Fraszka ze śpiewami w 1 akcie; libretto: Oskar Milewski.
Prapremiera: Mińsk XI 1843.
Osoby: Nieznajomy; Szlachcicki, obywatel ziemski; Hanna, jego córka; Jan Piórkiewicz, kancelista; Bibułkiewicz, były rejent; Amsterdam, kolektor; Pocztylion; Markier z traktierni; Reigras, agronom; Pani sędzina; jej córki; mieszczanie.
Rzecz dzieje się w miasteczku powiatowym w r. 1840.
Przed zajazdem z traktiernią ogromne poruszenie. Już za chwilę powinien nadjechać dyliżans z codzienną pocztą, a w niej - numery, jakie padły w ostatniej klasie warszawskiej loterii. Niemal wszyscy w miasteczku mają losy, niemal wszyscy marzą o wygranej, łącząc z nią nadzieje na odmianę życia. Szczególnie gorąco pragnie wygranej pan Piórkiewicz, kancelista, zakochany - z wzajemnością -- w pięknej Hannie. Niestety, ojciec dziewczyny, ziemianin Szlachcicki, aczkolwiek mu życzliwy, patrzy na jego konkury okiem niechętnym, przeznaczając jedyną córkę zamożniejszemu: chce wydać Hannę za Bibułkiewicza, byłego rejenta, podobno majętnego.
Piórkiewicz wraz z Hanną snują radosne marzenia: gdyby dziś wygrał choćby pięć tysięcy, pan Szlachcicki nie odmówiłby mu wtedy jej ręki!... Rozmowę zakochanych słyszy przypadkowo Nieznajomy siedzący przy oknie w zajeździe. Melancholijny jegomość nie może nadziwić się temu, że ktoś za pięć tysięcy mógłby kupić szczęście. On sam ma przecież krocie, a jednak... Nadzieja młodych wzrusza go; korzystając z tego, iż nie zwracają na niego uwagi, słucha ich z sentymentem i życzliwością.
Nadchodzi pan Szlachcicki. Podenerwowany niesubordynacją córki, zamierza rozdzielić zakochanych, ale gdy dowiaduje się o marzeniu, jakie nimi włada, pozwala im cieszyć się jeszcze złudzeniami. W gruncie rzeczy lubi przecież widzieć ich razem, a nuż Piórkiewicz naprawdę wygra fortunę? Chętnie da mu wtedy Hannę za żonę! Niestety, nadchodzi również Bibułkiewicz, a ten już ostro protestuje, widząc swą przyszłą - jak mniema - żonę flirtującą z młokosem-kancelistą. Wyśmiewa też nadzieje Piórkiewicza; on sam, Bibułkiewicz, nakupił moc biletów loteryjnych, on więc jest bliższy wygranej; ma większe szanse pomnożenia majątku.
Ta wiadomość załamuje biednego kancelistę. Jeśli szanse są tak nierówne, to czy istnieje w ogóle jakiekolwiek prawdopodobieństwo, że jednak on właśnie może okazać się szczęśliwym? Z zajazdu wychodzi Nieznajomy. Postanowił pomóc tym dwojgu; zapewnia Hannę i Jana że będą szczęśliwi, twierdzi, że ma... dobre przeczucia. Prosto od nich idzie do kantoru kolektora, wychodzi stamtąd bez swego opasłego pugilaresu, lecz z satysfakcją i lekkim sercem. Amsterdam, kolektor, przyrzekł załatwić wszystko i dochować absolutnej dyskrecji. "Gdy sobie niczym, ulżyć nie mogę, w radości drugich rozkosz znajduję. Torując innym do szczęścia drogę, po stracie bliskich pociechę czuję..." - mówi do siebie Nieznajomy.
Słychać wreszcie tak niecierpliwie wyczekiwaną trąbkę pocztyliona. Pocztylion wchodzi do kantoru z tabelami loterii, a wszyscy zebrani przeżywają katusze niepewności. Pan Amsterdam rozpoczyna po krótkiej chwili sprawdzanie numerów i - coraz więcej miejscowych osobistości doznaje goryczy rozczarowania. Natomiast gdy swój bilet loteryjny podaje pan Piórkiewicz - kolektor informuje go, iż wygrał pięć tysięcy! Szczęśliwy kancelista natychmiast odbiera wygraną, czyli... pieniądze Nieznajomego, i biegnie szukać Hanny, dzielić się ich wspólną radością. Tymczasem Bibułkiewicz dowiaduje się od kolektora, że na jego losy padła wielka wygrana: dziewięćkroć sto tysięcyl Został niemal milionerem!
Szlachcicki, olśniony takim majątkiem, zwraca się już do niego per "drogi zięciu", teraz jednak Bibułkiewicz dochodzi do przekonania, iż z tak olbrzymią kwotą może znaleźć sobie jakąś podupadłą finansowo hrabiankę i przez małżeństwo wejść do arystokracji. Wycofuje się zatem ze zobowiązań wobec panny Szlachcickiej i oburzony Szlachcicki już bez skrupułów oddaje rękę córki Piórkiewiczowi - zwłaszcza gdy słyszy, że i kancelista wygrał coś nie coś. Dobre i pięć tysięcy... Bibułkiewicz drwi z wszystkich i pusząc się swym majątkiem, zaprasza paru znajomków na huczny obiad w traktierni. Zamawia najdroższe dania.
Przerywa to przyjęcie Amsterdam; przerażony przybiega sprostować omyłkę: był błąd w tabelach, Bibułkiewicz nie wygrał nawet centa! Srodze zawiedziony rejent od zmysłów niemal odchodzi, tym bardziej iż jeszcze za wystawny obiad markier z traktierni zapłaty się domaga - wszystko już przecież zostało przygotowane! Nie szkodzi - Szlachcicki nakazuje smakowite dania przenieść do siebie, do domu, on reguluje rachunek i zaprasza wszystkich na szlacheckie wesele: wesele Hanny i Jana.
A Nieznajomy, patrząc z okna zajazdu na radość zakochanych, cieszy się nią również, zadowolony ze spełnionego czynu.
"Loterię", podobnie jak parę innych młodzieńczych operetek, traktował Moniuszko jako wprawkę, ćwiczenie w muzyce scenicznej przed napisaniem prawdziwej, pełnospektaklowej opery, o jakiej już wtedy myślał. O wystawianie tych swoich drobnych utworów zabiegał w Wilnie, w którym wówczas mieszkał, lub w niedalekim Mińsku. "Loteria" premierę miała w Mińsku i przyjęta została życzliwie, co zachęciło Moniuszkę trzy lata później (12 IX 1846) do przedstawienia jej także w Warszawie, tu jednak potraktowano ją surowo. Po prostu przyłożono do niej zbyt wielką miarę, podczas gdy w istocie jest to - jak wskazuje Moniuszkowskie określenie - jedynie fraszka muzyczna ze sporą ilością tekstu mówionego, z gdzieniegdzie rozrzuconymi numerami muzycznymi. Po stu dwudziestu latach przypomniała ten wdzięczny drobiazg telewizja, w adaptacji Kazimierza Rudzkiego. Ta nowa inscenizacja utworu okazała się bardzo udana, a dodatkową atrakcję stanowił udział znanej piosenkarki Ireny Santor w roli Hanny.
Źródło: Przewodnik Operetkowy Lucjan Kydryński, PWM 1994
Ukryj streszczenie