Artykuły

Nam pisać zakazano

Aż przez 17 lat Służba Bezpieczeństwa inwigilowała twórcę Teatru Rapsodycznego. Na Kotlarczyka donosiło kilku jego najbliższych współpracowników: agent o ps. "Perła" - osobista sekretarka Kotlarczyka, informator ps. "Kwaśna", informator ps. "Flis" oraz informator ps. "Lena" - przypominają Dorota Koczwańska-Kalita z Krakowskiego Oddziału IPN i "Dziennik Polski".

Mieczysław Kotlarczyk, polonista, doktor nauk humanistycznych, niemal całe swe życie związał z Teatrem Rapsodycznym. W listopadzie 1941 r. w warunkach konspiracyjnych w krakowskim mieszkaniu Krystyny Dębowskiej przy ul. Komorowskiego 7 teatr zainaugurował swoją działalność premierą "Króla Ducha" Słowackiego. Kotlarczyk należał w czasie wojny do "Unii", która była ruchem ideowo-wychowawczym o programie chrześcijańsko-społecznym dążącym do przebudowy organizacji życia zbiorowego w Polsce i na całym obszarze tzw. cywilizacji chrześcijańskiej. Przynależność do tej organizacji zaważyła poważnie na losach poszczególnych jej członków w okresie PRL-u. Z jej środowiska wywodzili się twórcy Teatru Rapsodycznego. Po wojnie z powodu jego chrześcijańskiego charakteru był niszczony z całą bezwzględnością przez władzę komunistyczną i poddany działaniom aparatu bezpieczeństwa, które doprowadziły do zamknięcia teatru po raz pierwszy w 1953 r., a po raz drugi i ostateczny w 1967 r.

Pierwsza likwidacja

Teatr Rapsodyczny rozpoczął swój pierwszy sezon w powojennym Krakowie spektaklem "Grunwald", opartym na fragmentach "Grażyny" i "Konrada Wallenroda". Po jego premierze ówczesny krakowski cenzor, w rozmowie z Mieczysławem Kotlarczykiem, wyraził zaniepokojenie linią repertuarową teatru. Od tej pory zarzucano mu, że lansuje "trudne i przebrzmiałe" dzieła Słowackiego i Wyspiańskiego.

Początkowo władze oświatowe uznawały jego repertuar za obowiązkowy w edukacji szkolnej, mający spełniać ważną rolę w wychowaniu młodzieży. Na przedstawienia przychodziły całe klasy. Jednakże już w 1946 r. odebrano mu te prawa, pozbawiając także lokalu i usuwając z budynku kina "Wolność". Rapsodycy znaleźli się pod jednym dachem z Teatrem Lalki i Aktora Groteska przy ul. Skarbowej. Tam mogli grać jedynie dwa dni w tygodniu.

Wiosną 1947 r. wojewoda krakowski Kazimierz Pasenkiewicz zakazał Teatrowi Rapsodycznemu korzystania również z tego lokalu, uzasadniając to "niespołeczną i antypaństwową robotą". Wydawało się, że decyzja wojewody zakończy ostatecznie żywot teatru. Z pomocą przyszedł ówczesny prymas Polski kardynał August Hlond. Kotlarczyk otrzymał od niego subwencję, za którą zaadaptował lokal u sióstr miłosierdzia przy ul. Warszawskiej, w dawnej siedzibie Studia Iwo Galla, znanego krakowskiego reżysera.

Otwarcie teatru jesienią 1947 r. "Rapsodiami" Stanisława Wyspiańskiego zostało przyjęte przez krakowian z radością. Przychylna atmosfera wobec teatru nie trwała jednak długo. Rok 1948 przyniósł aresztowania duchowych ojców teatru m.in.: Tadeusza Kudlińskiego i Jerzego Brauna. Powodem była ich przynależność do "Unii". Jednocześnie Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Krakowie wzmógł działania operacyjne względem osób, które kontaktowały się z zatrzymanymi. Wśród nich był także Mieczysław Kotlarczyk. W planach operacyjnych UB zalecono:

(...) Opracować materiały dotyczące Teatru Rapsodycznego. (...) Spowodować dyskretnie wstrzymanie wszelkich państwowych subwencji dla tego teatru dla osiągnięcia jego samolikwidacji. W teatrze zwerbować agenturę dla dokładniejszego rozpracowania zespołu i kierownictwa i zabezpieczenia naszych przedsięwzięć profilaktycznych (...).

Na Kotlarczyka donosiło kilku jego najbliższych współpracowników: agent o ps. "Perła" - osobista sekretarka Kotlarczyka, informator ps. "Kwaśna", informator ps. "Flis" oraz informator ps. "Lena". W charakterystykach tworzonych na podstawie donosów na temat jego działalności pisano:

(...) był narzędziem rozsiewania ideologii unionistycznej (...) w dalszym ciągu prowadzi politykę dyskryminacji w stosunku do aktorów o marksistowskim nastawieniu (...).

Kotlarczyk, prawdopodobnie nieświadomy, jakie działania podejmował wobec niego UB, rozpoczął dostosowywanie dla potrzeb Teatru Rapsodycznego nowej sceny przy ul. Starowiślnej. W grudniu 1951 r., po trwających dwa lata pracach budowlanych, cały zespół przeniósł się do nowej siedziby. Parę tygodni później dowiedział się od Jerzego Pańskiego, dyrektora Centralnego Zarządu Teatrów, Oper i Filharmonii, że jego teatr nie jest socrealistyczny i musi ulec likwidacji. Kotlarczyk otrzymał dymisję drogą telegraficzną w styczniu 1952 r. Dzięki interwencji prof. Leopolda Infelda w KC PZPR została ona chwilowo wstrzymana. Na ostateczne decyzje wobec teatru miała wpływ zaostrzająca się polityka władz komunistycznych wobec Kościoła (m.in. proces księży z kurii krakowskiej). Wiadomo było, że Kotlarczyk miał w tym środowisku wielu przyjaciół.

Na Ogólnopolskim Zjeździe Teatralnym w lutym 1953 r. Włodzimierz Sokorski, minister kultury i sztuki, wygłosił referat na temat wyznaczników socrealistycznych w teatrze. Podczas tego zjazdu wystąpił Kotlarczyk, broniąc romantycznych ideałów i swojej koncepcji teatru. W odpowiedzi usłyszał:

- Kotlarczyk niczego nie rozumie - mówił Sokorski - tkwi w okupacji. Wygłosił przemówienie zaskakująco wsteczne i skandaliczne. A przy tym płynął pod naszymi głowami, ponad partią, ponad rządem. Apelował do narodu polskiego. Wiemy, co to znaczy. To pachnie agenturą anglo-amerykańską! Nie ma narodu polskiego, kol. Kotlarczyk! Nie ma narodu polskiego, powtarzam, zapamiętajcie to sobie, jest tylko klasa robotnicza.

Tuż po zjeździe, pod koniec lutego, na kilka dni przed śmiercią Stalina, Kotlarczyk otrzymał telegram z Warszawy dymisjonujący go ze stanowiska dyrektora i kierownika artystycznego z mocą natychmiastową. Równocześnie zapowiedziano rozwiązanie stosunku służbowego jako wykładowcy w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie.

Po latach w swojej książce "Reduta słowa" tak wspominał te wydarzenia: Z 27/28 lutego 1953 r. na nocnym zebraniu nie było już mowy o wspólnym języku, takim jak dotąd przez wiele lat. Rozglądałem się po twarzach zespołu. Były obojętne, zimne, bez wyrazu. Zespołowi nie chodziło już ani o koncepcję teatru, ani o jego dobro, ani o sztukę. Strach przed utratą materialnej podstawy bytu, przed utratą posady i niepewnością jutra opanował go całkowicie.

1 marca 1953 r. przyjechali do Krakowa urzędowi likwidatorzy, Maria Czanerle oraz Jerzy Pański. Na zebraniu z załogą, już bez Kotlarczyka, Pański powiedział: Cała działalność Kotlarczyka, który znalazł się na złej i fałszywej drodze, była jednym wielkim oszustwem i mistyfikacją. Kotlarczyk was oszukał i sprowadził na manowce. Wszystko, co robił, było złe, błędne, karygodne. Cała działalność jego była wrogą robotą wobec klasy robotniczej i naszego ludowego państwa. Trzeba więc waszemu teatrowi tę głowę uciąć i pofastrygować głowę inną. Innej drogi nie widzę.

Reaktywowanie

Historia Teatru Rapsodycznego zapisała swój dalszy ciąg na fali odwilży 1956 r. Kotlarczyk uzyskał zapewnienia od ministra kultury i sztuki Karola Kuryluka, że teatr wznowi działalność. Jednak minister z tych obietnic zaczął się wycofywać.

- Rozmawiałem z Kotlarczykiem. Warunkuje on rozpoczęcie pracy otrzymaniem z powrotem sali przy ul. Bohaterów Stalingradu (Starowiślna). Czy krzywdę teatru Kotlarczyka mam naprawiać, krzywdząc teatr Zawistowskiego - relacjonowała prasa 22 listopada 1956 r.

Warto wspomnieć, że po zamknięciu Teatru Rapsodycznego w 1953 r. jego scenę zajął Stary Teatr. Spory wokół siedziby zabranej drogą represji politycznych zakończył sam Kotlarczyk. Podjął decyzję o przejęciu budynku przy ul. Skarbowej, po raz już kolejny stając na placu budowy. Salę trzeba było bowiem ponownie zaadaptować. Tempo, w jakim dokonano remontu, zaskoczyło władze. 27 listopada 1957 r. ponownie otwarto Teatr Rapsodyczny premierą "Legendy złote i błękitne" (nowa wersja "Króla Ducha").

Wśród swoich zwolenników Teatr Rapsodyczny miał znamienitych uczonych: Juliusza Kleinera, Stanisława Pigonia, Kazimierza Nitscha, pisarzy Zofię Kossak-Szczucką, Jerzego Szaniawskiego, Jerzego Zawieyskiego, aktorów m.in. Juliusza Osterwę, Arnolda Szyfmana, Iwo Galla, Wojciecha Brydzińskiego, Ludwika Solskiego, Aleksandra Zelwerowicza, Andrzeja Pronaszkę, Karola Adwentowicza, Karola Frycza.

Ich korespondencja z Kotlarczykiem potwierdza rzeczywistą wartość tego teatru, chrześcijańskiego w założeniach romantyczno-idealistycznych, idealistycznych, nie materialistycznych.

Natomiast prasa różnie go oceniała. Dla partyjnych dogmatyków był teatrem reakcyjnym, "aspołecznym", "antypaństwowym", obciążonym mistyką i idealizmem. Miał nawet osobistych wrogów, do których należeli m.in. wiceminister kultury i sztuki Roman Szydłowski oraz dziennikarz Jan Alfred Szczepański. Z reguły recenzje na temat spektakli rapsodyków miały polityczny podtekst. Często były przepojone cynizmem i kpiną. Pisano o nim jako o teatrze drażniącym i zmanierowanym, staroświeckim i pretensjonalnym, mistyfikującym i celebrującym.

Po premierze w 1957 r., inaugurującej działalność Teatru Rapsodycznego, Jan Alfred Szczepański napisał: Pierwsza premiera to święto w Krakowie, fraki, cylindry (bodaj w marzeniu). I co? Niedobrze. Dr Kotlarczyk wraca do nastrojów mistycznych, do pustego patosu i wszelkich grzechów rapsodycznych. Konsternacja! Z kolei Ludwik Flaszen starał się tłumaczyć Kotlarczykowi, że ze swym bzikiem romantycznym nie jest współczesny. Natomiast Sławomir Mrożek ostrzegał publiczność, że podobno w najbliższym przedstawieniu tego teatru dyrekcja zamierza wprowadzić na scenę żywego ducha.

Entuzjastycznych recenzji w prasie o spektaklach Teatru Rapsodycznego raczej nie publikowano. Nie dlatego, że ich nie było, lecz wstrzymywała je cenzura. Z takich powodów nie ukazał się tekst Tadeusza Sinki w "Dzienniku Polskim" o "Dziadach". Cenzura zatrzymywała nie tylko teksty. Przerwała pracę nad "Krzysztofem Kolumbem", nie dopuściła do przedstawienia "Pani Walewskiej", zawiesiła "Melodie Warszawy", czyli "Nowy kram z piosenkami".

Próba werbunku

W 1956 r., kiedy Polacy cieszyli się powiewem nadchodzącej odwilży, Służba Bezpieczeństwa podjęła próbę zwerbowania Kotlarczyka jako informatora. Założono na niego sprawę ewidencyjno-obserwacyjną, przyjmując za podstawę to, że w czasie okupacji, jak i później, do 1948 r., był członkiem nielegalnej organizacji chadeckiej "Unia". Po ośmiomiesięcznym okresie zaniechano dalszego jej prowadzenia ze względu na brak jakiejkolwiek wrogiej działalności ze strony "figuranta". W 1959 r. uznano jednak, że Kotlarczyk jako osoba o wrogiej przeszłości politycznej zdolny jest w każdej chwili do podjęcia wrogiej działalności przeciwko PRL i ponownie założono na niego sprawę ewidencyjno-obserwacyjną o kryptonimie "Łącznik".

Plan operacyjnych przedsięwzięć SB zakładał zwrócenie szczególnej uwagi na charakter kontaktów Kotlarczyka z hierarchią kościelną, odnowienie współpracy z dawnymi informatorami oraz ustalenie nazwisk zespołu aktorskiego w celu ewentualnego zwerbowania któregoś z jego członków. Uznano również za konieczne sprawdzenie w sekcji paszportów zagranicznych KW MO w Krakowie, czy "figurant" starał się o zezwolenie na wyjazd za granicę. Jeżeli tak, to gdzie zamierzał jechać i w jakim celu. Postanowiono także założyć Kotlarczykowi podsłuch telefoniczny.

Ustalono, że Kotlarczyk na polecenie ks. prymasa Wyszyńskiego planował pojechać do Francji i do Włoch, aby "przyjrzeć się, jak tam działają teatry katolickie". Zebrane doświadczenia miał wykorzystać w tworzeniu kin, teatrów i widowisk o charakterze czysto katolickim na terenie całej Polski, w ramach założonego przez prymasa komitetu. Według doniesień tajnego współpracownika "Torano" w skład komitetu weszli: Jerzy Zawieyski, Stanisław Stomma, Antoni Gołubiew, a także Kotlarczyk. Stwierdzono, że Kotlarczyk starał się o wyjazd, ale nie otrzymał wtedy paszportu.

19 września 1962 r. zastępca komendanta wojewódzkiego MO SB pułkownik Stanisław Wałach anulował zastrzeżenie wyjazdu do Włoch dla Kotlarczyka po przeprowadzonej z nim rozmowie i uzgodnieniu z I sekretarzem KW PZPR Lucjanem Motyką. 29 września Wydział "C" poinformował Wydz. IV, że wyjazd do Włoch został załatwiony pozytywnie. Do wydania tej decyzji przyczyniła się także opinia Józefa Tejchmy, który w tym czasie sprawował funkcję instruktora Komitetu Dzielnicowego PZPR Zwierzyniec.

O ile kiedyś - pisał Tejchma - repertuar tego teatru pozostawiał wiele do życzenia, to dziś sytuacja zmieniła się radykalnie. Kierownictwo teatru w osobie dyr. Kotlarczyka dobiera sztuki cieszące się dużym powodzeniem i zajmujące czołowe pozycje w literaturze naszej. Ocenił pozytywnie realizację przez tamtejszą organizację partyjną wszelkich zaleceń PZPR oraz aktywny udział teatru w różnych imprezach, np. z okazji 22 lipca, a także z okazji święta 1 maja. Nie ukrywał jednak, że praca w środowisku artystów rapsodyków jest dość trudna i wymaga dużej delikatności.

Na uwagę zasługuje także notatka z października 1962 r. sporządzona przez Wałacha po rozmowie z Kotlarczykiem, który uznał, że bliskie kontakty z przedstawicielami hierarchii kościelnej (z kard. Wyszyńskim, bp. Wojtyłą) przy równoczesnych aspektach wskazujących na cechy pozytywne Kotlarczyka (z punktu widzenia państwowego) wysuwają go jako człowieka mogącego być bardzo przydatnym dla naszej służby. Uważał, iż pozyskanie Kotlarczyka do współpracy z SB nie było wykluczone, jednak ze względu na jego pozycję społeczno-kulturalną obawiał się, że nie wyrazi zgody na wykorzystywanie go jako źródło informacji, czyli tajnego współpracownika.

[...] jest to człowiek - napisał Wałach - który może być transmisją wygodnych dla nas poglądów i rozwiązań do kół hierarchii kościelnej (szczególnie bp. Wojtyły i kard. Wyszyńskiego) oraz mający wszelkie dane do opracowywania szeroko pojętych analiz kierunków społeczno-politycznych i kulturalnych lansowanych przez różne środowiska w naszym kraju.

Wałach widział możliwość utrzymania kontaktu z Kotlarczykiem na płaszczyźnie podkreślanej przez niego usilnie - lojalności wobec władzy ludowej.

Nie wiadomo, jak przebiegały rozmowy Kotlarczyka z Wałachem po jego powrocie z Rzymu. Wśród zebranych materiałów znajduje się komunikat specjalnego znaczenia z rozmowy przeprowadzonej 5 stycznia 1963 r. przez Wałacha z ob. "X". Obywatel "X" powrócił właśnie z Rzymu. Pytania zadawane rozmówcy dotyczyły spraw soborowych, traktowania biskupów polskich w Watykanie, ich kontaktów z papieżem, jak również zainteresowania zagranicy działalnością katolicką w Polsce, a także stanowiska Wyszyńskiego na soborze. "X" odpowiadał w sposób enigmatyczny, używając następujących wyrażeń: nic konkretnego powiedzieć nie może, na jednych uroczystościach nie był, z innych właśnie wyjechał, na wiele tematów niedotyczących Kościoła nie miał nic do powiedzenia. Zapytany o stanowisko Wyszyńskiego na soborze oznajmił, że znajomi mu opowiadali, że nic tam nie powiedział, ponieważ tego mu nie wolno powiedzieć, a tamtego nie wypada. Podobnych odpowiedzi udzielał w sprawach dotyczących Wojtyły i tematów soborowych. Stwierdził, że zamierzał porozmawiać o tym z biskupem w przyszłości.

Pewną wskazówką do odpowiedzenia na pytanie, kim był "X", może być informacja z 25 stycznia 1963 r. przesłana z MSW do Wałacha. Zawiera ona szczegółowe informacje na temat kontaktów, jakie utrzymywał Kotlarczyk podczas pobytu w Rzymie. Mowa w niej o spotkaniach z członkami włoskiej Chrześcijańskiej Demokracji. Na końcu dokumentu informator ze względu na możliwość dekonspiracji, a z uwagi na zainteresowanie SB Kotlarczykiem, prosił o ostrożne jej wykorzystanie.

Druga likwidacja

Kotlarczyk prawdopodobnie nie spełnił pokładanych w nim nadziei na współpracę. Czy ten fakt stał się przyczyną zlikwidowania jego teatru w 1967 r., czy była nim zaostrzająca się polityka władz wobec Kościoła katolickiego w Polsce? Niewątpliwie eskalacja poczynań wobec Teatru Rapsodycznego była uzależniona od aktualnie prowadzonej polityki władz komunistycznych wobec Kościoła. Za przykład mogą służyć dwa wydarzenia.

Kiedy w 1961 r. biskup Karol Wojtyła odprawił mszę św. z okazji XX-lecia istnienia Teatru Rapsodycznego, uznano to za fakt oczywisty. Pięć lat później zrobiono z tego zarzut i włączono do sprawy operacyjnej "Łącznik". 3 maja 1967 r. Prezydium Miejskiej Rady Narodowej podjęło decyzję o likwidacji teatru. Oficjalnym powodem stała się konieczność przyznania lokalu przy ul. Skarbowej teatrowi Groteska. Nieoficjalnie była to reakcja władz przeciwko arcybiskupowi Wojtyle za jego wystąpienia w czasie milenijnych obchodów. Protesty arcybiskupa zostały odrzucone. Zamknięcie teatru przemilczała także prasa.

W obronie Teatru Rapsodycznego na forum publicznym chciał wystąpić historyk literatury prof. Leon Płoszewski, którego korespondencja z Kotlarczykiem odsłania poczynione przez niego starania. W liście z 3 października 1967 r. pisał: Szanowny panie Dyrektorze! Nie potrzebuję Pana zapewniać, jak mnie dotknęła zapowiedź, a potem fakt zamknięcia Teatru Rapsodycznego i zniszczenia wieloletniego dorobku Pańskiej wytężonej pracy. Po upływie kilku miesięcy mogę już "ujawnić" swoją próbę rozpoczęcia dyskusji w krakowskiej prasie, próbę skazaną z góry na niepowodzenie, bo publicyści zapewne kierowali się słowami poety: "Nam pisać zakazano".

W liście do redaktora naczelnego "Dziennika Polskiego" prof. Leon Płoszewski napisał: Decyzja zamknięcia Teatru Rapsodycznego, podana do publicznej wiadomości w "Dzienniku Polskim" w nr z 7 maja 1967 r., jest sprawą tak poważną, że nie powinna minąć bez żadnego echa. Przesyłam krótki artykuł z propozycją ankiety w tej sprawie właśnie na łamach "Dziennika Polskiego", który najwięcej sprawami teatralnymi krakowskimi się zajmuje i położył ogromne zasługi dla propagandy teatru.

Równocześnie Płoszewski prosił w liście red. Krystynę Zbijewską o orędownictwo w tej sprawie u redaktora naczelnego "Dziennika Polskiego". Płoszewski prowadził także korespondencje z ówczesnym prezesem oddziału krakowskiego Związku Literatów Polskich Stefanem Otwinowskim. Prezes, choć sam widział zasadność podjęcia dyskusji na ten temat, jednak po rozmowie z red. naczelnym "Dziennika Polskiego" wyraził głęboką wątpliwość, czy gazeta się na to odważy. Jeśli chodzi o "Życie Literackie" - pisał Otwinowski - to nasze pismo, mając zasięg ogólnokrajowy, nie podejmuje takich dyskusji, bo propozycji takich z całego kraju mielibyśmy zbyt dużo...

Prof. Płoszewski, w odpowiedzi na list prezesa krakowskiego ZLP, napisał, że gdyby teraz przesłał artykuł do "Dziennika Polskiego", poparłby prośbę o nieprzemilczenie sprawy cytatem z przemówienia Wincentego Kraśki, kierownika Wydziału Kultury KC w dyskusji na VIII Plenum KC PZPR: Prasa i pisma kulturalne powinny częściej wysłuchiwać głosów opinii publicznej i dopuszczać je na swoje łamy oraz cytatem z przemówienia Artura Starewicza, sekretarza KC PZPR: Poprawiła się i wzbogaciła informacja w prasie, radiu i tv, choć (...) są też wypadki niesłusznego przemilczania.

Epilog

W 1967 r., kiedy zamykano Teatr Rapsodyczny, Wydział Administracyjny KW PZPR ocenił Kotlarczyka jako siłę słabą, tak pod względem fachowym-artystycznym, jak i pod względem ideologicznym. Jednak sprawy ewidencyjno-obserwacyjnej o krypt. "Łącznik" nie zakończono. Ostateczne jej zamknięcie nastąpiło dopiero dziewięć lat później w 1976 r., z powodu podeszłego wieku Kotlarczyka. Przez ten cały czas wykorzystywano osobowe i techniczne źródła informacji, uważnie śledzono jego kontakty m.in. z ks. bp. Karolem Wojtyłą. W 1969 r. wydano zarządzenie o przeglądaniu korespondencji przychodzącej na jego prywatny adres. We wniosku zamykającym sprawę napisano: Wydaje się, że prowadzenie tej sprawy w ostatnich latach było tylko dla celów statystycznych.

Na zdjęciu: Mieczysław Kotlarczyk. Fotografia z książki Haliny Kwiatkowskiej "Porachunki z pamięcią", Kraków 2002.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji