Artykuły

Mówią, że robią to, co chcą

Zaangażowanie w bieżącą politykę jest dla artystów złudną kompensatą prawdziwej sztuki krytycznej. Polityka tymczasem potrzebuje ich tylko jako celebrytów - pisze Paweł Sztarbowski w Tygodniku Powszechnym.

Niby artysta jest jak każdy inny obywatel. Ma poglądy polityczne, a co za tym idzie - z jednymi politykami może sympatyzować, a innych - mieć w głębokim poważaniu. Przede wszystkim może swoje poglądy głośno wypowiadać. Okazuje się jednak, że artyści, szczególnie ci znani, nie robią tego bezkarnie. Mariaże z aktualną polityką mogą się dla nich skończyć kłopotami zarówno ze strony mecenasa, jak i publiczności.

Mecenas daje złoto, mecenas wymaga.

Przekonali się o tym aktorzy Teatru Ósmego Dnia, którzy wyrazili poparcie dla działań posła PO Janusza Palikota dotyczących katastrofy smoleńskiej, życząc mu "wytrwałości w zmaganiach z Dulską". Podobnego poparcia udzielili Palikotowi m.in. wokalistka Kora, poeta i malarz Kamil Sipowicz czy pisarz Eustachy Rylski, na których niedługo potem spadły gromkie krytyki. Przeciwnicy Palikota stawali się automatycznie przeciwnikami popierających go artystów, nie pozwalając im na wyrażanie własnych poglądów.

Sytuacja aktorów Ósemek okazała się skomplikowana, gdyż ich teatr obecnie ma status miejskiej instytucji kultury. W związku z tym na dywanik do poznańskiego ratusza wezwana została dyrektorka teatru, Ewa Wójciak, a wiceprezydent Sławomir Hinc skomentował sprawę krótkim, żołnierskim wręcz zapytaniem: "Co wam strzeliło do głowy z tym poparciem dla Palikota?", sugerując jednocześnie obcięcie dotacji dla teatru. Gdy sprawa została nagłośniona, urzędnicy brnęli dalej, twierdząc, że jeśli ktoś jest utrzymywany przez mecenasa, to powinien szanować jego poglądy. Najbardziej zaskakujący w całej sprawie okazał się jednak list szefów poznańskich instytucji kultury, który zyskał miano "hołdu poznańskiego". Wyrażali oni poparcie dla poglądu, że kultura finansowana ze środków publicznych powinna być apolityczna, gdyż jest adresowana do wszystkich odbiorców, niezależnie od ich poglądów.

Od twórców wymaga się więc apolityczności, ale tylko wtedy, gdy jest ona wygodna dla władzy i na jej warunkach. Prezydentowi Poznania nie przyszło przecież do głowy, by skomentować jawnie polityczny list rzekomo apolitycznych szefów poznańskich instytucji kultury, wezwać ich na dywanik i pytać: "Co wam przyszło do głowy z tym listem?". Takie myślenie promuje artystów dworskich, pozornie niezaangażowanych w politykę, gotowych - gdy taka potrzeba - działać na rzecz swego mecenasa.

W taki sam sposób artyści stawali się maskotkami władzy w PRL, urozmaicając oficjalne święta czy pochody. Dzięki temu łatwiej było dostać przydział na samochód lub mieszkanie. Czasem, w przypadku zwerbowania tych najwybitniejszych, w nagrodę obejmowali nawet eksponowane stanowiska, jak choćby członkostwo w Komitecie Centralnym PZPR w przypadku Tadeusza Łomnickiego. Sprytny władca potrafił tak zaaranżować sytuację, by dać artystom poczucie dobrowolnego udziału w budowaniu lepszej rzeczywistości. Doskonale umiał z tego korzystać Edward Gierek, dla którego jeszcze 18 marca 1980 r., pięć miesięcy przed wybuchem Solidarności, kilku najwybitniejszych aktorów recytowało "Kwiaty polskie" w specjalnym programie telewizyjnym nadawanym z okazji jego imienin, a podczas zjazdu SPATiF w 1979 r. Gustaw Holoubek, ówczesny prezes tego stowarzyszenia i jednocześnie poseł na Sejm, oznajmiał: "Proszę mi pozwolić nazywać ich władzą, choć może brzmi to niefortunnie, zwłaszcza obecnie, kiedy cechą relacji między nami jest platforma partnerska". Jak naiwne były to deklaracje, najlepiej świadczy postawa samego Holoubka, który zaledwie kilka miesięcy później odciął się od swoich wcześniejszych działań i zgłosił akces do Solidarności, a wraz z wprowadzeniem stanu wojennego złożył legitymację poselską. Kosztowało go to odwołanie z funkcji dyrektora Teatru Dramatycznego w Warszawie. Władza bowiem niechętnie wybacza artystom, których do niedawna uznawała za swoich.

Przepraszam, czy mogę sobie zrobić zdjęcie z panem?

Znakiem rozpoznawczym kandydatów Solidarności w pierwszych wolnych wyborach, które odbyły się w 1989 r., były ich zdjęcia z Lechem Wałęsą. Pomysł podsunął Andrzej Wajda, od 1980 r. aż do dziś głośno manifestujący swoje sympatie polityczne, najpierw dla Solidarności, potem Unii Wolności, a obecnie PO. Był to świetny zabieg wizerunkowy, dający szansę na identyfikację mniej znanych kandydatów. Dziś jednak głównie pamiętamy zdjęcia Wałęsy z Holoubkiem, Łapickim czy właśnie Wajdą. I tu powstaje pytanie - kto w tym przypadku grzał się w czyjej sławie? Bo przecież nie tylko Wałęsa swoją popularnością sprzyjał wyborowi znanych artystów, ale razem promowali udział w wyborach i głosowanie na Solidarność. A w raczkującej dopiero demokracji umiejętność identyfikacji stronnictw politycznych wśród wyborców nie była wcale oczywista.

Dziś nie dziwi już, że komitety poparcia złożone m.in. z artystów towarzyszą każdej kampanii. Moda przyszła do nas ze Stanów Zjednoczonych, gdzie komitety wyborcze pozyskują tzw. "piękne twarze".

Często artyści nie ograniczają swojego poparcia jedynie do deklaracji i starają się aktywnie uczestniczyć w kampanii. Silne zaangażowanie może jednak "pięknej twarzy" zaszkodzić. Cięgi na forach internetowych i w niektórych prasowych komentarzach spadły na Wajdę, gdy w 2007 r. po porażce PiS obwieścił, że oto narodziła się nowa Polska, a przed ostatnimi wyborami zgodził się być członkiem komitetu honorowego popierającego Bronisława Komorowskiego, twierdząc, że mamy "wojnę polsko-polską". W podobnym tonie pełnego politycznego zaangażowania wypowiadał się Daniel Olbrychski, który wręczył nawet Komorowskiemu ostrogi Tuhaj-beja, nazywając jednocześnie Jarosława Kaczyńskiego największym szkodnikiem politycznym w Polsce.

Mniej emocjonalna była wypowiedź reżyserki teatralnej Moniki Strzępki, znanej z lewicowych sympatii i wrogości wobec przemian w Polsce, która zapowiedziała, że zagłosuje na Jarosława Kaczyńskiego. Uzasadniała to głównie obawą, że jedynowładza PO może doprowadzić do nieodwracalnych reform "prorynkowych" w kulturze oraz tym, że Kaczyński ma większą świadomość różnic klasowych obecnych w polskim społeczeństwie. Dla wielu osób ze środowiska artystycznego był to sygnał, że głosowanie na Kaczyńskiego nie jest już obciachem i że popiera go nie tylko barwny radykał Jarosław Marek Rymkiewicz albo znana z propisowskich sympatii Ewa Dałkowska, która podpisała się pod apelem do Jarosława Kaczyńskiego, by wystartował w wyborach, gdyż na trudny czas po katastrofie smoleńskiej w Polsce potrzebny jest silny przywódca.

Paradoksalnie jednak, jak pokazują badania, im "piękne twarze" dalsze są od bieżącej polityki, tym lepiej dla popieranych przez nie polityków. Bo ich zadaniem nie jest uzasadnianie poglądów kandydata, lecz udzielanie mu cząstki swej popularności. Nie mają wspierać kandydatów słowem, tylko - wizerunkiem.

Nietrudno dostrzec, że wśród artystów angażujących się w kampanie wyborcze przeważają powierzchowne oceny polityczne, bez znajomości programów, postawy poprzestające na ocenie wizerunku partii i polityków. Czasem ta powierzchowność jest wręcz rozbrajająca. Tak było choćby z poparciem tancerki i dyrektorki rewiowego Teatru Sabat, Małgorzaty Potockiej, dla Janusza Korwina-Mikkego w wyborach prezydenckich w 2000 r. Uzasadniała to twierdząc, że jest on znakomitym tancerzem, prawdziwym dżentelmenem i kolorową postacią, a ją bardziej niż polityka interesuje sztuka. Podczas ostatnich wyborów w podobnym tonie wypowiadał się Andrzej Chyra, twierdząc, że nie interesuje się polityką i dlatego zagłosuje na Komorowskiego; ten właśnie kandydat pozwoli mu pozostać od polityki z dala. Aktor nie wiedział nawet, jak popierany przez niego kandydat ma na imię.

A gorsi są tańsi, a lepsi są drożsi

Stałym elementem kampanii stały się też zamawiane przez sztaby wyborcze koncerty i programy artystyczne. Czy występ na zaproszenie to już poparcie? Wielu artystów odpowiada, że robi to jedynie dla pieniędzy. Tak było z Justyną Steczkowską, na którą spadła krytyka ze strony fanów po jej występie na wiecu wyborczym PiS-u. Dla niektórych bywa to sposób na zdobycie nowej publiczności i zwrócenie na siebie uwagi, jak stało się z bliźniaczkami z zespołu 2Sisters, zwanymi "aniołkami Napieralskiego".

Tak też było z Anną Cugier-Kotką, która wystąpiła w klipie namawiającym do głosowania na PO, a w kolejnych wyborach nawoływała już do głosowania na PiS, twierdząc, że partia popierana przez nią wcześniej nie spełniła pokładanych w niej nadziei. W ten oto sposób przypomniała o sobie aktorka (m.in. teatrów w Gorzowie Wielkopolskim i Wałbrzychu), która kilka lat wcześniej zrezygnowała z zawodu. Twierdziła, że występy w spotach wyborczych i dumne stawanie przy boku Jarosława Kaczyńskiego podczas zjazdów PiS traktowała jak pracę aktorską na nowym polu. Podobne intencje przypisywane są w tej chwili najbardziej znanemu obrońcy krzyża pod Pałacem Prezydenckim, jednemu z bohaterów filmu dokumentalnego "Solidarni 2010", Mariuszowi Bulskiemu. Wcześniej był aktorem grającym epizody w serialach i występującym gościnnie w Teatrze im. Mickiewicza w Częstochowie.

Najczęstszym motywem udziału w kampaniach wyborczych są jednak pieniądze. Michał Wiśniewski jeszcze w 2001 r. pisał piosenkę dla SLD i podczas koncertów wyznawał miłość Leszkowi Millerowi, ale już w kolejnych wyborach wyrażał swoje poparcie dla Andrzeja Leppera i Samoobrony. O honorariach za te występy krążyły legendy. Dzięki Samoobronie z niebytu wyrwał się na chwilę reżyser Bohdan Poręba, który jako zwolennik generała Jaruzelskiego, a także członek PRON i faszyzującego Zjednoczenia Narodowego "Grunwald" po 1989 r. znalazł się na marginesie życia artystycznego. Przypomniał o sobie reżyserią klipów antyunijnych o mocnej wymowie antyniemieckiej. W 2005 r. na kongresie Samoobrony w Sali Kongresowej w Warszawie prezentowany był jego spektakl "Zmartwychwstanie" na podstawie dramatu Lusi Ogińskiej. Dramat o patriotyczno-narodowej wymowie ukazywał, jak zauważała sama autorka, "pyrrusowe zwycięstwo Solidarności".

Poręba napisał nawet list do premiera Jarosława Kaczyńskiego, prosząc o wydanie dyrektywy do zespołów filmowych, która umożliwiłaby mu realizowanie filmów patriotycznych. Odpowiedzi nie dostał.

Ten system musi upaść teraz i zaraz

Zaangażowanie w bieżącą politykę jest dla artystów złudną kompensatą prawdziwej sztuki krytycznej. No bo jak być krytycznym wobec zjawisk i ludzi, których wspiera się własnym autorytetem na konwentach wyborczych? Może właśnie dlatego Andrzej Wajda po 1981 r. nie stworzył już żadnego znaczącego dzieła o współczesnej Polsce. Podobnie było z Izabellą Cywińską po 1989 r., gdy została ministrem kultury w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Już na początku lat 90. zarzucano jej, że w "Antygonie w Nowym Jorku" realizowanej w Teatrze Ateneum zupełnie pomija antykapitalistyczne ostrze sztuki Janusza Głowackiego, właśnie dlatego że sama uczestniczyła w budowaniu kapitalizmu w Polsce. Podobny los spotkał senatora Kazimierza Kutza, który dziś bardziej kojarzy się z rubasznym komentatorem politycznym niż drapieżnym artystą.

Niestety, artyści zbyt często milczą o gorących i niewygodnych tematach, a czas wyborów staje się tylko usprawiedliwieniem i jednorazową akcją, podczas której można pokazać, że nie jest się zupełnie oderwanym od rzeczywistości. Dlatego szkoda, że angażują się w politykę najczęściej jako celebryci, a nie jako twórcy dzieł o politycznym ostrzu. Krzysztof Warlikowski w wywiadzie dla "Notatnika Teatralnego" mówił: "Twórca zawsze obrażał swoich współczesnych. Mówił o czymś niepokojącym, co nie jest jeszcze dobrem ogólnym. Będąc w zgodzie z teraźniejszością, przypominałby polityka".

Gdy jednak przyjąć, że polityka to prawo wydawania z siebie słyszalnego głosu, artyści mogą proponować nowy język, krytyczny wobec tego, co proponują poszczególne partie. Bo to jest ich największa polityczna siła.

Tytuł i śródtytuły artykułu pochodzą z piosenki Kazika "Artyści".

Na zdjęciu: Andrzej Wajda i Bronisław Komorowski po prezentacji komitetu poparcia dla kandydatury Komorowskiego na prezydenta, 16 maja 2010 r., Warszawa

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji