Artykuły

Dokoła pingpongowego stołu

Środek sceny na małej sali warszawskiego "Ateneum" wypełnia ping-pongowy stół. Będzie nie tylko rekwizytem czy elementem scenicznej przestrzeni. Także i ośrodkiem akcji. Nieledwie postacią dramatu.

Gra w ping-ponga jest bowiem jedną ze spraw, o które chodzi w sztuce Andrzeja Trzebińskiego "Aby podnieść różę". Czworo ludzi zebrało się w hallu wielkiego hotelu. Jest tu mistrz bokserski, znakomity szachista, tajemnicza kobieta, profesor socjologii. Domyślić się wolno, że wypadki uwięziły ich w hotelu. Toczy się walka, słychać strzały. Dla zabicia czasu, a może i uspokojenia nerwów, szachista rozpoczyna z bokserem grę w ping-ponga.

Obaj rozporządzają niezłą formą. Namiętność sportowa coraz mocniej ich ogarnia. Stopniowo to, co miało służyć do skrócenia oczekiwania,, zaczyna się stawać swoim własnym celem.

Gracze przestają zwracać uwagę na otoczenie, na wszystko, co się dzieje poza oknami; nawet na znajdującą się w ich towarzystwie piękną i kuszącą kobietę. Jest ona może kochanką obserwującego grę socjologa; w każdym razie próbuje go kokietować. Nie bez szans - ale jej to nie wystarcza. Drażni ją namiętność gry, całkowicie pochłaniająca ping-pongistów. W jeszcze większym stopniu męczy ją i doprowadza do rozpaczy poczucie zupełnej nierealności tej gry, jej bezcelowość, abstrakcyjność. Posłuszna swym instynktom w pewnej chwili wyrzuca piłeczkę za okno...

Piłki rezerwowej już nie ma. Na ulicę po nią chodzić nie można, tam fruwają kule. Ale socjolog wpada na pomysł niezwykły. Można sobie wyobrazić partię ping-ponga, w czasie której gracze tylko markują ruchy, zmagają się na same pomysły, czy ich parowanie. Na gesty, które szkicują walkę, zamiast ją realizować. Na grę bez piłeczki.

Nagle otwierają się drzwi i wkraczają bojówkarze. Wyrzuconą poprzednio piłeczkę złapały ich patrole. Znak firmowy uznano za sygnał dla nieprzyjaciela. Grę bez piłki skwalifikowano jako podejrzany manewr. Całej czwórce grozi rozstrzelanie jako konspiratorom.

Jest jednak sposób, by dyktatora bojowców, wierzącego w swą wszech-umiejętność, wciągnąć do gry. Stanie i on do ping-pongowej walki, zmierzy się z wodzem swych przeciwników politycznych. A gdy ich ogarniać zacznie wszechmożna namiętność gry, dwoje tylko ludzi potrafi się z tego wyłamać. Kobieta niezdolna do życia w świecie pozbawionym rozsądku i celowości, a więc znaczenia, popełni samobójstwo - wyskoczy przez to samo okno, przez które na początku sztuki wyrzuciła piłeczkę. Socjolog (jedyny poza kręgiem walki, ale i obcy podniesionemu przeciw niej protestowi) wejdzie w skórę nacjonalistycznego dyktatora, zstąpi na dół, by objąć władzę - a także aby podnieść różę, która wypadła z okna wraz z samobójczynią.

Tak się rysuje treść tej niezwykłej sztuki, napisanej przez 20-letniego poetę, który niebawem miał zginąć. Żołnierz, konspirator, pisarz został przez gestapowców rozstrzelany - ponieważ wydał się podejrzany żandarmom, gdy jadał obiady na nielegalne bony w fabrycznej stołówce. "Aby podnieść różę" to może przeczucie tej śmierci. Ale przede wszystkim - protest przeciw bezcelowości zanarchizowanego świata.

Trzebiński był może czytelnikiem utworów Witkacego. Był także dzieckiem swej epoki. Szaleństwo wojny można wyrazić nieumotywowanym automatyzmem gry.

"Jest zapewne nonsensem wiązać honor narodów z losami piłki, toczącej się po footbalowym boisku. Ale stokroć większym wariactwem jest powierzać ten honor armatom i bombom" - powiedział już Sheriff w "Kresie wędrówki".

"Aby podnieść różę" Trzebińskiego jest utworem znakomicie napisanym. Dialogi mienią się dowcipem, są pełne zaskakujących replik. Inscenizacja "Ateneum" wykazała, ile w tej sztuce materiału dla współczesnego inscenizatora i dla aktorów. Janusz Warmiński, reżyserując, dał szereg świetnych pomysłów. Stół ping-pongowy znakomicie wykorzystał. Namiętność gry, stopniowo ogarniająca widzów, wyraża się miarowymi ruchami szybko odwracających się twarzy. W przerwach między scenami aktorzy zastygają, światło się przyciemnia, z daleka słychać jakby pogłos odbijanych ping-pongowych piłek.

Dwaj "championi", mistrzowie w szachach i boksie, zaczynają grę. Prowadzić dowcipny dialog, wykonując równocześnie ruchy właściwe grze w stołowego tenisa - to synchronizacja wymagająca od aktorów niemałego wysiłku i technicznej sprawności. Bohdan Ejmont i Marian Kociniak wirtuozowsko się z tych zadań wywiązują, zwinni, inteligentni, dowcipni.

Ludwik Pak jest adiutantem dyktatora faszystowskiego, jego prawą ręką; Roman Wilhelmi jego wodzem. Musi podobnie działać i mówić, jak tamten. A jednak aktorzy dokonali sztuki niemałej: są zróżnicowani - nawet w swych podobieństwach.

Anna Ciepielewska przebiega finezyjnie rozległą skalę odruchów kobiecych - od kokieteryjnych uśmiechów do drwiny i protestu. Ignacy Machowski konsekwentnie ukazuje podstępne działanie profesora socjologii. W epizodach (windziarza oraz adiutanta "cywilnych") ładne akcenty mają: Jan Kociniak i Henryk Łapiński.

Myślę, że ta sztuka powinna pozostać w stałym repertuarze naszych teatrów. Podobnie, jak "Homer i Orchidea" Gajcy'ego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji