Artykuły

Toruńska lekcja

Festiwal Teatrów Polski Północnej w Toruniu odbył sięw tym roku po raz dwudziesty trzeci. Obok 9 przedstawień konkursowych obejrzeliśmy 9 spektakli towarzyszących, były jeszcze dwa "konwersatoria krytyczne" i spotkanie młodych twórców. To właściwie dużo i rozmaicie. Jaki jest jednak jakościowy bilans tegorocznej edycji najstarszego polskiego festiwalu teatralnego?

Najpierw jeszcze dwie uwagi, będące próbą ustalenia perspektywy dla ocen toruńskiego przeglądu.

Jest to jedyny w Polsce festiwal z samego swojego założenia prowincjonalny, tzn. pokazujący dokonania blisko jednej czwartej teatrów polskich - teatrów przeciętnych, "wojewódzkich" (czasem - gminnych); tych statystycznych, składających się na obraz codzienności naszego współczesnego życia teatralnego. Geografia tak złożona, że w Polsce północnej nie znajduje się żadne z uznanych "centrów teatralnych" (może niekiedy tylko zaliczany do nich bywa Gdańsk), ale jest tu kilka teatrów, które mają w swoim dorobku okresy ogromnego ożywienia, rzeczywistych sukcesów i osiągnięć. Tutaj też znajdują się najmłodsze z teatrów - płocki, elbląski, słupski. Tak więc prezentacje festiwalowe należy traktować jako "przeciętną krajową" całego sezonu teatralnego - bo jest to, z racji terminu, festiwal podsumowujący sezon, a z drugiej strony - jako konfrontację dokonań zespołów starych, z tradycjami, z dorobkiem najmłodszych placówek.

Uwaga druga. Wszystkie tegoroczne festiwale wypadły blado i niemrawo, bez szczególnych wydarzeń, przeciętnie, z pewną dozą ewidentnych klap. Taki był sezon wszędzie, czy też prawie wszędzie. Świadczy o tym zwłaszcza w zasadzie nieobecność na festiwalach czołowych naszych scen. Więc i w Toruniu nie należało się spodziewać rewelacji, tylko tej właśnie codzienności. Przyjrzyjmy się więc kolejno festiwalowym pozycjom..

Dzień pierwszy. Teatr Współczesny ze Szczecina przedstawia sztukę Andrzeja Kojera "Ostatni kongres wybielaczy'' wg Brechta. Festiwalowe plotki ujawniają, że autorami tego utworu są jego reżyserzy: Andrzej Chrzanowski i Jacek Koprowicz. Spektakl po kilkunastu minutach zaskoczenia aktualnością, aluzjami i dowcipami zaczyna nudzić, a potem wręcz denerwować plakatowością sloganów, nachalnością tanich aluzji i skojarzeń, a finał (z piosenką, w której pewna część ciała "bierze rozbrat z głową"), aż się prosi o wygwizdanie. W sumie - prymitywna próba stworzenia aktualnego dramatu na motywach sztuki traktującej o czymś zupełnie innym.

Dzień drugi. Dyskusja z twórcami wczorajszego przedstawienia, dyskusja raczej jednostronna, będąca tłumaczeniem i wyjaśnianiem motywów kierujących autorami. Pełne zadowolenie. Sztuka podobno cieszy się dużym powodzeniem.

Później - Teatr 8 Dnia przedstawia "Ach, jak godnie żyliśmy". Znakomite, znane i uznane przedstawienie sprzed lat nie oparła się, mimo zapowiedzi Lecha Raczaka, pokusom aktualizacji historycznego komentarza. Niemniej jest to nadal jeden z ciekawszych spektakli ostatnich lat.

Wieczorem oglądamy "Słonia" Kopkowa z teatru im. A. Węgierki z Białegostoku. Przedstawieni poprawne, tzw. "po bożemu", grane na ogół od kulisy do kulisy, z solidną - jako że to przecież satyra i komedia - ilością gagów i dowcipów. O czym? Trudno powiedzieć. Po co? Też nie bardzo wiadomo. Nie można mu zarzucić nic specjalnego rozpaczliwą szarzyzną i przeciętnością. Reżyserował ten utwór Wojciech Pisarek, co nie pozostaje bez związku z dalszymi wydarzeń festiwalu.

Trzeciego dnia oglądamy monodram Elżbiety Woronin wg Hrabala. Jest to spektakl nagrodzony na festiwalu teatrów jednego aktora. Proza Hrabla kryje ogromnie dużo pułapek i aktorka dała się złapać w większość z nich. Raziła przede wszystkim nadmiarem egzaltacji.

Wieczorem przedstawienie konkursowe - "Romeo i Julia"' Szekspira w w wykonaniu Teatru Polskiego w Szczecinie. Zastanawiam się skąd w Januszu Bukowskim, dobrym przecież aktorze i zdolnym reżyserze, i Janie Banusze, znakomitym scenografie, takie ostatnio upodobanie do kiczu. Zarówno niedawna "Lilia Weneda" jak i to przedstawienie, przeraźliwym kiczem w tym swoim scenicznym kształcie. Aktorzy chyba nudzili się bardzo, lub nie lubią grać tego przedstawienia, bo najpiękniejsze sceny liryczne grane były (przez Ewę Wrońska i Karola Gruzę) z takim zniechęceniem, że trudno uwierzyć w uczucia Romea i Julii. Rozbałaganiona scena balu, parodystycznie wręcz rozegrane pojedynki (Waldemar Wilhelm!). Ojciec Laurenty niczym Ofelia w scenie szaleństwa, Romeo zajęty głównie demonstrowaniem swej zgrabnej sylwetki, muzyka Kurylewicza ("wg. scenariusza Bukowskiego") ni przypiął ni przyłatał... Jednak trzy dni później przekonaliśmy się, że mogło być jeszcze gorzej.

Następnego dnia "Baj pomorski" zaprosił na spektakl Wojciechowskiego "Która godzina". Wieczorem oglądamy "Gorzkie żale w dozorcówce" Csurki z teatru im. Jaracza w Olsztynie, w reżyserii Rościszewskiego. Temu przedstawieniu można postawić jeden zarzut - jest za długie, a że nie jest wesołe, więc z racji tej długości jednak zbyt męczące, nużące, nie utrzymuje tak długo uwagi widza. Był to jedyny chyba na festiwalu spektakl, który w sposób udany sięgał do naszego życia, jego problemów, do naszej najnowszej historii. W miarę wyrównany zespół aktorski przedstawił dość przejmujący obraz społeczeństwa, jego wzajemnych relacji. Zdecydowanie dobrą grą wyróżniła się Irena Telesz - Jonaszowa i Czesław Stopka - Herceg. Przedstawienie to zostało nagrodzone i przez jury, i przez dziennikarzy, i przez studentów. Nie wynika z tego, że było rewelacyjne, ale po prostu budziło najmniej zastrzeżeń i kontrowersji.

Piąty dzień festiwalu zaczął się dyskusją nad "Sprawą Dantona" Przybyszewskiej w wykonaniu zespołu Teatru Wybrzeże z Gdańska. realizatorów przedstawienia reprezentował Maciej Karpiński a koreferentem był dr Wojciech Gutowski z UMK. Była to interesująca analiza dramatu, jego możliwości scenicznych i teatralnej koncepcji Wajdy, realizowanej tutaj po raz już trzeci.

Teatr Wybrzeże pokazał spektakl dyplomowy swojego Studia Aktorskiego - "Psa ogrodnika" Lope de Vegi w reż. Ryszarda Majora. Pozornie było tam wszystko w porządku. Dobrze pomyślane i konsekwentnie zrealizowane, zagrane z ogromnym przejęciem... Było to jednak przedstawienie rodem z teatru dziewiętnastowiecznego, zupełnie oderwane od życia, dzisiejszego teatru, tendencji w sztuce itd. Czy tak powinni być kształtowanie ludzie, którzy mają tworzyć teatr dwudziestego pierwszego wieku? Efekty takiej pedagogiki obejrzeliśmy dwa dni później w spektaklu koszalińskim. Wieczorem przedstawienie konkursowe "Bal manekinów" Jasieńskiego z Teatru Polskiego w Bydgoszczy. Przedstawienie bardzo płytkie, powierzchowne, koncepcja Mrówczyńskiego świadczy o niezrozumieniu istoty utworu. Farsowe rozegranie kluczowej przecież sceny wizyty przedstawicieli syndykatu na bal czy rewiowe zakończenie wołały o pomstę do nieba i szły o lepsze z pretensjonalnością aktorstwa.

Szósty dzień festiwalu przyniósł nam dwa przedstawienia. Pierwszym było toruńskie "Pieszo" Mrożka w reżyserii i scenografii Andrzeja Markowicza. Co można o tym spektaklu powiedzieć, to że był on na dobrym, wyrównanym poziomie aktorskim (co jury wyraziło nagrodami dla Zofii Melechówny i Jerzego Glińskiego). Natomiast dyskusyjną wydaje się koncepcja Markowicza. Barokowa scenografia, nie zawsze w najlepszym guście, momentami nieczytelna i chyba rozmijająca się z autorskimi zamierzeniami, przeszkadzająca i widzom w odbiorze i aktorom (nie zostawiała im często po prostu miejsca). Nie uzasadnione wydają się też sceny pantomimicznej wędrówki, jasne w intencji reżysera lecz nie uzasadnione tekstem Mrożka. Mimo wszystko był to spektakl interesujący, myślący i słusznie nagrodzony za wartości ideowe.

Drugie przedstawienie, to omawiana już na tych łamach "Sprawa Dantona" Przybyszewskiej z Gdańska. Przedstawienie w Toruniu straciło chyba trochę ze swego kształtu, temperatury. Nieodparcie powracała myśl, że to jednak nie dzieło oryginalne, lecz tylko trzecia kopia, że to, co było rewelacją w Teatrze Powszechnym w 1975 roku, dziś już nią nie jest, zwietrzało.

Następny, siódmy dzień zaczął się imprezą pod nazwą "Forum na temat roli młodego twórcy w procesie odnowy teatru". To, co odbyło się pod tym szyldem, niewiele miało wspólnego z tytułem. Było to ogólne narzekanie na mankamenty naszego życia teatralnego; winnym wszystkich jego niedomóg okrzyknięto "strukturę organizacyjną", narzekano, że nikt nie chce dać młodym gwiazdki z nieba, tylko trzeba o nią walczyć. zagajenie wygłosi Wojciech Pisarek i charakteryzowało się ono brakiem spójności między jego słusznymi uwagami, a ty, co zobaczyliśmy na scenie w "Słoniu". Później - monodram Urszuli Lorenz "Pejzaż polski" wg Nowaka, dość stereotypowy "wieczór literacko-muzyczny", kulturalnie podany, acz bez rewelacji. I jeszcze grany po całej Polsce program (tu - Estrada Poznańska) "Mówię do ciebie po latach milczenia" wg Miłosza.

Na zakończenie tego dnia - po raz drugi "Romeo i Julia", tym razem w wykonaniu Bałtyckiego Teatru Dramatycznego (reż. A. Rozhin). Zapowiadało się dobrze - wejście aktorów w ćwiczebnych strojach, ze śpiewem "W Weronie" Norwida, teatr w teatrze, trochę jarmarcznej budy... Ale dalej nastąpiło pomieszanie wszelkich konwencji, a za to, co zaprezentowała w roli Julii Joanna Tomasik, w roli Romea Jacek Gierczak i w roli Parysa Krzysztof Biliczak, należałoby odebrać im dyplom (uzyskanie o ile wiem w Studio Teatru Wybrzeże) i odesłać na jeszcze kilka lat nauki. Publiczność wykazała się dobrym gustem i uciekała z widowni w czasie akcji.

I wreszcie ostatniego dnia konkursowego omawiany już tutaj "Hamlet i Hamlet" ze Słupskiego Teatru Dramatycznego. Te dwie wersje "Hamleta" przygotowane przez Marka Grzesińskiego były rzeczywiście wydarzeniem tego festiwalu. Oczywiście jest to przedstawienie nie wolne od wielu mankamentów, ale sposób myślenia jego twórców o Szekspirze, o teatrze zasługuje na uwagę. Kilku osobom z tego młodego zespołu można wróżyć dobrą przyszłość.

Ostatni, pozakonkursowy już dzień festiwalu przyniósł jeszcze jedno znakomite przedstawienie - adaptacje dwu opowiadań Marka Nowakowskiego ("Na wsi wesele" i "Kiedy ranne wstają zorze") w wykonaniu Karola Suszki i Marka Nowakowskiego.

Festiwal zakończył bezwzględny bestseller tego sezonu - "Uciechy staropolskie" Dejmka.

I odpowiedzmy sobie teraz na kilka pytań. Czy festiwal ten dowodzi, ze teatr jest bardzo niedobry? Niedobrzy są reżyserzy? Niedobrzy aktorzy? Może należy inaczej organizować festiwal? Może zamknąć parę teatrów?

Festiwal toruński wrócił w tym roku do najdawniejszej formuły - przedstawienia typują dyrektorzy, przywożą te spektakle, które uważają za najlepsze. Organizatorzy nie odmówili sobie jednak pewnej złośliwości i w festiwalowym "Pamiętniku" przedstawili oceny i propozycje recenzentów z danych ośrodków. Praktyka dowiodła, że niekiedy oni właśnie mieli rację - choć w poprzednich latach dyrektorzy odmówili im prawa decydowania w tym względzie. Uważam, że to dobrze, że pewne nieudane przedstawienia pokazano szerszemu gronu, że rozwiały się pewne mity - szkoda tylko, że nie doczekały się one z tej okazji głębszej analizy i surowej oceny (choć właśnie Toruń ma w tym względzie dobrą tradycję, że przypomnę naganę jury dla olsztyńskich "Dziadów").

Nie można też powiedzieć, że niedobrzy są reżyserzy czy aktorzy. Poziom festiwalowych przedstawień udowodnił, że są oni w dużej mierze niedouczeni, bez podstaw warsztatowych, że uprawiają (to w wypadku reżyserów) radosną twórczość bez świadomości celów i zadań. Większość przedstawień nie jest nawet ewidentnie zła. Jest po prostu nijaka, rozpaczliwie nieudolna, wszędzie taka sama, bez różnicy czy Grudziądz czy Bydgoszcz. Aktorzy prezentują poziom wręcz amatorski i z roku na rok jest gorzej z umiejętnościami wprost podstawowymi (oglądam tych samych ludzi już piąty rok). To wina nie tylko szkół, których np. większość aktorów nie kończyła, ale samych teatrów, reżyserów.

Teatr w swej codzienności, przeciętności, stał się po prostu rozpaczliwie nudny i niedzisiejszy. I dlatego nie ma co się dziwić widzom, że nie chcą do niego chodzić, że wolą "Wesołe autobusy" (bo chociaż można się pośmiać), czy Dziennik Telewizyjny (przynajmniej mówią o dniu dzisiejszym). dopiero taki festiwal jak toruński unaocznia nam te problemy z całą siłą, pokazuje przepaść między 75 proc. teatrów polskich (czyli tym, co jako "sztukę" ma do dyspozycji 74 proc. społeczeństwa) a elitarnymi spektaklami Teatru Starego, "Studia", Grotowskiego, warszawskiego Powszechnego... Tylko czy coś z tego wyniknie, czy ktoś wyciągnie z tego wnioski... a przede wszystkim 0 czy zainteresowani przestaną się obrażać, a zaczną zmieniać ten stan rzeczy?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji