Artykuły

Współczesna Miss Butterfly

Blisko sto lat temu Giacomo Puccini stworzył "Madame Butterfly" - jedną ze swych najbardziej znanych, obok "Toski" i "Cyganerii", oper, opowiadającej o japońskiej gejszy poślubionej przez amerykańskiego oficera marynarki. Ta romantyczna, tragicznie zakończona historia miała wówczas kontekst jedynie obyczajowy. W słynnym (ok. 18 tys. przedstawień w 12 krajach) musicalu "Miss Saigon" główny wątek akcji "Butterfly" niemal się powtarza, ale przeniesiony w lata 70. i realia wojny wietnamskiej ma już zupełnie inny wydźwięk; można w nim znaleźć ważkie przesłanie społeczne, zwłaszcza że wyraziście zarysowane postacie bohaterów i ich dramatyczne losy są bliskie także naszym doświadczeniom. Nic zdrożnego, jeśli ambicje dyrekcji teatru muzycznego (dziś wszystkie Operetki używają raczej tej nazwy) idą w kierunku przyswojenia polskiej publiczności mato u nas praktykowanej formy muzycznej rozrywki.

Nąjkonsekwentniej dąży do tego warszawski Teatr Muzyczny "Roma", jego obecny dyrektor, Wojciech Kępczyński, od początku deklaruje przecież - i udowadnia - szczególne zainteresowanie musicalem. Tym razem w "Romie" wystawiono właśnie "Miss Saigon". Wartka akcja, błyskawiczne zmiany pomysłowych, acz prostych dekoracji (scenografia - Marek Chowaniec), doskonała gra Świateł, logiczna, sprawna reżyseria (Kępczyński), wiele scen zbiorowych o niemal filmowych walorach - budzą uznanie dla realizatorów, tym większe, że sam utwór A. Bonhlila i C. M. Schónberga jest troszkę "szary" muzycznie, nie ma w nim wpadających w ucho melodii. Maciej Pawłowski w orkiestronie robi, co do niego należy, reszta "w rękach" aparatury, która - nie bardzo wiadomo po co - wzmacnia także orkiestrę. Techniczne problemy wystawienia tego bądź co bądź skomplikowanego widowiska zostały więc pokonane nadspodziewanie pomyślnie; większą trudnością okazała się tu strona wokalna i aktorska. W przedstawieniu, które oglądałam, tak naprawdę tylko postać Szefa w wykonaniu Tomasza Steciuka miała profesjonalny charakter Bohaterowie musicalu, Kim i Chris, czyli Katarzyna łaska i Radosław Elis, bez względu na poprzednie osiągnięcia, nie wyszli poza nieco amatorską poprawność; a ich śpiewanie?

No cóż, nawet cyfrowe (powód do dumy teatru!) urządzenia do animacji dźwięku muszą chyba mieć nieco szlachetniejszy materiał do obróbki. Oprawa nigdy bowiem nie zastąpi obrazu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji