią, że to niezwykłe miejsce. Inni grają u nas.

Rozmawiamy przed premierą, którą reżyseruje pani mąż. Nie jest chyba łatwo grać pod dyrekcją męża?

- Nie jest łatwo pracować z mężem, czasami się kłócimy, ale wszyscy wiedzą, że to tylko żarty. Już wiele razy pracowaliśmy razem, było to rzeczywiście trudne, bo dużo od siebie wymagamy. A na to wszystko nakłada się przecież codzienność, zwykłe życie.

Były problemy z pojawieniem się Kamienicy na mapie teatralnej Warszawy. Pani mąż opowiadał mi o tym w "Angorze". Czy możecie już spokojnie pracować?

- Pewne problemy się nie kończą. Przychodzi codzienna egzystencja, walka o życie, o ludzi, którzy są z nami. Wszystko to jednak wynagradza nam publiczność, która przychodzi coraz tłumniej i przyprowadza następnych widzów.

Nie macie dotacji?

- Różnie bywa. Dlatego walczymy o pieniądze w konkursach na kolejne projekty. To jest walka, nieustanna walka.

Macie dużą tremę przed premierą?

- Ogromną! W "I tak cię kocham" zagram Liii, postać słodką i sprytną, ale i głupiutką.

Co daje pani motywację do kolejnych wyzwań zawodowych?

- Budując Teatr Kamienica, nadaliśmy swojemu życiu głębszy sens. Ten teatr zawojował całe nasze życie i pomógł nam ominąć niejedne meandry. Dziś możemy zaprosić do współpracy nowych ludzi, którzy tutaj przychodzą. Zdarza się, że po spektaklu podchodzi do nas ktoś z widzów, by się przytulić, nic nie mówiąc. I to wystarczy, bo nie potrzeba już słów.

Priorytety na życie układa pani sama czy z mężem?

- One się same układają. Ale często "czyszczę" sobie głowę i przypominam, co jest najważniejsze, by nie zatracić radości z rzeczy drobnych, bo bez tej radości ciężko jest znajdować motywację i energię do życia. A w naszym wypadku życie to jest teatr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji