Artykuły

Pantomima zmienia się jak życie

"Gazeta Robotnicza" rozmawia z Henrykiem Tomaszewskim

- Okazją do rozmowy z panem są przeważnie nowe premiery i ciągle nowe sukcesy zagraniczne. Przed kilkunastoma dniami wrócił pan z zespołem z Włoch. I co? Znów Panie Henryku nieprzerwane pasmo sukcesów?

- Nie o to chodzi. Z pantomimą jak pan wie jest trochę inaczej, różni się ona od normalnego teatru i trochę inaczej jest przyjmowana. Z większą ciekawością.

- Jak ciele, które ma dwie głowy?

- Coś w tym jest, w końcu pantomima sytuuje się na peryferiach życia teatralnego. Zawsze będzie inaczej odbierana, obojętnie czy to w Polsce czy za granicą. Jak było we Włoszech? Różnie. To była zupełnie nowa publiczność. We Włoszech byliśmy już cztery razy, to był piąty. Jak pan wie najczęściej jeździmy do Holandii, RFN, Belgii. Tam mamy, że tak powiem, stałych odbiorców. Oczywiście, we Włoszech publiczność przyjmowała nas z dużym zainteresowaniem, ale nie jednakowo. W Rzymie, gdzie graliśmy siedem przedstawień, bardzo dobrze. W Mediolanie trochę chłodniej, bez krzyków i owacji. Podobnie w Turynie i w takim małym mieście, o którym nigdy wcześniej nie słyszałem - Cuneo. Odbywał się tam Festiwal Teatrów Alternatywnych i myśmy go właściwie zamykali. Graliśmy w bardzo pięknej, romańskiej katedrze z XII wieku. Potem jeszcze raz powtórzyliśmy sukces z Rzymu w Genui. Najbardziej jednak zaskoczył nas Rzym. Kolejki pod kasami, owacje, okrzyki zachwytu w trakcie spektakli, ogromne zainteresowanie naszym zespołem na każdym kroku. Mnóstwo recenzji. W większości bardzo nam schlebiających.

- To znaczy lepszych niż w Polsce? U nas "Rycerze króla Artura" nie mieli najlepszej prasy.

- Jeżeli miałbym porównywać tamte opinie z oceną pantomimy w Polsce, którą tutaj stale się ogląda, to zagraniczne recenzje większą uwagę zwracają na samą pantomimę mniej na literaturę. Na tworzywo pantomimiczne, ruch, kompozycję obrazów, podejście do tematu, oczywiście grę aktorską patrzono bardzo wnikliwie, a właściwie mało kto zajmował się aspektem filologicznym naszego spektaklu. Tego rodzaju opinie bardziej mi odpowiadają, bo bezpośrednio dotykają tego co ja robię. Są chyba bardziej fachowe.

- Wie pan, ja nie jestem właściwie przeciwnikiem adaptacji literackich, choć niewiele dobrych widziałem. Gdy przychodzę do teatru nastawiam się na to, co ktoś chce mi ze sceny powiedzieć i z pewnością jest to ważniejsze od tego z jakiego materiału literackiego korzysta. Potem istotna jest sprawa jak to robi. Czy robi to po prostu w sposób przekonywający. Ostatnia pana premiera, mimo włoskiego sukcesu nie wyzwoliła we mnie większych emocji.

- Emocje mogą się wyzwalać z różnych stron. Chłodny spektakl też może wyzwalać emocje. W ogóle atakowanie emocji jest dla mnie dość spekulatywne. Można przecież widza bardzo łatwo wziąć. Spektakl chłodniejszy stawia przed widzem większy próg i ja bym to zapisał ostatniej naszej premierze na plus.

- Ja jednak wolę takie pana mimodramy jak "Gilgamesz", "Sen nocy listopadowej" czy "Odejście Fausta"...

- Proszę pana, świat się imienia. Kiedyś ludzie długo trzymali się jednego wzorca, teraz co dwa lata wszystko się zmienia. W takiej żyjemy epoce.

- Ile gra pan przedstawień przeciętnie we Wrocławiu w sezonie?

- Około trzydziestu kilku, co najmniej drugie tyle w Polsce, a resztę za granicą. W sumie około stu dwudziestu, stu trzydziestu. W tym roku te proporcje będą trochę inne. My nie możemy sobie pozwolić na pustą salę. My musimy dużo płacić za wynajem, nam by się to nie opłaciło. Nie moglibyśmy na przykład grać codziennie tak jak inne teatry. Przy garstce ludzi na widowni byśmy splajtowali.

- Czy sprawa zapełnienia sali ma wpływ u pana na dobór repertuaru?

- Ach nie, nie, nie absolutnie nie. Aczkolwiek sobie myślę o widzu szerokim, bo gramy przecież na całym świecie w dużych teatrach. Jest to oczywiście zupełnie co innego od grania dla elitarnej widowni.

- Czy chęć zapełnienia sali była powodem odejścia od takich programów jak "Ziarno i skorupa" czy "Suknia"?

- Nie nie, ja po prostu szukałem. To był taki okres i potem zrozumiałem, że tego typu tematy zawężają moje możliwości. To jest parę takich rzeczy, które można zrobić. To się nie rozwija. Zaczyna się powtarzać.

- Często pan powtarza swoje pomysły inscenizacyjne, sytuacje, specyficzny ruch postaci?

- Żebym wręcz przejmował pomysł z innego przedstawienia to chyba nie. Jest jednak coś, co jest niewątpliwie moje i może dla mnie jakoś charakterystyczne, co przechodzi ze spektaklu na spektakl, ale nie są to kalki. Wpadam czasem w ten sam tor. Staram się jednak dla każdego przedstawienia znaleźć inny charakter bardziej do niego przystający.

- Czy to jest powodem, że powoli zaczął pan zdecydowanie odchodzić od pantomimy technicznej, że więcej u pana pojawia się warsztatu aktorskiego, wcześniej baletu?

- No tak, oczywiście, robiąc wielkie obrazy, musiałem odrzucić tę czystą pantomimę, którą kiedyś tworzyli na przykład Francuzi. Zresztą nigdy właściwie jej nie robiłem. Ja używam dekoracji, muzyki i wielu innych rzeczy, bez których nie wyobrażam sobie mojego teatru.

- Co pan teraz szykuje?

- Siedzę teraz nad kilkoma scenariuszami, ale jeszcze panu nic nie powiem, bo się nie zdecydowałem.

- Czy zarzucił pan zupełnie współpracę z teatrami dramatycznymi?

- Oj nie, nie nie. Będę teraz robił na początku sezonu i w listopadzie wyjdzie "Perykles" w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Zresztą z udziałem moich mimów.

- W Jeleniej Górze? Kiedyś pan tam przynajmniej raz w sezonie coś robił.

- To był taki okres. Bardzo go miło wspominam, ale na razie nie mam takich planów.

- Panie Henryku, u pana w zespole zmienia się bardzo dużo ludzi? Jak pan sobie z tym radzi? W końcu przygotowanie, wyszkolenie mima trwa dość długo.

- Jakoś sobie radzę.

- Ma pan swoją szkołę?

- Ja mam swoją szkołę, rzeczywiście. To jest niewielka grupka adeptów którą wspólnie z kolegami przygotowuję do pracy w naszym teatrze. Ja nie mam otwartej szkoły.

- Sposób w jaki pan pozyskuje nowych ludzi chyba się nie zmienił?

- No, nic się nie zmieniło. Są to ludzie, którzy mają już jakieś kwalifikacje, na przykład, młodzi aktorzy albo młodzi tancerze. W większości są to jednak ludzie, którzy zostali wychowani przez moją pantomimę lub studenckie pantomimy. Ich doświadczenia są bardzo różne, a to z czym się spotykają u mnie polega na ciężkiej pracy, miesiącach ćwiczeń.

- Pana teatr liczy sobie już prawie 27 lat. Czy mógłby pan powiedzieć, który z mimów był najzdolniejszy albo pana zdaniem jest w tej chwili najlepszy?

- Wie pan, tego bym nie chciał powiedzieć. To się często zmienia. Bardzo trudno jest powiedzieć, bo ktoś nawet robiący małe epizody może być tak dobry, że powiedzmy, gdybym go nie wymienił, byłoby to dla niego krzywdzące, dla mnie każdy mim jest bardzo ważny. W takim teatrze jaki ja robię. Po za tym zmieniły się i u nas proporcje w ocenach. Kiedyś ogromną rolę odgrywała sprawność, plastyka ciała, teraz większe znaczenie ma warsztat aktorski.

- W pana zespole jest stosunkowo duża rotacja, często mimowie się zmieniają, ale są też tacy, którzy pracują z panem od początku?

- Jest Pieczuro, jest Staw, jest Kapuściński, jest jeszcze kilku takich, którzy są prawie od początku. Tak...

- Czy oni mają jakieś specjalne przywileje?

- Nie, nie, żadnych.

- A nie mają o to pretensji?

- A to, to tak... mają, mają na pewno pretensje, ale takie jest życie.

- Wielu pana mimów hula gdzieś po świecie, część z nich przygotowuje własne spektakle. Czy dojrzeli do tego, żeby wyzwolić się spod opieki mistrza?

- Proszę pana, każdy ma jakiś taki moment w życiu, w którym mu się wydaje, że powinien pójść własną drogą. I to jest bardzo słuszne.

- Czy wynika to z tego, że u pana nie mogliby zrealizować swoich planów? Nikt oprócz Tomaszewskiego nie może nic powiedzieć?

- Nikt właściwie nie wyszedł z taką propozycją do mnie, którą można by zaakceptować do realizacji. To jest raz. Wydaje mi się, że pewien nacisk mój jest też powodem tego, że ci którzy chcieliby spróbować raczej wolą odejść.

- Napisano o panu i pana teatrze parę książek. Czy ma pan je w bibliotece u siebie?

- Nie... Parę? To przesada. Jedną znam - Andrzeja Hausbrandta.

- Jeszcze jest książka pani Hery...

- Tak, ale to jest w ogóle o historii pantomimy.

- I jest tam o panu parę rozdziałów.

- No tak, tak, ale to już też historia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji