Artykuły

Zmierzch Żydowskiego

Trudno znaleźć choć jedną pozytywną opinię na temat tego teatru. Krytykują go nawet aktorzy, którzy tu pracują. Czy jest szansa na zmiany w Teatrze Żydowskim? - zastanawiają się Joanna Derkaczew i Izabela Szymańska w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

"Teatr sztucznych kalafiorów", "teatr dynastyczny", "koszmarne muzeum", "teatr jednej rodziny, jednej piosenki, jednej doklejanej brody, jednego, nieznośnego stylu". Takich opinii o Teatrze Żydowskim im. Estery Racheli i Idy Kamińskich wolałoby się nigdy nie usłyszeć. Zwłaszcza jeśli chodzi o teatr w stolicy kraju, w którym rozumienie kultury żydowskiej jest sprawą tak podstawową. A jednak właśnie takie opinie powtarzają krytycy i widzowie, którym zależałoby przecież na tym, by przy placu Grzybowskim istniało żywe, liczące się centrum sztuki. O scenie prowadzonej od 1969 roku przez Szymona Szurmieja i Gołdę Tencer trudno myśleć inaczej. Nawet przy najlepszych intencjach. Nawet jeśli uruchomi się wewnętrznego cenzora, szepczącego: "Teatr żydowski istnieć musi, obojętnie jaki, lepiej złego słowa na jego temat nie mówić". Kolejne "premiery" w Teatrze Żydowskim to zazwyczaj przeróbki i kompilacje archaicznych produkcji sprzed lat: niezliczonych "wieczorów piosenki", benefisów, sentymentalnych pokazów pieśni i tańca. Na afiszach powtarzają się od lat te same nazwiska autorów (Szymon Szurmiej, Jan Szurmiej, Lena Szurmiej, Gołda Tencer), tematyka prawie się nie zmienia. Reprodukowana jest jedyna wizja utraconego "sztetl", którego specyfikę wyrazić może tylko kilka piosenek, kilka układów tanecznych, kilka zestawów kostiumów.

Dlaczego nie można inaczej?

Trudno może wymagać, by na scenie przy placu Grzybowskim młodzi twórcy z "offu" realizowali projekty typu "Bańka mydlana" (produkcja "Młodej sceny" Teatru Dramatycznego, oparta na scenariuszu Eytana Foxa opowieść o konflikcie palestyńsko-izraelskim i budzącej się w jego tle homoseksualnej miłości).

Dlaczego jednak nie miałyby się tam znaleźć ambitne projekty, jak "Tehhilim/Psalmy" Pawła Passiniego, koncert/spektakl przygotowany w oparciu o jedną z najważniejszych, a zarazem najpiękniejszych ksiąg biblijnych - Księgę Psalmów Starego Testamentu?

Dlaczego Krzysztof Warlikowski nie podjął z Teatrem Żydowskim współpracy przy "(A)pollonii"?

Dlaczego w repertuarze brak dramaturgii współczesnej, choćby wystawianych powszechnie sztuk izraelskiego autora Hanocha Levina, autora świetnego "Kruma"?

Dlaczego nie może tu powstać widowisko o klimacie "Opowiadań dla dzieci" Singera, magicznego spektaklu, jaki Piotr Cieplak wyreżyserował w Teatrze Narodowym? Dlaczego nie zaglądają tu twórcy niezwykle dynamicznej, pulsującej izraelskiej sceny tanecznej?

Przecież istnieje żydowski teatr

Przypominam sobie izraelskie spektakle goszczące na międzynarodowych festiwalach. Nie wszystkie były fantastyczne, świeże, wolne od etno-cepelii, tworzyły jednak obraz tak różnorodny, że aż wstyd było powracać we wspomnieniach do produkcji typu "Straszna gospoda" czy "Bonjour Monsieur Chagall". Zaglądam na stronę www.jewish-theatre.com. W Nowym Jorku świetne recenzje po "Freud's Last Session", sztuce o spotkaniu twórcy psychoanalizy z głęboko wierzącym katolikiem C.S.Lewisem. W Hajfie musical według sztuki Toma Stopparda o więziennych latach Władimira Bukowskiego. Przypomnienie sztuk Martina Bubera, nowości wydawnicze, spektakle z udziałem gwiazd.

"Rewia, piosenki, skecze, żarty, hity..." - reklamuje Teatr Żydowski swoje przedstawienia. Czy rzeczywiście jest to jedyna możliwa wizja kultury żydowskiej?

Joanna Derkaczew

***

Nikt nie traktuje poważnie tego teatru

To teatr, z którym nikt się nie liczy, nikt nie traktuje go poważnie. Gramy w kółko te same spektakle, tyle że w nowych wersjach - mówią pracownicy Teatru Żydowskiego. Jaki jest problem sceny przy pl. Grzybowskim?

Głosy krytyczne dotyczące Teatru Żydowskiego w mediach pojawiały się wielokrotnie. - To teatr, który uprawia folklorystyczną galanterię i bardzo powierzchownie mówi o kulturze żydowskiej. Od kilkudziesięciu lat nic się tam nie zmienia. Trzeba mieć sensowny pomysł, co zrobić, by stał się sceną żywą artystycznie - już półtora roku temu alarmował na naszych łamach "Gazety" krytyk teatralny Janusz Majcherek. To właśnie wtedy Teatr Żydowski ze sceny należącej do marszałka stawał się teatrem miejskim. Wydawało się, że to idealny moment, aby władze miasta przyjrzały się temu, co tam się dzieje.

Czy to estrada?

Gdy rozmawiamy z pracownikami teatru (wszyscy proszą, by ich nazwiska zachować do wiadomości redakcji, obawiają się, że stracą pracę) opowiadają nam o kolejnych premierach, które są tak naprawdę przeróbkami starych spektakli. Najwięcej zarzutów pada pod adresem dyrektora Szymona Szurmieja, który kieruje sceną od 1969 roku, i jego żony aktorki Gołdy Tencer, która pół roku temu została jego zastępcą.

Mówią o próbach. - Szymon Szurmiej, nawet kiedy jest reżyserem spektaklu, w teatrze pojawia się rzadko. A jak już jest to krzyczy, że aktorzy są beznadziejni i to, co sobie sami wypracowali, jest do niczego. Po czym ustawia dwie piosenki i próba się kończy. Aktorzy pracują głównie z kierownikiem muzycznym i choreografem. Dlatego przygotowania premier potrafią trwać nawet dziesięć miesięcy (tak było w przypadku "Dybuka"), a gdy przyszedł dzień premiery, i tak każdy grał po swojemu. To zespół reżyseruje te spektakle.

Jeden z pracowników zwraca uwagę, że na przedstawienia do Żydowskiego rzadko przychodzą recenzenci i urzędnicy, więc problemu nie widać. - Kiedy był przygotowywany Rok Polski w Izraelu nie dostaliśmy zaproszenia. Dyrektor lubi powtarzać, że jesteśmy jedynym żydowskim teatrem repertuarowym w Europie. A tak naprawdę nikt się z nami nie liczy. Proszę zobaczyć, ile sztuk żydowskich autorów wystawianych jest w innych teatrach: "Bat Yam-Tykocin" we Wrocławiu, "Krum" w Warszawie. Zamiast robić XIX-wieczne spektakle, powinniśmy wieść w tym prym! - dodaje.

Gołda Tencer, zastępczyni dyrektora Szymona Szurmieja, nie widzi problemu. Jest zaskoczona, że ktoś może uważać, że ich premiery są przeróbkami starych spektakli. - Prawdą jest, że spektakl "Bonjour Monsieur Chagall" powstał 30 lat temu, był grany przez wiele lat. Ale premiera z października 2009 roku poza niezapomnianą scenografią Mariana Stańczaka miała nowe elementy: występowali nowi aktorzy, zmieniono część tekstów, dodano wizualizacje - tłumaczy.

Inaczej patrzą na to nasi rozmówcy: - Zmiany polegają na tym, że w spektaklu dany utwór śpiewał jeden aktor, a w ponownej realizacji - inny. W naszych spektaklach wykorzystywany jest stały zestaw szmoncesów, które prezentowane są w innej kolejności, przez inne osoby. Wyjątkiem jest dyrektor - on od lat opowiada te same dowcipy. W latach 70. na scenie Żydowskiego można było zobaczyć aktorskie spektakle: "Zmierzch", "Dybuk", "Było niegdyś miasteczko". Z czasem zaczęło pojawiać się coraz więcej składanek muzycznych. A to nie jest estrada! - podkreślają.

Rodzinny interes?

Szurmiejowie zrobili "rodzinny interes" - mówią aktorzy teatru. Dyrektorem teatru jest Szymon Szurmiej, zastępczynią jego żona Gołda Tencer. Ze sceną współpracują też Jan Szurmiej (syn Szymona Szurmieja), Lena Szurmiej (córka Szymona Szurmieja), Joanna Rzączyńska (wnuczka Szymona Szurmieja) czy jej mąż Krzysztof Rzączyński.

- Teatr i kultura żydowska są dosyć specyficzne. Łatwiej ją zrozumieć osobom, które w niej wyrosły - tłumaczy Gołda Tencer. - Tradycja klanów aktorskich jest stara jak świat. Ester Rachel Kamińska założyła Teatr Żydowski. Ida Kamińska, jej córka, przejęła teatr po matce, który prowadziła razem z mężem z Marianem Melmanem. W teatrze była jej córka Ruth, zięć Karol Latowicz i inni. Chcę zaznaczyć, że to był znakomity ród aktorski, a także podkreślić, że podobnie bywa w polskich teatrach. Tak się składa, że rodzina Szurmiejów to reżyserzy, aktorzy - mówi.

- Jest jeszcze jedna, delikatna kwestia. Szymon Szurmiej ma 87 lat. W tym wieku naprawdę każdemu trudno byłoby kierować instytucją. Ale nikt nie chce go zwolnić z obawy o posądzenie o antysemityzm - stwierdzają nasi rozmówcy.

A potem przypominają sobie kolejne jubileusze, urodziny i imieniny swojego szefa, które za publiczne pieniądze odbywają się na scenie przy placu Grzybowskim. - Na 85 urodzinach Szymona Szurmieja wystąpił zespół teatru. A na deser syn dyrektora zamówił jeszcze jedną atrakcję: tancerkę brzucha! I ona, w cekinach, wystąpiła po oficjalnym koncercie, w części prywatnej, przy zaprzyjaźnionej publiczności składającej się z samych blisko związanych osób - opowiadają.

Nowy folklor?

Jakie byłoby rozwiązanie? Z rozmowy z pracownikami teatru wynika, że zmiana dyrekcji. Jednak w teatrze mówi się, że ewentualnym następcą Szymona Szurmieja ma być Gołda Tencer, a późnej Dawid Szurmiej, 25-letni syn Gołdy Tencer i Szymona Szurmieja, aktor. - Kolejna osoba z klanu. To przecież nic nie zmieni! - rozkładają ręce.

Władze miasta bagatelizują problemy Teatru Żydowskiego. Kiedy pytamy Marka Kraszewskiego, dyrektora miejskiego biura kultury o opinię na temat sceny, odpowiada: "Jestem na urlopie". Rzecznik miasta przysyła nam pisemną wypowiedź, w której ocenia, że Teatr Żydowski jest ważnym miejscem na mapie kulturalnej Warszawy. "Opinii o spektaklach jako o cepelii nie podzielamy, chociaż rzecz jasna w przygotowywanych premierach są elementy powtarzające się. Ale trudno przecież wymyślać nowy folklor" - pisze.

Gołda Tencer zapewnia, że ona chce zmieniać scenę. - We wrześniu zaczynamy próby do "Księgi raju" Icyka Mangera. Reżyseruje Piotr Cieplak. To bardzo duża rzecz. Od przyszłego sezonu planujemy również spotkania filmowe, poetyckie i z prozą wybitnych żydowskich twórców. To dużo jak na dzisiejsze czasy.

- Co roku słyszymy o świetlanych planach. Uwierzymy, jak się spełnią - komentują nasi rozmówcy.

Izabela Szymańska

Na zdjęciu: "Sen o Goldfadenie", reż. Lena Szurmiej, Teatr Żydowski, Warszawa 2006 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji