Artykuły

Zblatowane poznańskie elity i ich gładka kultura

W sprawie listu dyrektorów popierających wiceprezydenta Hinca nie o Palikota ani o polityczność chodzi. Najwyższy czas zacząć o tym mówić głośno i przestać udawać, że towarzyskie koterie nie rządzą Poznaniem na każdym poziomie: od politycznego, przez biznesowe, po kulturalne - pisze prof. Tomasz Polak w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Próba politycznego zdyscyplinowania Ewy Wójciak i Teatru Ósmego Dnia przez wiceprezydenta Poznania Sławomira Hinca i następujący po tym list dyrektorów poznańskich instytucji kultury popierający działania wiceprezydenta Hinca pokazują problem o wiele szerszy i głębszy niż pytanie, czy Teatr ma, czy nie ma prawa wypowiadać się publicznie w aktualnej sprawie politycznej - np. poprzeć działania Janusza Palikota. Istota rzeczy leży w czym innym: Ewa Wójciak i Teatr Ósmego dnia nie od dzisiaj działają nie po myśli kolejnych układów poznańskiej władzy, a w szczególności nie dają się wpisywać w utrwalony od lat pomysł zarządców kultury na to, co w mieście - przypomnijmy: pretendującym do miana Europejskiej Stolicy Kultury - powinno, a co nie powinno się dziać. Sami owi zarządcy jako reprezentacja powiązanych ze sobą osób i interesów tworzących lokalne "towarzystwo" również "utrwalili się" nam od wielu lat i nie pragną niczego więcej, jak potwierdzającej ich kulturowo-polityczny błogostan stabilizacji. W Poznaniu tak zwane elity są od lat, jak to się niezbyt elegancko mówi, w znacznym stopniu "zblatowane". W sześćsettysięcznym mieście politycy, biznesmeni i znaczna część ludzi kultury są ze sobą powiązani, także albo zwłaszcza towarzysko. Dlatego nie ma nawet miejsca na realizację rzeczywistych potrzeb społeczności, a tym bardziej na spory ideowe, liczą się bowiem relacje towarzyskie i towarzyszące im interesy.

Według pomysłu "towarzystwa" kultura Poznania ma być:

- Po pierwsze, apolityczna i niekontrowersyjna, co oznacza: gładka i na tyle "wzniosła", żeby nikogo nie drażniła, a mile łechtała samopoczucie. Najlepiej taka jak w obu teatrach muzycznych i filharmonii czy chórach, albo wśród browarowych rzeźb Mitoraja - żeby towarzystwo dobrze się czuło we własnym gronie. A dla ludu miejskiego zrobi się fajerwerki pod muzykę Chopina (przynajmniej nikt nie klnie na scenie) oraz święto ulicy Św. Marcin i koncert Stinga na otwarcie stadionu.

- Po drugie, ma być "alternatywna inaczej": Rozbrat i podobne inicjatywy to anarchia, a nie kultura alternatywna, za to Festiwal Malta alternatywnie zakończy Tercet Egzotyczny.

- Po trzecie, "historyczna": odbudujemy sobie zamek Przemysła, obejdziemy wszystkie rocznice, choćby najdziwniejsze - włącznie z 1050. rocznicą tzw. chrztu Mieszka, a dla wspomnianej szerszej publiki sprowadzimy Paderewskiego i ułanów.

- Po czwarte i najważniejsze: kultura Poznania ma być "nasza" - czyli akceptowana przez towarzystwo i działających w jego imieniu zarządców. Kółko się zamyka.

Jak to osiągnąć i na powyższych zasadach uczynić Poznań "kulturalną stolicą Europy" - historyczną, apolityczną, niekontrowersyjną i broń Boże niealternatywną? Na przykład stwarzając mocą urzędu "przestrzeń do spotkań i działań artystycznych" i nazywając takie działanie "burzą" i "misją": "Główną misją Poznańskiej Burzy Kulturalnej jest: stworzenie młodym ludziom przestrzeni do spotkań i działań artystycznych, szersze otwarcie Poznania na sztukę i kulturę, zmiana dotychczasowego wizerunku miasta, zwiększenie obecności kultury w codziennym życiu mieszkańców Poznania, budowanie świadomości ekologicznej dzięki konfrontacji sztuki z naturą" (z deklaracji programowej ESK 2016). Jednym słowem, kultura poznańska rozwinie się niechybnie przez słynne z nowomowy poprzedniego systemu "dalsze doskonalenie". Otwarcie miasta na sztukę i kulturę może przecież być tylko "szersze", bo oczywiście jest "szerokie". Nie mówiąc już o obraźliwym pomyśle zwiększania tą drogą "obecności kultury w codziennym życiu mieszkańców". A bez "Burzy Kulturalnej" się nie da? A dlaczego kiedy młodzi ludzie ze skłotu Rozbrat bez "burzy" i "misji" sami tworzą przestrzeń do spotkań i działań artystycznych, miasto ma im do powiedzenia jedynie tyle, że porzucony i zapuszczony teren, na którym to robią, nie jest ich własnością i zostanie przekazany inwestorom przynoszącym dochody, a oni powinni przenieść się w miejsce, które jest marginesem miasta, czyli w którym nie będą już nikomu przeszkadzali?

Powtórzę: to ewidentnie nie jest problem poparcia czy niepoparcia Janusza Palikota przez Teatr Ósmego Dnia. To jest problem wypychania z przestrzeni miasta wszystkiego, co zdaniem zarządzających do niej nie pasuje, co drażni, co zakłóca towarzyskie porozumienie. Precyzyjnie ujął to Lech Mergler: "Powyższe ujawnia to, co w Poznaniu jest udziałem części podmiotów społecznych od lat, a o czym publicznie milczymy. I czego wynikiem jest oficjalna bezalternatywność dla polityki rządzącej Poznaniem i jej podmiotów - prezydenta wraz z drużyną. Nie ma alternatywy, bo jakoby jest ogromne poparcie w kolejnych wyborach samorządowych. Jednak jest ono na poziomie 1/5 uprawnionych, a mniej więcej 60 proc. (3/5) na wybory w ogóle nie chodzi. Nikt nie wie dlaczego. ( ) Może dlatego, iż Poznań to miasto społecznie spacyfikowane przez rządzące nim długo, więc wprawione, elity władzy. Spacyfikowane dyskretnie, bo inteligentnie. Tzw. ogół" jest społecznie bierny, bezradny, w niemocy, bo wie, że ONI i tak zrobią, co zechcą. I jeszcze pokażą, że to dla nas, na nasze życzenie i wszyscy się cieszą. I w rankingach, sondażach będzie to widać jak cholera! Destrukcja wewnętrznej, społecznej niezależności postępująca w mieście latami po 1990 r. krok po kroku, to stan ugruntowany i zamaskowany pozornym zadowoleniem ze status quo" (Lech Mergler, "S. Hinc i Teatr Ósmego Dnia - poznański soft-autorytaryzm", www.my-poznaniacy.org, wtorek 3 sierpnia 2010).

Mergler dostrzega zbliżający się przełom w tym marazmie: za sprawą budzącej się krytycznej podmiotowości różnych grup i organizacji stanowczo występujących pro publico bono, także w postępowaniach urzędowych przeciw władzom. Najwyższy czas zacząć o tym mówić głośno i nie udawać, że towarzyskie koterie nie rządzą Poznaniem na każdym poziomie: od politycznego, przez biznesowe, po kulturalne, i że w związku z tym życie miejskich instytucji kultury kwitnie. Bo tam, gdzie panuje urzędowo ordynowana hipokryzja, której przeciwstawia się Teatr Ósmego Dnia, życie nie kwitnie, ale schnie

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji