Artykuły

Tuwim z Ateneum

Tuwim i Gałczyński. Ich poezja towarzyszyła mojej młodości. To były wiersze, z którymi żyło się na co dzień. I piosenki. I fraszki. Te ostatnie do dziś nie straciły palącej aktualności. Czy pamiętacie, rówieśnicy moi, fraszkę "Na jednego endeka..."? (To była fraszka Tuwima). A czy pamiętacie fraszkę "O Kościuszce i pewnym Polaku ? (To była fraszka Gałczyńskiego). Oczywiście, że pamiętacie! A wiersze? Czy pamiętacie wiersz "Do generałów"? (Tuwim). I czy pamiętacie "Zimę z wypisów szkolnych"? (Gałczyński). A piosenki? Ileż z nich nucimy dziś jeszcze?

Nigdy nie uczyliśmy się ich na pamięć, a przecież potrafimy recytować je całymi godzinami. A jak reagowała na nie tzw. szeroka publiczność w czasach, gdy powstawały? Po wierszu "Do generałów" niektórzy obrzucali Tuwima błotem, ale inni wynosili go pod niebiosa, a Wieniawa posłał mu czapkę generalską, pełną kwiatów. Takie były czasy.

Tylko raz w życiu rożni rozmawiałem z Tuwimem. Było to na jakimś bankiecie teatralnym i poeta był lekko pijany, niemniej wykpił mnie, gdy powiedziałem do niego: "Mistrzu". Ale nie zapomnę tej - przyjaznej zresztą - rozmowy. Z Gałczyńskim byłem w jego latach krakowskich blisko zaprzyjaźniony. I nigdy nie zapomnę tych lat.

A dzisiaj? Nieprawdopodobna niegdyś popularność obu poetów należy do przeszłości. I czasy chyba dla nich niezbyt przychylne. Jeszcze tylko znakomita Olga Lipińska w swym świetnym kabarecie telewizyjnym pielęgnuje Gałczyńskiego, jeszcze tylko moja "córeczka" Ewa Demarczyk zaśpiewa czasem Tuwima.

Ale oni powrócą. Jestem pewien, że wrócą, że zwłaszcza młodzież odkryje ich na nowo, że znów zacznie recytować ich wiersze i fraszki, nucić ich piosenki.

Na razie powrócił Tuwim. Na maleńką "Scenę na dole" w warszawskim teatrze Ateneum. Lubię teatr Ateneum. I cenię go bardzo wysoko. Cenię także za to, że udostępnia swoją maleńką scenę proqramom kabaretowym z dawnych lat, że wspomnę choćby o oglądanym niedawno programie piosenek Hemara, z dużym talentem i wdziękiem przygotowanym przez Wojciecha Młynarskiego. W ogóle teatr Ateneum jest jednym z dwóch, może trzech teatrów warszawskich, w których czuję się najlepiej.

Z tym większą przykrością oglądałem - co tu ukrywać - nieudanego Tuwima. Zdumiewająca sprawa: z wierszy i piosenek Tuwima zrobić program nudny, a chwilami żenujący, to naprawdę dziwne. Nic wiem, kim jest autor scenariusza i reżyser Jan Kamieński, ale wyobrażałem sobie, jakby to zrobił Młynarski. Byłoby to zupełnie inne przedstawienie, gdyby nawet pozostawiono te same, niezbyt szczęśliwe - zwłaszcza w pierwszej części - dobrane teksty. Ale Młynarski dobrałby inne.

No, i aktorzy. Rozczarowała mnie Krystyna Tkacz, tak wybitna niegdyś wykonawczyni songu "Surabja Johnny" z "Mahagonny" Brechta. Rozczarowała mnie Maria Pakulnis, doskonalą jeszcze tak niedawno jako Ariel w "Burzy" Szekspira. Nawet moja ulubiona Grażyna Strachota, najlepsza w tym programie i pięknie śpiewająca piosenkę "Na pierwszy znak", była jakby nieswoja. Nie mówiąc już o panach, z których tylko Mariana Kociniaka można było słuchać i oglądać bez specjalnego zdenerwowania. Ale w tym wszystkim największa wina reżysera. Inscenizacja niektórych scenek i piosenek (zwłaszcza "Mam chłopczyka na Kopernika" i "Miłość ci wszystko wybaczy") była żenująca.

I jeszcze jedno. Każda z tak dobrze znanych i popularnych niegdyś melodii była "aranżowana". Otóż mało rzeczy tak mnie irytuje, jak nagminne dzisiaj aranżacje dawnych piosenek, które to aranżacje polegają przede wszystkim na tym, żeby możliwie najbardziej zmącić zapamiętaną sprzed lat - i zwykle piękną melodię; czy po to, żeby jak najmniej przypominała swój oryginał? Ten oryginał, którego właśnie chciałoby się słuchać w nieskażonej i niezmąconej formie? Przecież, do diabła, zdolny muzyk powinien mieć także inne możliwości powiększania swego konta w ZAIKS-ie! Panowie aranżerzy, oszczędźcie nam swoich pomysłów! Chcemy słuchać melodii sprzed lat takimi, jakimi zapamiętaliśmy i polubiliśmy! Jeśli brzmią dla was zbyt "staroświecko", to dla nas w tym właśnie cały ich wdzięk!

O ile zresztą nie zestarzały się dawne melodie, o tyle z pewnością zestarzały się dawne sposoby ich interpretacji gdyby dzisiaj wyszła na estradę Ordonówna, jej sposób zachowania się, jej gra ciała i rąk, to wszystko, co podobało się widzom i słuchaczom sześćdziesiąt - powiedzmy - lat temu, wywoływałoby dzisiaj wybuchy śmiechu. Toteż próby naśladowania Ordonki pod tym względem (co usiłowała demonstrować pani Tkacz) zakrawają dziś na parodię i kpiny, krzywdzące zarówno poetę, autora znakomitego tekstu, jak i kompozytora, autora świetnej melodii, nie potrzebującej żadnej aranżacji. Ale to reżyser powinien rozumieć.

Tak więc ów Tuwim w Ateneum się nie udał. Tylko jedno było pocieszające: nadkomplet na widowni. Musiano nam dostawić krzesła. I w końcu widowni nie zapełniały same staruchy. To właśnie pozwala mi wierzyć, że oszałamiająca niegdyś popularność autora "Kwiatów polskich" zmalała tylko chwilowo. Namawiam też gorąco teatr Ateneum na program poświęcony Gałczyńskiemu. Może go zrobi Młynarski? A może Lipińska?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji