Artykuły

Dziurawa łajba

Wrocław od dobrych paru lat jest teatralną prowincją. Powinniśmy tę diagnozę z pokorą przyjąć.

Przyjąć taką diagnozę, a zaakceptować ten stan rzeczy, to jednak nie to samo. Całą naszą nadzieją może być właśnie niezgoda na to, co jest, na prowincjonalizm, choć - pamiętajmy i o tym - istnieje także jakaś pokusa, by w końcu dać spokój, bo właściwie - czego dowodzi wielu piłkarzy - nie ma nic wygodniejszego, jak urządzić się w środku tabeli w drugiej lidze.

Niektórzy mówią, że zasadniczo nie ma dziś różnicy pomiędzy prowincjonalnym teatrem we Wrocławiu, a teatrami w Opolu, Kielcach lub Rzeszowie. Ja myślę, że przynajmniej jedna istotna różnica jest. Wrocław ma wciąż potencjał twórczy, niemały potencjał, ujawniający się czasami w postaci pojedynczych, udanych premier, w niektórych spektaklach telewizyjnych, w indywidualnych osiągnięciach aktorskich..

Problemem do rozwiązania jest mobilizacja, zorganizowanie i optymalne wykorzystanie tego potencjału, konsolidacja środowiska, które jest zdezintegrowane, a zespoły - zwłaszcza wobec ekonomicznych zagrożeń - zatomizowane. Są artyści, nie ma zespołów. Nie wiem, czy o którymkolwiek z wrocławskich teatrów dramatycznych; można bez naciągania powiedzieć, że jest to zespół.

Maj jest miesiącem wieńczącym sezon teatralny. To miesiąc teatralnych żniw. Przyjrzałem się uważnie wrocławskiej ofercie teatralnej w maju. Można ją oceniać z dwu perspektyw: przyjezdnego i wrocławianina.

Z perspektywy przyjezdnego oferta nawet nie przedstawiała się źle. Miał w maju możliwość wyboru spośród 7 propozycji w Teatrze Współczesnym, 6 na dwu scenach Teatru Polskiego, 5 w "Kalamburze", 2 w Teatrze Rozrywki, przedstawienie dla dorosłych ("Proces") w Teatrze Lalek, były gościnne występy Studia Inki Dowlasz w Ośrodku Grotowskiego. Przyjezdny mógł obejrzeć głośne hity: "Kandyda", "Sztukmistrza z Lublina", "Samobójcę", znakomite aktorsko przedstawienie "Garderobianego", wartościowe spektakle "Kursu mistrzowskiego", "Miłości i gniewu", prapremierową realizację "Chrabąszczy" Pankowskiego...

Uderzający jest brak w aktualnej ofercie pozycji z polskiej i światowej klasyki, dzieł z tzw. wielkiego repertuaru, ale nie można powiedzieć, by przyjezdny nie miał w maju na co pójść do teatru we Wrocławiu; mógł nawet zaspokoić wybredniejsze potrzeby w tym zakresie.

Inaczej wygląda perspektywa wrocławianina. Podstawę bieżącego repertuaru teatralnego w mieście stanowią - lepiej lub gorzej zakonserwowane - pozycje z poprzednich sezonów, które normalnie powinny dopełniać repertuar bieżący, a nie go zastępować. Zwraca też uwagę niezwykły - w porównaniu z dawnymi czasami - wysyp przedstawień dla dzieci. Jest to widownia, o którą naprawdę dbać należy. Ale przecież wiemy, że nie z troski o najmłodszych pojawia się większość tych przedstawień w teatrach dramatycznych. Jest to sięganie do ostatnich rezerw, jest to ratowanie się teatru w trudnej sytuacji, jest to samoobrona aktorów, jest to jeden ze sposobów na przetrwanie. Nie uważam tego za naganne. To naturalne. Choć nie pochwalam tego, że niektóre propozycje z tego nurtu są przygotowywane jakby wykryciu, wstydliwie, bez premier prasowych...

Konkludując - gdy analizujemy ofertę teatralną, nie sugerujmy się statystyką. Takie dane, jak np. ilość pozycji w repertuarze czy liczba premier, dzisiaj znaczą niewiele lub wręcz bałamucą.

Do rzeczywistego dorobku kończącego się sezonu na pewno należy realizacja "Garderobianego" na scenie kameralnej Teatru Polskiego. Jest to pod każdym względem rzetelne, profesjonalne przedstawienie, świetne aktorsko, z wyróżniającymi się- kreacjami Igora Przegrodzkiego i Jerzego

Schejbala. To wiele, nie tylko jak na Wrocław, skoro wymagający Sieradzki na łamach "Polityki" promuje ten spektakl do Warszawskich Spotkań Teatralnych. Nie chciałbym pomniejszać tego osiągnięcia. Powiem jednak, że byłbym jeszcze bardziej uszczęśliwiony, gdyby wszystkie komplementy, które zebrał "Garderobiany", dało się skierować pod adresem np. jakiejś realizacji szekspirowskiej. No i nie zapomnijmy, że modny dziś w krytyce wyróżnik "profesjonalna robota", "profesjonalne przedstawienie", brzmi cokolwiek dwuznacznie. Pamiętam jeszcze czasy, w których prawie wszystko we wrocławskich teatrach było "profesjonalne" i nikt z tego nie robił sensacji.

Na tej samej scenie doszło jeszcze do premier "Kursu mistrzowskiego" i "Historii z psem". Pierwsza pozycja została dobrze przyjęta przez publiczność i krytykę. O drugiej niedawno pisałem, doceniając walory intelektualne, aktorstwo, a bolejąc, iż rzecz jest zbyt chłodna i nudnawa. Wszystkie trzy pozycje razem układają się jednak w jakąś sensowną i wartościową całość. Wygląda na to, że w Teatrze Polskim sytuacja na scenie kameralnej jest dosyć klarowna, chyba opanowana. Można tu dostrzec zarys jakiegoś programu. Można go określać, teatr aktorski z preferencją dla repertuaru współczesnego. To jeszcze ogólniki. Ale przecież coś znaczą. I coś obiecują.

"Większa połowa", czyli scena główna tegoż teatru, czeka na odrodzenie. Nie zapewnia tego jeszcze "Lejzorek", hit z zakalcem, pomieszanie rzeczy dobrych z kiepskimi.

Po stronie dorobku sezonu należy jeszcze odnotować prapremierowe przedstawienie "Chrabąszczy" Mariana Pankowskiego w "Kalamburze".

Nieobecność dramaturgii Pankowskiego na naszych scenach jest co najmniej dziwna, a może i nie dziwna, zważywszy na ładunek intelektualnej i obyczajowej prowokacji autora, człowieka spoza jakichkolwiek układów, niezależnego i zwykłego wygłaszać niezbyt miłe prawdy, rozdrapywać rany, szargać świętości. Dobrze, że znalazł się twórca przecierający szlaki Pankowskiemu. Dobrze, że "Kalambur" o wiele sprawniej poradził sobie z drugim dramatem tego autora, niż za pierwszym podejściem ("Nasz Julo czerwony").

Teatr Współczesny w sytuacji przedłużającego się interregnum ratował się jak umiał. Po raczej tandetnej "Preclarce z Pohulanki", zrealizował dużo ambitniejszy, choć elitarny spektakl poetycki "Et in Arcadia ego" wg Tadeusza Różewicza. Szarpnął się też na "Noc Walpurgii" Jerofiejewa, przedsięwzięcie, którego nie mógłbym zaliczyć do udanych, ale była to premiera, ujawniająca pewne mimo wszystko ocalone wartości i możliwości tego zespołu.

Z końcem sezonu wyjaśniły się niektóre niewiadome wrocławskiego życia teatralnego. Wiadomo, że w Teatrze Polskim nie pojawił się mąż opatrznościowy zza oceanu. Ale zamknięto okres tymczasowości - jest konkretny człowiek, który ma do zyskania wszystko, do stracenia tylko kłopotliwą posadę. Odbudowy Teatru Współczesnego podjął się Krzysztof Rościszewski. Ale sprawy personalne, acz elementarne, tylko coś otwierają, obiecują. Wokół teatrów i w ogóle kultury w Polsce jest tyle wciąż niepokojów, niejasności, zagrożeń, że doprawdy trudno sobie za wiele obiecywać.

Jedno jest jasne. Z perspektywy wrocławskich tradycji i ambicji oceniając, jesteśmy na dnie. Teraz może być tylko lepiej. Piszę to bez ironii. Mam nawet nadzieję, że już się od tego dna odbiliśmy. Bardzo chciałbym to tutaj za rok potwierdzić. Bo wbrew temu, co czasami myślą o nas koledzy aktorzy, krytycy nie maja żadnej satysfakcji z "dokładania" teatrom. Dryfujemy tą samą dziurawą łajbą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji