Artykuły

Oratorium na śmierć laboratorium

Najpierw było czołowe i fatalne w skutkach zderzenie dwóch wizji teatru między Laboratorium Dramatu a Teatrem Narodowym Englerta. Potem była cisza w mediach, bo kto by w świecie teczek przejmował sie kulturą. Przerywamy ją. Z "laboratoryjnego" konfliktu wynika więcej, niż się państwu zdaje.

Osoby tragedii: Jan Englert - Dyrektor Artystyczny Teatru Narodowego, Monika Pikuła - aktorka, Siostra w spektaklu Tomasza Mana "111", Aldona Figura - reżyser spektaklu "Tiramisu", Krzysztof Rekowski - reżyser dwóch sztuk wystawianych w Laboratoriuni Dramatu, Zdzisław Wardejn - reżyres, aktor; Ojciec w spektaklu Tomasza Mana "111", Łukasz Kos - reżyser spektakli "Koronacja" i "Zabić Bonda", Redbad Klynstra - aktor, reżyser spektaklu "111", Tadeusz Słobodzianek - Szef Laboratorium Dramatu, Tomasz Man - reżyser, dramaturg, autor sztuki "111", Ireneusz Kozioł - aktor, dramaturg, autor sztuk: "Spuścizna", "bęc", "Ciućma", Robert Wieckiewicz - aktor, Król w spektaklu Marka Modzelewskiego "Koronacja", Agnieszka Jarzyńska - koordynator pracy artystycznej w Laboratorium Dramatu, Artur Ilgner - dramaturg, autor sztuki "Liszka", Ewa Dałkowska - aktorka, Matka w spektaklu Tomasza Mana "111", Krzysztof Trzaskowski - specjalista ds. oświetlenia. Tadeusz Słobodzianek: - W 2002 roku złożyłem ministrowi Celińskiemu projekt powstania w Warszawie miejsca, w którym można by testować młodą dramaturgię. Zaczęliśmy rozmowy, ale zanim skończyliśmy, ministra Celińskiego już nie było. Pojawił się minister Dąbrowski. Na jesieni 2002 roku poszedłem do niego z bardziej rozwiniętym projektem. Minister bezradnie rozłożył ręce, powiedział, że na razie nie ma możliwości. Na tym rozmowa się skończyła, chociaż projekt w ministerstwie pozostał. Jakiś czas później dowiedziałem się, że dyrektorem Narodowego został Jan Englert. Jan Englert: - Po przyjęciu nominacji w 2003 roku na dyrektora Teatru Narodowego, napisałem do wielu reżyserów, młodego, średniego i starszego pokolenia oraz do kilkudziesięciu pisarzy, którzy pisali dla teatru i do tych, którzy nie pisali, na przykład do Olgi Tokarczuk. Myślałem o współpracy, która niekoniecznie musi zakończyć się premierą, ale polegałaby na uczeniu się teatru. Napisałem między innymi do pana Tadeusza Słobodzianka. Przy okazji Tomasz Kubikowski podsunął mi dramat "Merlin - Inna historia". Przeczytałem, spodobało mi się.

Tadeusz Słobodzianek: - Zimą 2003 dostałem od Jana Englerta list z zaproszeniem na rozmowę. Na spotkaniu zaproponował mi współpracę z teatrem. Nasza rozmowa dotyczyła wystawienia "Merlina" na scenie Teatru Narodowego. Englert opowiedział mi również o swoim pomyśle - miejscu, w którym testuje się polską dramaturgię współczesną. Bardzo się ucieszyłem i odpowiedziałem, że też miałem taki pomysł. W ten sposób zaczęliśmy prowadzić coraz bardziej szczegółowe rozmowy.

Jan Englert: - To było już po złożeniu wniosku do ministerstwa o dotację na ten cel. Pan Słobodzianek bardzo się do tego zapalił. Opowiadał o prowadzonych przez siebie warsztatach dramaturgicznych nad Wigrami. Do wspólnego projektu przystąpiłem z wielkim entuzjazmem. Początkowo myślałem, że będzie to także laboratorium reżysersko-aktorskie. Chodziło mi o miejsce dla eksperymentu teatralnego, w całym tego słowa znaczeniu. Siłą rzeczy nie mogę przyznać panu Tadeuszowi Słobodziankowi racji, że stworzył Laboratorium Dramatu. Zaryzykowałem współpracę już od października 2003 roku, mimo że dotacja miała być przyznana dopiero w styczniu.

Tadeusz Słobodzianek: - Kiedy dostałem propozycję współpracy z Teatrem Narodowym, byłem przekonany, że ma on odkostnieć trochę właśnie poprzez Laboratorium.

Co do idei byliśmy zgodni - współcześni dramaturdzy chcą pisać, ale nie mają środków, warsztatu, krótko mówiąc, nie znają teatru.

Tomasz Man: - Najważniejsze było spotkanie z ludźmi wrażliwymi i słyszącymi, dającymi profesjonalne i rzetelne uwagi.

Tadeusz Słobodzianek: - Tworzenie czegoś od nowa jest prawdziwą twórczością. Spotkanie dramaturga, reżysera, aktora, scenografa i kompozytora - ludzi twórczych, którzy zaczynają od pustej kartki, anie od klasycznego dzieła, gdzie są tylko interpretatorami i odtwórcami. Taka była idea. Dramaturg to człowiek teatru - nie musi siedzieć bez przerwy na próbach, ale kiedy jest potrzebny, przychodzi i bierze udział w tym procesie.

Ireneusz Kozioł: - Dla mnie dramaturgia dzieli się na literacką i sceniczną. Ważne jest, by to, co się pisze, móc przenieść w realia sceniczne. Tego miało nauczyć Laboratorium.

Jan Englert: - Założeniem Laboratorium od początku był rodzaj pracy warsztatowej, z której czasem może wyniknąć coś niezwykle pożytecznego, także dla repertuaru Teatru Narodowego.

Tadeusz Słobodzianek: - Głównym selekcjonerem byłemja. Czytałem teksty i decydowałem, które przeczytać w Laboratorium, a które odrzucić. Raczej byłem krytykowany za nadmierną liberalność niźli za zbytnią surowość.

Jan Englert: - Kiedy miałem 19 lat, napisałem dwa dramaty w Państwowej Szkole Teatralnej. Na szczęście nie było wtedy Laboratorium...

Tadeusz Słobodzianek: - Odrzucałem sztuki, które były pisane pod wpływem określonych dzieł literackich od Witkacego po Sarę Kane; słowem grafomanię literacką. O wiele bardziej jestem tolerancyjny dla grafomanii życiowej, czyli dla ludzi, którzy opisują to, czego doświadczyli w życiu. Odrzucałem teksty w manierze teatru telewizji lub serialu, po których widać, że autor nie opowiada historii, ale chce zostać zaakceptowany przez telewizję.

Jan Englert: - Na pewno nie zakwalifikowałbym do Laboratorium dramatu "147 dni". Co mnie obchodzi facet, który zamordował 147 dzieci w ciągu roku i opowiada o tym z pewnym smakiem: "Henio miał niebieskie oczka, łatwo się wykrwawiał...". Czemu ma to służyć? Żartowi teatralnemu? Nie posuwa to dramaturgii w żadną stronę.

Tadeusz Słobodzianek: - Gdy miałem wątpliwości, dawałem sztuki do przeczytania współpracującym z Laboratorium reżyserom. Zbierałem opinie. To była podstawowa selekcja. Kolejnym etapem było czytanie sztuki w gronie dramaturgów, reżyserów i scenografów, po którym następowała dyskusja.

Artur Ilgner: - To ogromna frajda móc się przysłuchać, jak brzmi tekst. Czyta się go uchem wewnętrznym, pisze emocją, a w Laboratorium następuje pierwsza konfrontacja z publicznością. Odbiór jest bardzo ważny. Nie chodzi o pisanie pod gusta publiczności, ale warto wiedzieć, co widza rusza. Dla mnie to była prapremiera.

Jan Englert: - Źle przemówiłem na pierwszym spotkaniu. Powiedziałem: "Capo di tutti Capi to ja". To był mój błąd, bo od razu ustawiło to strony. Dlatego przestałem uczestniczyć w próbach czytanych. Zorientowałem się, że moja obecność jest niewygodna.

Tadeusz Słobodzianek: - Dyskusje były często ekscytujące. To była specjalność Laboratorium: nigdy personalna, ale szczera, bez owijania w bawełnę, rozmowa o błędach i słabościach, o zaletach i wartościach tekstu. Wiele osób poczuło się jednak urażonych. Zwłaszcza ci, którzy w edycjach uczestniczyli raz, albo dwa, najczęściej tylko podczas czytania swoich tekstów. Bardzo nad tym ubolewam.

Jan Englert: - Nie podobał mi się styl dyskusji w Laboratorium po próbach czytanych. Był niezbyt kulturalny. Ja być może jestem francuskim pieskiem, ale nie lubię obcować z ludźmi, którzy rzucają mięsem, obrzucają się inwektywami, są agresywni. Nie lubię agresji, a wobec chamstwa jestem bezradny - nie umiem się zachować.

Tadeusz Słobodzianek: - Potem był etap publicznej próby czytanej z aktorami, po której znowu następowała dyskusja. Do czytań aktorskich trafiały sztuki, które po czytaniach wcześniejszych zostały poprawione przez autorów, np. autorzy wyeliminowali podstawowe błędy konstrukcyjne. Dopiero po czytaniu aktorskim często widać, czy sztuka jest o czymś, czy wszystkie tropy są sensowne, a bohaterowie z krwi i kości. Ci, którzy potrafili to na czytaniach usłyszeć i wmyślać się w to, co usłyszeli, mieli wyczucie teatru i dokonywali pierwszego kroku w dziedzinę "dramaturgii". Ci, którzy zostali w przekonaniu, że napisali genialne dzieła i zostali skrzywdzeni przez nic nierozumiejących głupków z teatru - no cóż, mogę ich tylko przeprosić, ale mechanizm teatru jest taki, że to teatr weryfikuje dramat, tu i teraz - a nie odwrotnie.

Ewa Dałkowska: - Mieliśmy pewien rytuał oceniania i mówienia o dramacie. Takie czytanie było traktowane jako materiał wyjściowy do dalszej pracy nad sztuką.

Artur Ilgner: - Dyskusj e w Laboratorium miały wady. Rozmowa toczyła się według linii, jaką wyznaczał Tadeusz Słobodzianek. To jest pewnego rodzaju pryncypialność i o ile rozumiem jego postawę, o tyle nie rozumiem postawy zbiorowości.

Tadeusz Słobodzianek: - Następnym etapem była praca na scenie - krwawa mordęga. Niektóre do dzisiaj się nie skończyły, wciąż krwawo się mordują. Gdzie tkwi problem? W dramacie współczesnym, bardzo często w warstwie słownej, literackiej, "czytanej" dialog działa, ale w scenicznych sytuacjach - nie. Wiele osób tego nie może pojąć. Jak to? Czytaliśmy przecież, słyszeliśmy, publiczność reagowała, a teraz "co, nie działa?". Dialog w teatrze jest tylko wierzchołkiem góry lodowej, a wszystko ważne jest pod spodem i wychodzi dopiero w czasie pracy na scenie. Tak naprawdę reżyser to negocjator pomiędzy aktorem a autorem, ktoś kto potrafi głęboko wniknąć w człowieka. Najważniejszym moim wkładem w Laboratorium nie była selekcja, bo ona dokonywała się w sposób, że tak powiem, naturalny, ale zaproszenie do współpracy takich, a nie innych reżyserów, bo oni wykonywali najtrudniejszą pracę.

Jan Englert: - Niektórych z tych reżyserów i aktorów nie zdążyłem nawet poznać. Nikt mi ich nie przedstawił, nikt mnie nie zapytał, czy chciałbym, aby weszli do Teatru Narodowego. Tłumaczyłem to sobie niesprecyzowaniem warunków pracy w Laboratorium.

Ewa Dałkowska: - Na koniec odbywał się pokaz publiczny ze scenografią, światłami i muzyką. Z zasady te spektakle powinny mieć charakter zbliżony do premierowego.

Redbad Klynstra: - Pracując, nie wiedzieliśmy, czy dojdzie do premiery. Ta niepewność powodowała, że nasze zaangażowanie w projekt nie było równie silne przez cały czas.

Łukasz Kos: - Laboratorium miało wiele zalet eksperymentu - czuliśmy, że uczestniczymy w jakiejś przygodzie, szukamy i tworzymy coś nowego. W teatrze repertuarowym trzeba walczyć o poczucie przygody i nie zawsze się to udaje, a tutaj mieliśmy to z samej definicji. Wymagało to dużego hartu ducha i walki z przeciwnościami.

Ewa Dałkowska: - W Laboratorium dramat pisze się w czasie prób scenicznych, a zmiany akceptuje dramaturg. W "111" zawartych było dużo strzępków z życia autora i czasem ich nie rozumieliśmy. Dyskutowaliśmy, szukaliśmy sposobów pokazania tekstu na scenie i jego interpretacji. Czyściliśmy i porządkowaliśmy tekst. Staliśmy się jednym organizmem w jednym świecie. W pewnym momencie Tomek Man powiedział "Wy więcej wiecie o tym tekście niż ja". Dramat został uzupełniony o nasze propozycje. To były codzienne faksy i e-maile z narad.

Ireneusz Kozioł: - To było prawdziwe laboratorium - po prostu czar tworzenia.

Krzysztof Trzaskowski: - Laboratorium było dodatkiem do naszej pracy i w związku z jego powołaniem nie została zatrudniona dodatkowo żadna osoba. Obowiązki obsługi spektakli Teatru Narodowego, które na nas ciążyły, powiększyły się o obsługę spektakli z Laboratorium.

Robert Więckiewicz: - Zwykle w teatrze pracuje się w godzinach od 10 do 14 i od 18 do 22. Aktorzy zaproszeni do współpracy przy "Koronacji" mieli różne zajęcia i trudno było skoordynować próby. Spotykaliśmy się nie tylko o tradycyjnych porach, ale również wtedy, gdy czuliśmy taką potrzebę. Praca ma sens wtedy, gdy jest wykonywana na 100 procent.

Krzysztof Trzaskowski: - Laboratorium korzystało ze wszystkich materiałów, które w teatrze były dostępne. Nie martwiło się o oświetlenie i rachunki za prąd. Korzystało z naszych aparatów oświetleniowych, z całej obsługi audio, z całego sprzętu teatralnego, tak, jakby było jeszcze jedną sceną Narodowego.

Agnieszka Jarzyńska: - Laboratorium mogło wykorzystywać scenografię, która była gwarantowana przez Narodowy. Reżyserzy, scenografowie chodzili po magazynach i szukali niezbędnych rzeczy, ale grały też stoliki z korytarza, krzesła czy wieszak z naszego biura.

Jan Englert: - Sytuacja Laboratorium była niesłychanie wygodna. Było zwolnione z jakiejkolwiek odpowiedzialności organizacyjnej i korzystało z bazy finansowej Teatru Narodowego. Ale dlaczego ja mam płacić za coś, w co nie mam żadnego wglądu? To nie wynika ze złej woli pana Słobodzianka, tylko z kompletnego braku rozeznania wprowadzeniu instytucji artystycznej. Potrzebny jest kompromis - pogodzenie twórczości z koniecznością planowania. Tu nie chodzi o to, co ile kosztuje. Nawet najbardziej szlachetna idea musi być przystrzyżona do możliwości. A my wychodziliśmy na bezdusznych urzędników, którzy uniemożliwiają pracę artystyczną w Laboratorium.

Agnieszka Jarzyńska: - Frasowała nas biurokracja, wszystko musiało być na piśmie z odgórną zgodą. Czasami były sytuacje nagłe i wymagające automatycznej reakcji, więc zdarzało się, że pismo, które przechodziło z gabinetu do gabinetu blokowało lub opóźniało pracę.

Jan Englert: - Nowy kodeks pracy wynikający z wejścia do Unii Europejskiej całkowicie ogranicza możliwość operowania zespołem technicznym poza wymiarowymi godzinami pracy. Mimo to nikt nie wyrzucał nikogo przed godz. 23.00.

Agnieszka Jarzyńska: - Teatr pracuje w określonych godzinach i tylko w tych godzinach są ludzie, więc rozpoczęcie prób bardzo wcześnie lub skończenie bardzo późno nie wchodziło w grę.

Jan Englert: - Żądania uczestniczenia w tych próbach akustyka, elektryka były niemożliwe do zrealizowania. Jeżeli, układając z trzymiesięcznym wyprzedzeniem repertuar Narodowego, wiedziałbym, co będzie w Laboratorium, wtedy mógłbym te wszystkie żądania spełnić.

Krzysztof Trzaskowski: - Kodeks pracy, regulaminy teatralne ograniczają żywiołowy tryb pracy, który stosowało Laboratorium. Częste zmiany godzin rozpoczęcia prób, praca przedłużająca się do późnych godzin nocnych, czasem trwająca od rana bez żadnej przerwy przez wiele godzin, uniemożliwiały normalną pracę teatru. Pracuje się 8 godzin dziennie, maksymalnie 12, ale nie więcej. Natomiast Laboratorium pracowało wtedy, gdy aktorzy, reżyser, scenograf mieli czas. Nie brano w tym wszystkim pod uwagę techniki.

Ewa Dałkowska: - Teatr Narodowy ma komunistyczną strukturę - te liczne piony dyrektorskie. Wszystko trzeba zgłaszać z minimum tygodniowym wyprzedzeniem. Niektóre informacje nie docierały do wszystkich pionów. To jest ospała machina, która bardzo przeszkadza w pracy. Straciliśmy wiele czasu, ponieważ przyjeżdżaliśmy na próby i nie mogliśmy pracować.

Krzysztof Trzaskowski: - Teatr Narodowy to "maszyna". Ze względu na bardzo duży zespół, zaawansowaną technologię - nie można dokonywać na tym ciele takich głębokich eksperymentów, bo maszyna w końcu się zatrzyma. Laboratorium było dodatkiem wtłoczonym w normalnie pracujące tryby Narodowego. Jakby włożyło się przeszkodę, którą trzeba pokonać. Wwiększości wypadków to się udawało, ale zdarzały się momenty, w których ta maszyna się zacinała.

Jan Englert: - Niestety doszło do szeregu nieporozumień. Z biegiem czasu dyrekcja Teatru Narodowego traciła jakikolwiek wpływ na to, co się dzieje w Laboratorium, będąc jednocześnie przez Laboratorium atakowaną o rzekomy panujący w teatrze bałagan. Bałagan spowodowany był głównie brakiem jakichkolwiek planów ze strony Laboratorium. Domaganie się z wyprzedzeniem terminów rozpoczęcia prób i ich zakończenia, pokazów kolaudacyjnych, do których już w ostatniej fazie nie dochodziło - nie przynosiło rezultatów.

Ewa Dałkowska: - Teatr nie jest bezpieczną dziedziną, trzeba lubić to ryzyko, a Słobodzianek dawał poczucie bezpieczeństwa. Nie dryfowaliśmy. Podobało mi się oddzielne piętro z mnóstwem ludzi siedzących po kątach, palących, czekających na kogoś lub na salę, parapet z tysiącem brudnych kubków. Ktoś przyniesie z domu kawę, ktoś herbatę, ktoś nawet cukier. Nie ma takiego drugiego miejsca. Tam się szukało.

Krzysztof Trzaskowski: - Pewnych zachowań teatralnych nabywa się z czasem. Należy przestrzegać teatralnych zasad, nie zakłócać pracy innym, respektować wydzielone miejsca do palenia. Wszędzie był dym, ten teatr już "się palił".

Agnieszka Jarzyńska: - Panowie techniczni byli nie do przecenienia. Wielu rzeczy nie można było zrobić, nawet nie z ich złej woli, ale dlatego, żenię mieli zgody zwierzchnictwa. Czasami mówili, że w Laboratorium pracują kolejną nadgodzinę i narzekali, że nie są do tego przyzwyczajeni, ale w miarę możliwości bardzo pomagali i zawsze po pokazie odpowiadali "do zobaczenia jutro".

Krzysztof Trzaskowski: - Byłoby na pewno znacznie lepiej, gdyby dodatkowy człowiek, oddelegowany do pracy przy Laboratorium sprawował funkcję opiekuna pod względem technicznym.

Jan Englert: - Konflikt wywołał przegląd grudniowy, który niestety był moim pomysłem. Planowaliśmy pokazać od 8 do 10 dramatów zrealizowanych przez Laboratorium. Do września mieliśmy tylko cztery i nic nie zapowiadało następnych. Tym przeglądem chciałem zobligować szefa Laboratorium Dramatu do uruchomienia następnych produkcji. Nie myślałem, że to uruchomi lawinę pretensji - że, gdy równocześnie cztery projekty Laboratorium plus trzy realizacje z repertuaru Narodowego będą w próbach, to nie będzie na próby pomieszczeń.

Tadeusz Słobodzianek: - Gdy dyskutowaliśmy o tym w czerwcu, byłem przeciwny przeglądowi. Uważałem, że projekty, które powstały w Laboratorium do czerwca: "Urojenia", "111", "Tiramisu", powinny być grane i pokazywane publiczności w normalnym trybie. Dyrektor Englert powiedział mi wówczas, że fundusz honoraryjny w teatrze został już wyczerpany i dopiero pod koniec roku miał mieć jasność co do budżetu i możliwości pokazania projektów Laboratorium Dramatu. Obiecał mi również, że przez okres trwania przeglądu w Teatrze Narodowym nie będzie grane nic poza przeglądem. I z tego powodu na przegląd się zgodziłem.

Jan Englert: - Dla mnie przegląd miał sens. Chciałem zobaczyć, czy straciłem coś, czegoś nie biorąc, czy nie.

Tadeusz Słobodzianek: - Okazało się, że przegląd idzie przy pełnym repertuarze. Dodatkowo na początek przeglądu zaplanowana została premiera "111" Redbada Klynstry w sali Studio, gdzie trwały przygotowania do przeglądu. Tak naprawdę trzeba było to zerwać. Gdybym wiedział, że to wszystko ma służyć tylko statystyce, to bym się nie zgodził, nawet za cenę wyrzucenia mnie przez policję z teatru. Po przeglądzie okazało się, że wszystko jest chrome i nic nie można włączyć do repertuaru teatru, a najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że oceny jednego z projektów dokonał Dyrektor Englert... nawet go nie oglądając.

Jan Englert: - Opinie o pokazie grudniowym, poza opinią pana Romana Pawłowskiego z "Gazety Wyborczej", były bardzo słabe.

Agnieszka Jarzyńska: - Do ogarnięcia było sześć projektów - to znaczy sześciu reżyserów, sześciu scenografów, sześciu asystentów plus aktorzy, i nagle okazywało się, że mam do skoordynowania 60 osób. Cała trudność polegała na tym, aby sprawiedliwie wyznaczać godziny i sale do prób, żeby nikt nie odczuł, że inny spektakl jest faworyzowany i żeby "bezkolizyjnie" wpasować się z tym w plan pracy i repertuar Narodowego. Od początku bardzo pomagała mi Koordynacja Pracy Artystycznej Teatru.

Krzysztof Trzaskowski: - Okres przeglądu był najtrudniejszy. Część pokazów była nieprzygotowana technicznie. Nie było na to czasu. Montaż dekoracji i świateł następował w dniu spektaklu, a realizator dopiero wieczorem pierwszy raz widział przedstawienie. Z tego względu część spektakli nie mogła być zrobiona dobrze. Nie umiem powiedzieć, dlaczego tak to zostało zorganizowane.

Agnieszka Jarzyńska: - Jedna sala prób na kilka projektów, przez tygodnie reżyserzy z aktorami byli przerzucani po salach, np. do garderoby, która była niby przystosowana do prób, ale nadal była garderobą, na korytarz, który mimo ustawionych elementów scenografii, nadal był tylko korytarzem. Nie można było mieć kogoś z technicznych w tym momencie, w którym reżyser chciał, lecz wtedy, gdy nie mieli akurat nic pilnego w teatrze. Krzysztof Rekowski: - Proponowane nam pomieszczenia nie nadawały się do prowadzenia prób sytuacyjnych. W rezultacie musieliśmy odbywać próby w mieszkaniu aktora.

Tadeusz Słobodzianek: - To było szaleństwo. Wwarunkach, w których przyszło pracować reżyserom o takich umiejętnościach i zdolnościach, gdy każdy z nich mógł reżyserować w rozmaitych innych teatrach za trzy razy większe pieniądze - to jest mój największy sukces.

Jan Englert: - Grudniowy przegląd zdewaluował wszystko. Okazało się, że aktorzy, którzy podpisali umowy na trzy pokazy, wykonali jeden. Wzięli pieniądze, ale już na następne nie mieli czasu. Podpisali oświadczenie, że jeśli będzie trzeba, to wystąpią - i nie wystąpili. Drugi raz płaciłem aktorom, którzy robili zastępstwa, a oni z kolei mieli do mnie pretensje, że było za mało prób.

Tadeusz Słobodzianek: - Przegląd uświadomił mi, że wszystkie przedstawienia muszą być grane. Moim zamiarem nie było narzucanie, co ma wchodzić do repertuaru Teatru Narodowego i za jakie pieniądze. Chodziło o to, by grać przedstawienia nawet w najskromniejszych warunkach i płacić ludziom tylko tyle, ile wyjdzie z biletów. Teatr Narodowy to nie jest bezduszna instytucja, tylko ludzie. Z moich obliczeń wynika, że mogłoby tam funkcjonować dziewięć scen równocześnie. Mogłoby to być miejsce dla każdego - od klasyki po off.

Jan Englert: - Sądzę, że pan Słobodzianek chciał prowadzić off-off-Narodowy - niezależną scenę, z drugim nurtem, kompletnie niezależnym od nurtu Teatru Narodowego. Ja te ambicje rozumiem, ale niekoniecznie muszę się na nie godzić. Zwłaszcza że nie ma na to pieniędzy. W Laboratorium zgromadzili się znajomi królika, którym królik obiecywał niezwykle dużo już na samym wstępie. Nawet w finansach. Ale finanse to już nie królik... Myślę, że ludzie zaczynający pracę w Laboratorium mieli gwarantowane, że to, nad czym pracują, zostanie kupione przez Teatr Narodowy. I za każdym razem miałem awanturę, że tak się nie dzieje. Nawet gdyby były to same wybitne dzieła, to Narodowy nie może ich wziąć w tej ilości, bo nie ma armat. Musiałby zawiesić swoją działalność.

Ireneusz Kozioł: - To był paradoks: Laboratorium produkowało coś, czego później

nie było w stanie wystawić własnym sumptem.

Jan Englert: - W początkowym zamyśle uważałem tę pracę za całkowicie wolontarialną. Jeżeli jest tylu młodych artystów, którzy nie mają gdzie zrealizować swoich pomysłów, to ja im dam miejsce. Już przy pierwszej produkcji okazało się, że to jest niemożliwe. Zaczęliśmy więc płacić. Z czasem zaczęły się kłótnie, że to i tak za mało. Uważam, że 2000 zł za dziesięć, dwanaście prób, to nie są małe pieniądze.

Ewa Dałkowska: - Płace były niewspółmierne do tego, ile mogliśmy zarobić przez ten czas gdzie indziej. Dlatego do Laboratorium Dramatu przychodzą tylko takie osoby, które to kręci i ciekawi.

Jan Englert: - Wiedzieliśmy, że reżyserom będziemy musieli płacić, ale aktorzy mieli pracować wolontarialnie. Wynagrodzenie dla etatowych pracowników Laboratorium było hojne. Dotacja docelowa wynosiła 300 tys. Z tego opłacana była pensja pana Słobodzianka, jego asystentki, honoraria, faks, światło, elektryczność, scenografia. To była dotacja docelowa dla Teatru Narodowego, nie dla Laboratorium, nie dla pana Słobodzianka i tę dotację rozliczał Narodowy, nie Laboratorium. Pan Tadeusz nie przyniósł tych pieniędzy, a traktował je jak swoje. Do tych wszystkich nieporozumień doszła próba całkowitego przejęcia skrzydła przy Wierzbowej przez Laboratorium i stworzenia tam teatru w teatrze. Tadeusz Słobodzianek: - Zarzut, że próbowałem budować jakąś przestrzeń, własny teatr w Teatrze Narodowym, mógł tak wyglądać z tamtej strony. Naprawdę sądziłem, że ta idea i ciężka, zwyczajna praca będą bardziej docenione. Zrobiłem statystykę: włączam w nią warsztaty nad Wigrami, bo one służyły Laboratorium Dramatu - w bazie danych Laboratorium jest 511 sztuk, 89 zadeklarowanych autorów, przez półtora roku w czytaniach reżyserskich było przygotowanych około 85 sztuk, 9 weszło w próby sceniczne, 11 sztuk, które przeszły przez Laboratorium, miało swoje premiery w innych teatrach w Polsce.

Ireneusz Kozioł: - Jeżeli Laboratorium miało służyć scenicznemu wymiarowi dramaturgii, to spełniało swoją funkcję. Nauczyło mnie pisać bez używania ozdobników, w taki sposób, aby dramat zawierał się w samym tekście, a nie w didaskaliach. Poza tym w Laboratorium autor uczestniczył w procesie tworzenia spektaklu. W tym kontekście było to miejsce ważne. I żal, że go już nie ma.

Monika Pikuła: - To miejsce dawało nam - aktorom, pole do popisu. Mogliśmy zmierzyć się z rzeczami, których nikt przed nami nie zrobił. I było to świetne miejsce dla dramaturgów. Nie ma nic piękniejszego niż przyglądanie się, jak twój dramat zaczyna żyć. Redbad Klynstra: - Dla mnie najciekawszy był świat autora. Dowiedziałem się, jak myśli, jak boli go usuwanie każdej kropki, każdego słowa, jak bardzo sztuka jest jego dzieckiem. Wiem już, że tekst można podważyć, aczkolwiek nie lekkomyślnie.

Jan Englert: - "111" jest dla mnie odkrywczą pracą nad utworem literackim, której dokonał reżyser Redbad Klynstra. Wzorcowy przykład tego, czym mogłoby być Laboratorium. Dlatego zakredytowałem "111" do repertuaru Teatru Narodowego mimo kłopotów finansowych. Myślę, że pan Tadeusz nie lubi jakiejkolwiek zwierzchności. Największym nieporozumieniem było to, że Laboratorium stało się stroną wobec Teatru Narodowego i odwrotnie. W związku z tym część pracowników Teatru Narodowego traktowała Laboratorium jakby było naroślą, pasożytem, czymś paskudnym. Tego nie należy się wstydzić, tak było. Ale z drugiej strony były tylko żądania i żadnej próby nawiązania współpracy.

Tadeusz Słobodzianek: - Po sukcesach, jakie przegląd miał w prasie i wśród widzów, Laboratorium zostało zawieszone. Powód? Dotacja ministerstwa na nowy rokjeszcze się nie pojawiła. To zabawne, ponieważ Teatr Narodowy ma ciągłość finansową i można by dalej pracować. Powinna być ciągłość pracy, aby ludzie mieli świadomość, że co poniedziałekjest czytanie w Laboratorium, za chwilę będzie pokaz poprawionej wersji "Matki cierpiącej" albo "Dziecka".

Jan Englert: - Nowy regulamin domagał się planowania poszczególnych działań. Zakładał, że tylko jedna produkcja może być w próbach, bo na więcej nie mamy warunków technicznych. Każdą produkcję kończy kolaudacja, którą prowadzi dyrektor artystyczny teatru. I wtedy rozpoczynamy kolejny projekt. Kolaudacja decyduje o zakończeniu całej zabawy lub podjęciu decyzji o dodatkowych próbach i pokazie, ewentualnie o zakupie tego dramatu przez Teatr Narodowy. Dramatu, a niekoniecznie całego przedstawienia.

Tadeusz Słobodzianek: - Z nowego regulaminu wynikało, że w Teatrze Narodowym, gdzie i tak nic nie może się odbyć bez wiedzy dyrektora artystycznego, jeszcze więcej nie będzie mogło odbyć się bez jego wiedzy. Mnie chodziło tylko o jedno, żeby po tym, co zostało zrobione, obdarzył ludzi pracujących w Laboratorium zaufaniem i powiedział, co z tego wyniknie dalej. Uchodzę za człowieka konfliktowego, trudny charakter, ale to jest jedna strona medalu. Walczę przecież o sprawę . I nie chodzi mi o moj e pieniądze, karierę, sławę - tym mogę zajmować się osobiście. Tu chodzi o podjęcie odpowiedzialności za ludzi, którzy uwierzyli w tę sprawę i dlatego walczę, by umożliwić im pracę. Sprawia mi satysfakcję, gdy ludzie odnoszą sukcesy, idą drogą, która może ich do czegoś doprowadzić. Nowy regulamin pokazałem reżyserom i współpracownikom. Wszyscy oni powiedzieli, że nie będą pracować w takim Laboratorium, bo to się mija z celem. Nie interesują ich ani te pieniądze, ani te warunki. Najlepiej to wyłożył Redbad, na schemacie piramidy.

Redbad Klynstra: - Znany jest wszystkim trójkąt produkcyjny, opisujący potencjalne możliwości danego projektu:

DOBRZE

/ \

SZYBKO ----TANIO

- jeśli DOBRZE i TANIO, to na pewno nie SZYBKO, a jeśli SZYBKO i TANIO, to na pewno nie DOBRZE.

Aldona Figura: - Dlaczego dyrektor artystyczny Teatru Narodowego, po wysłuchaniu opinii Rady Artystycznej, ma decydować o losach danego projektu - o jego pokazie czy wymianie twórców? To zniechęca do pracy, bo wstyd byłoby proponować aktorom pracę nad projektem ze świadomością, że dyrektor artystyczny może wymienić twórców lub zakończyć projekt wbrew opinii reżysera, którego też może wymienić.

Jan Englert: - Kontrregulamin, wystosowany przez pana Słobodzianka, mówił o niezależności Laboratorium Dramatu, używał nawet tego słowa. To po co Narodowy? W instytucji tego rodzaju jak Narodowy nie może funkcjonować wszystko na zasadzie ogniska harcerskiego: "Jak się zbierzemy, to zrobimy próbę" albo ,Jak będziemy mieli czas, to zagramy". Pan Słobodzianek domagał się także od Teatru Narodowego gwarancji, że każda z produkcji Laboratorium będzie miała od 10 do 20 pokazów. Przy 10 sztukach, czego wymagał regulamin Laboratorium, to jest 200 przedstawień rocznie. Jakimi siłami? Pan Słobodzianek mówił, że to się utrzyma ze sprzedaży biletów. Ale sprzedaż biletów to ZAiKS, honorarium autora, normy aktorskie. A elektrycy, techniczni, pracownie... Żaden teatr nie utrzyma się z biletów, a co dopiero scena na 80 miejsc.

Zdzisław Wardejn: - Podejrzewam, że Jan Englert zgadzał się z działalnością Laboratorium. Z drugiej strony Słobodzianek chciał więcej. Ale to naturalne w sztuce, że pewne drogi się rozchodzą. W historii teatru mamy tego pełno. Artyści... Jak ktoś znajduje swoją drogę, to nią idzie i tyle.

Tadeusz Słobodzianek: - Interesuje mnie teatr aktorów mówiących osobistą prawdę na scenie. Aktorów, którzy posługują się tekstem napisanym przez dramaturga, który w tym tekście wypowiada swoje osobiste problemy, pasje, bolączki, kompleksy- to wszystko, co jest treścią człowieka w danej sytuacji.

Jan Englert: - Nie lubię dramatu między zlewem a sedesem. Bardziej interesuje mnie poeta, który nie jest w stanie napisać wiersza, niż facet, który ma problemy ze zdobyciem narkotyków. Przy czym rozumiem, że może powstać wspaniały dramat także o tym...

Tadeusz Słobodzianek: - Jan Englert to wybitny aktor, jeden z kilku w swoim pokoleniu, który potrafi zagrać bardzo ciekawe namiętności. Jednak przez całe życie źle obsadzany, zwłaszcza wtedy, kiedy obsadzał się sam. Mógłby być kimś takim jak Kreczmar, prawdziwym autorytetem dla młodych ludzi, ale poprzez aktorstwo, osobistą charyzmę, którą zdobywa się tylko na scenie.w dobrych rolach i w prawdziwej reżyserii, a nie poprzez funkcje i zakulisowe intrygi.

Jan Englert: - Negatywne, a nawet lekceważące opinie o mnie i mojej twórczości wygłaszane publicznie przez pana Słobodzianka mogłyby być wystarczającym argumentem usprawiedliwiającym niemożność współpracy. Ale staram się nie być małostkowym. Cenię twórczość pana Słobodzianka i głęboko ubolewam, że przyczyny pozamerytoryczne uniemożliwiają mu permanentnie realizację zamierzeń.

Tadeusz Słobodzianek: - Laboratorium to nie jest miejsce, tylko ludzie, którzy je tworzą - reżyserzy, dramaturdzy, aktorzy, osoby, które znalazły wspólny język. To jest wartość Laboratorium. Nie ma w tej chwili znaczenia, czy to będzie biblioteka, czy scena w innym teatrze. Może w moim mieszkaniu będą odbywały się dalsze czytania, a na to, co z nich wyniknie, będziemy szukali środków do realizacji.

Jan Englert: - Starałem się bardzo ładnie rozstać z panem Słobodziankiem. Nie wiem, czy słusznie. List, jaki do niego napisałem i forma, w jakiej starałem się rozstać, były szlachetne - podziękowania i przyznanie się do mojej porażki. W tej chwili mam inną koncepcję prowadzenia Laboratorium. Kierownictwo nie będzie jednoosobowe. Kto inny zajmie się stroną literacką, kto inny produkcją. Nauczony doświadczeniem sądzę, że niebezpiecznie jest, kiedy jedna osoba ma tak szeroki zakres kompetencji. Nie chciałbym tracić kontaktów z Tomaszem Manem, Redbadem Klynstra, Łukaszem Kosem i Aldoną Figurą. Ale podejrzewam, że kontakt będzie niemożliwy, bo przez drugą stronę będzie uznany za zdradę. Jednak już teraz zgłosiło się do mnie 12 dramaturgów, którzy zadeklarowali, że są gotowi do współpracy.

Krzysztof Trzaskowski: - Laboratorium zostało źle umiejscowione w strukturze teatru i konsekwencją tego była praca, która jak niektórzy mówią, była garbem dla teatru. Ale praca Laboratorium nie była zmarnowana, pojawiły się nowe wartości, inne spojrzenie na twórczość dramaturgiczną, na eksperymenty.

Jan Englert: - Myślę, że już na samym początku doszło do nieporozumienia. Zawierało się ono w różnicy między przyimkami "w" i "przy".

Tomasz Man: - Ja mówiłem "w". Mój tekst jest "w" Narodowym, a nie "przy" Narodowym. To podnosi prestiż.

Agnieszka Jarzyńska: - Nie wiedzieliśmy, jaki jest nasz status. Czy jesteśmy osobno działającą sceną, czy podlegamy Narodowemu? W teatrze mówiono, że jesteśmy jego częścią, albo przypominano: "jesteście gościem". Dawało się to odczuć w codziennej pracy.

Jan Englert: - Dla mnie Laboratorium było w Teatrze Narodowym, dla pana Tadeusza Słobodzianka przy Teatrze Narodowym. A później w ogóle poza Teatrem Narodowym, choć w jego przestrzeni i z jednostronnymi zobowiązaniami.

Zdzisław Wardejn: - Zgadzam się i z Tadeuszem Słobodziankiem, i z Janem Englertem. I z tym, że Słobodzianek już się wykluł z jajka, stał się ptakiem i chce latać. I z tym, co Englert na to: "Jak ptak, to niech leci".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji