Artykuły

Nie jesteśmy jednowymiarowi

- Rozmaitości jest teatrem dla mnie, teatrem odkryć. Nie znoszę obłudy, nieszczerości - mówi JACEK PONIEDZIAŁEK, który dziś, 12 marca zagra w krakowskiej premierze "Kruma" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego.

Krystyna Pytlakowska: Nie udzielił Pan zbyt wielu wywiadów.

Jacek Poniedziałek: Nie chcę się powtarzać, mówić wciąż o trudnym dzieciństwie.

K.P.: Na krakowskiej Olszy, w małym domku bez wygód, z ubikacją na podwórzu?

J.P.: Na krakowskiej Olszy, w małym domku bez wygód...

K.P.: Ale o dzieciństwie można w różny sposób?

J.P.: Jak o wszystkim. Nawet grzebanie się w duszy może mieć dwie barwy: mroczną i jasnowitalną.

K.P.: Pan jest jasnowitalny?

J.P.: Jestem nierówny.

K.P.: Mało jest ludzi, którzy są wyłącznie mroczni lub jaśni. W Pana życiu jest natomiast coś stałego.

J.P.: Naprawdę?

K.P.: Tak. To ambicja, która wyznacza pańskie cele. Mylę się?

J.P.: Ambicja... Na pewno w jakimś sensie tak. Od dziecka chciałem wybić się na człowieka.

K.P.: Miał Pan silną motywację. Silniejszą niż dzieci z sąsiednich gomułkowskich bloków?

J.P.: Gomułkowskich, ale to było za Gierka. One żyły w lepszym świecie niż mój. Ich świat był światem porządku, a mój pełen chaosu.

K.P.: Albo poddać się i wylądować na dnie, albo iść na samą górę?

J.P.: Tak, na górę. To instynkt. Nie ambicja. Ona czasami u aktora przeszkadza. Ludzie ambitni nie znoszą sprzeciwu. Są nieomylni. Ja też czasami na to cierpię. Potępiam to w sobie, ale trudno mi zmienić zdanie, zmienić siebie.

K.P.: Ale właściwie po co? Uwiera to Pana?

J.P.: Znam rodowód tej mojej cechy. Miałem apodyktyczną matkę i babcię. Nie było z nimi dyskusji. Kiedy więc miałem kilkanaście lat, stałem się potwornie pyskaty. To ja musiałem mieć zawsze rację.

K.P.: Nie chciałabym wtedy być Pana matką.

J.P.: Nie dziwię się, bo to było okropne. Jako nastolatek byłem nie do zniesienia. Robiłem straszliwe awantury, krzyczałem, miałem napady szału. O drobiazgi. Że w domu nieposprzątane. Jak mąż, a nie syn.

K.P.: Matka pracowała od rana do nocy, a Pan nie miał dla niej litości?

J.P.: Pomagałem, oczywiście. Robiłem w domu najwięcej ze wszystkich dzieci. I dlatego czułem się bardziej odpowiedzialny za ten dom, który zresztą nigdy mi się nie podobał. Nigdy nie był taki, jaki chciałbym, żeby był.

K.P.: Domowy?

J.P.: Był domowy. Tylko nie wyglądał tak, jak domy moich blokowych kolegów.

K.P.: Bez kolorowego telewizora?

J.P.: O nim nawet nie marzyłem. Marzyłem natomiast o dobrym radioodbiorniku Radmor. To był przebój PRL-u. Ale dla mnie nieosiągalny. Długo chciałem też mieć rower. W końcu, po miesiącach szantażu, zbierania pieniędzy z jakichś drobnych prac udało się. Natomiast pierwsze narty sprawiłem sobie już podczas studiów w szkole teatralnej. Wtedy dopiero nauczyłem się jeździć. Miałem 21 lat. Późno.

K.P.: Takie poczucie uciekającego czasu? Dziwne u młodego chłopaka.

J.P.: Ciągle miałem wrażenie, że mi czas ucieka, że wszystko dzieje się gdzieś poza mną. Że nie nadążam, bo nie jestem w stanie. A jednocześnie nie byłem smutnym dzieckiem.

K.P.: Może dlatego teraz szybko Pan to nadrabia? Wyprzedza Pan czas? Szokuje?

Myślę, że nie, że nie szokuję. A pani chodzi pewnie o nagość na scenie?

K.P.: Tak. W "Hamlecie" i "Oczyszczonych".

J.P.: Hamlet jest nagi tylko przez chwilkę. W jednej scenie. To metafora, a nie epatowanie nagością, jak zarzucali nam niektórzy konserwatywni krytycy. Epatować to mogą amatorzy, którzy nie mają nic innego do powiedzenia.

K.P.: Ta scena jednak wywołała burzę na widowni.

J.P.: Tylko raz, gdy przyjechała 20-osobowa wycieczka z Radomia. I oni się śmiali. A kiedy indziej nauczycielka z Warszawy kazała mi włożyć majtki. I wywiązała się wtedy dyskusja między nią a publicznością. To było zabawne.

K.P.: Publiczność była po Pana stronie?

J.P.: Potępiła nauczycielkę. Wytworzyła się atmosfera święta, jak w teatrze greckim czy hinduskim. Zatarła się granica między sceną a widownią. Takie momenty są dla aktora najpiękniejsze, bo dzieje się coś bardzo autentycznego, co otwiera ludziom serca.

K.P.: Wracając jednak do ambicji...

J.P.: Raczej do buntu.

K.P.: To on spowodował, że został Pan aktorem?

J.P.: Na odwrót. Myślę, że buntowałem się, bo zawsze byłem aktorem. I Lwem w dodatku. Wielu aktorów jest Lwami. Miałem skłonność do dominacji, zawsze musiałem mieć ostatnie słowo. Na temat filmu oglądanego z rodziną w telewizji. I w polityce. Fascynowała mnie. Okres pierwszej "Solidarności" przypadł na moje dojrzewanie. Najpierw byłem przeciwny strajkom, uwierzyłem w propagandę. Ale po kilku miesiącach zobaczyłem prawdę. Dla mnie wiosny z tamtego okresu pachną bzem, akacją i gazem łzawiącym. Kilka razy oberwałem pałą. Dwa razy zatrzymała mnie milicja. To było piękne. Wspólnota. Euforia. Czułem się częścią czegoś wielkiego, ważnego. A potem nagle zaczynałem się bać. Bili staruszki. Te hełmy, okulary, maski przeciwgazowe. I wszędzie zapach gazu. Wszyscy mieli plakietki "Solidarności". A ja - plakietkę Maanam. Nosiłem białą koszulę, czarne spodnie i romantyczne fryzury.

K.P.: To było bardzo teatralne. Zostało coś z tamtego chłopaka?

J.P.: Bardzo dużo. I coraz częściej się to odzywa. Może dlatego, że to były najszczęśliwsze lata mojego życia.

K.P.: Dlaczego?

J.P.: Kochałem. Mamę, Korę. Moich nowych przyjaciół.

K.P.: Kora wiedziała o tym?

J.P.: Tak, myśmy się na swój sposób przyjaźnili. Wpuściła mnie do swojego życia, swojego domu. To było dla mnie wyróżnienie. I dawało mi poczucie wolności, bo mogłem przebywać poza domem. Przez tych kilka lat zadzierzgnąłem wiele nowych znajomości. Z chłopakami i dziewczynami, którzy chodzili do najlepszego liceum w Krakowie. A ja po zawodówce, potem technikum, byłem z innego świata. Wtedy już mieszkaliśmy w centrum Krakowa, koło Rynku. Pisałem wiersze, gadaliśmy o poezji i cały czas o "Solidarności". Uczyłem się sam angielskiego. Poznawaliśmy anarchistów z Holandii, którzy przyjeżdżali do Polski, bo im się podobał komunizm. A myśmy im tłumaczyli, że to jest bez sensu. Jeździłem na koncerty Maanamu po całej Polsce. Mówię o tym dlatego, że pani spytała, czy coś zostało z tamtego chłopaka. Zostało właśnie trochę tego anarchizmu, fana rocka. No i prowokacyjność. To moja siła.

K.P.: Wyzwolenie?

J.P.: Wtedy czułem się absolutnie wolny, mocny. Wyrwałem się z mojej skóry wystraszonego chłopaka z przedmieścia, z biednej rodziny, półsieroty. I teraz, im jestem starszy, im bardziej robię coś w rodzaju kariery, tym silniej ten anarchista się we mnie odzywa.

K.P.: Jest Pan też trochę ekshibicjonistą?

J.P.: W pewnym sensie jestem. Lubię mówić o sobie dość szczerze. Choć nie chciałbym przekraczać granicy intymności. Ale swoją szczerością mogę pomóc zrozumieć innym siebie, sprawić, by nie czuli się gorsi, wyalienowani, osamotnieni. Bo wiele osób potrzebuje terapii, ma kompleksy, wyszło z trudnych rodzin, miało smutne dzieciństwo i niedobry start.

K.P.: Pan miał wiele szczęścia?

J.P.: Tak, bo moje kompleksy z dzieciństwa nie miały później już takiego znaczenia. Spotkałem niezwykłych ludzi.

K.P.: Krystiana Lupę - reżysera teatralnego?

J.P.: Niewątpliwie miał na mnie wielki wpływ. Dał mi niesamowite poczucie bezpieczeństwa. Pomógł mi odnaleźć to, co do tej pory było wstydliwe, co kruche. Nie doceniałem swojej duszy, wyobraźni, dopóki go nie spotkałem.

K.P.: Potem konsekwentnie szukał Pan tej niekonwencjonalności, choćby w wyborze teatru?

J.P.: W takim tradycyjnym bym się zanudził. Albo dostał mdłości. Albo bym zasnął. Dlatego Rozmaitości jest teatrem dla mnie, teatrem odkryć. Nie znoszę obłudy, nieszczerości. Widziałem, jak na rosyjskim spektaklu "Wujaszek Wania" ludzie ziewali, a na koniec bili owacyjnie brawo.

K.P.: A Pan?

J.P.: Nie biłem.

K.P.: A propos szczerości: czy może Pan otwarcie mówić o miłości?

J.P.: Miłość to miłość. Do kogo by nie była, pozostaje miłością.

K.P.: Czy kiedyś się Pan ożeni?

J.P.: Nigdy.

K.P.: Zmieńmy temat... Serial "M jak miłość". Z jednej strony cholernie ambitny aktor, a z drugiej masowa produkcja telewizyjna?

J.P.: Staram się robić to najlepiej, jak umiem. Mam co najmniej trzy dziedziny, w których się wyżywam. Teatr - najważniejszy, film, no i serial. Poza tym jeszcze tłumaczę sztuki. Uprawiam płodozmian.

K.P.: Granie w serialu nie uwłacza aktorowi teatralnemu?

J.P.: Dlaczego? Gdybym robił tylko to, może bym się martwił. Ale moja działalność w różnych formach przenika się nawzajem. Każdy z nas składa się z wielu elementów. Nie jesteśmy jednowymiarowi. Ja jestem też takim trochę ugrzecznionym mieszczuchem, warszawskim bywalcem imprez, pedantem domowym.

K.P.: I jeździ Pan na zakupy.

J.P.: I jeżdżę na zakupy. Lubię dobre jedzenie, gotowanie w domu. I restauracje też. Kiedy dostałem propozycję roli w serialu, moi przyjaciele mówili mi: "Przyjmij, bo to cię postawi materialnie na nogi". No i że zrobię sobie nazwisko. Bo na pewno gdzieś o tym marzyłem - zazdrościłem aktorom popularności i pieniędzy.

K.P.: Autografów?

J.P.: Bez przesady. No i nie zrobiłem tego dla mamy, cioci czy brata. Żeby oni poczuli się dowartościowani.

K.P.: Ale siostra widziała Pana na scenie w "Oczyszczonych" Sarah Kane?

J.P.: Widziała.

K.P.: Gołego?

J.P.: Gołego i całującego się z mężczyzną. Bardzo się wstydziłem, bo wpuścić siostrę gdzieś tam głęboko nie jest łatwo. Siostry wolimy trzymać na dystans. A jeśli idzie o serial - istotny też jest kontakt aktora z kamerą. To wielka szkoła.

K.P.: Podoba się Pan sam sobie?

J.P.: Średnio. Nie lubię siebie oglądać, ale traktuję to jak trening. Czasami bardzo przykry.

K.P.: I przestaje Pan całkiem siebie lubić?

J.P.: Aż tak to nie. Nie jestem tak złym aktorem i nie wyglądam aż tak źle. Oglądałem mój ostatni film "Trzeci". "Przemiany" też. Po ich obejrzeniu byłem z siebie bardzo niezadowolony. Jakiś nerwowy gość, tak szybko mówi, taki jest niemęski. A potem dowiaduję się, że kobiety dobrze przyjęły tę rolę, że im się podoba, jak gram, wyglądam i jak się zachowuję. I że jestem męski.

K.P.: Mogę Panu bezstronnie powiedzieć, że bez okularów Panu do twarzy, a w okularach jeszcze bardziej. Po prostu jest Pan przystojny. Pracuje Pan nad tym?

J.P.: Nieprzespane noce, stres związany z niedaleką premierą, używki. Tak, bardzo pracuję.

K.P.: Alkohol? Narkotyki?

J.P.: Czerwone wino. Papierosy. I czasami skręt.

K.P.: A uprawianie jogi? Medytacje?

J.P.: Dla mnie joga to nie medytacja, tylko rozciąganie ciała i oczyszczanie go z toksyn. Daje mi równowagę i odprężenie. Dzięki niej jestem bardziej odporny na wysiłek, zmęczenie.

K.P.: Ma Pan jeszcze poczucie, że jest życiowym rozbitkiem? Dziwię się, że tak mówi o sobie aktor na fali. Człowiek sukcesu.

Chodzi o to, że ja nie mam własnego domu, zamku, warowni. Właściwie moim domem jest samochód, a to trochę mało.

K.P.: Chciałby Pan mieć swoją małą stabilizację?

J.P.: Nie. Chciałbym mieć swój azyl. W pewnym sensie jestem bezdomny od dziecka. Ciągle gdzieś uciekałem, jeździłem, przeprowadzałem się. Mieszkałem u różnych ludzi - kobiet, mężczyzn. Często nie były to nawet przyjaźnie, tylko znajomości. Teraz chcę mieć coś własnego. Gdzie jest zielono i bezpiecznie.

K.P.: Co by Pan robił sam ze sobą?

J.P.: Co bym robił? Posiedziałbym spokojnie. Święty spokój bym miał. Uprawiałbym sporty, oglądałbym telewizję, czytał książki i gazety, siedział przy komputerze - bardzo lubię Internet.

K.P.: I wtedy przestanie Pan uciekać?

J.P.: Już tak bardzo nie uciekam, jak kiedyś. Mniej mi się chce ucieczek.

K.P.: I teatru też Pan nie zmieni?

J.P.: Nie. Jestem w Teatrze Rozmaitości już szósty rok. To rekord jak na mnie. Tutaj jest jak w przedwojennej kamienicy - ludzie żyją blisko siebie. Tu się poznają, kochają, czasem rozstają, wymieniają się partnerami, pożyczają sobie pieniądze. Różne rzeczy się tu dzieją. Tyle że nie mamy bufetu. A to niedogodność. Bufetowej się nie opłacało, za dużo wyjeżdżamy.

K.P.: O, w razie czego więc mam alternatywę - mogę poprowadzić wam bufet.

J.P.: To bardzo optymistyczny akcent na koniec naszej rozwichrzonej rozmowy. I chyba najbezpieczniejszy.

Na zdjęciu: Jacek Poniedziałek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji