Artykuły

Woyzeck

Ostatni program cyklu "Czwarta zmiana" był chyba dobrze pomyślany. Pod pretekstem poszukiwania brygady specjalistów, którzy jeżdżą po Polsce i budują chłodnie kominowe pokazano nam kilka wielkich budów przemysłowych. Otóż wbrew pozorom Polska wielkoprzemysłowa nie jest dobrze znana telewidzom (i nie tylko telewidzom). Dzieje się tak trochę na zasadzie paradoksu: na co dzień telewidzowie są aż w nadmiarze informowani (np. w dzienniku) o nowych obiektach przemysłowych, ale pokazuje się to wycinkowo, w sposób sztampowy, tak, że prawie wszystkie nowe obiekty, zwłaszcza hale fabryczne stają się do siebie podobne, A przecież nasz krajobraz, nasz kraj przeobraża się, w sposób nader interesujący i znamienny. Te wszystkie, czy prawie wszystkie fantastyczne budowle nowoczesnego przemysłu, które oglądamy na zdjęciach w zagranicznych czasopismach i w filmach są do obejrzenia w kraju, są na miejscu. Można sobie zamarzyć o takim filmie, który by w sposób oryginalny, poetycki (nie trzeba się wstydzić) pokazywał tę nową Polskę chłodni kominowych, zbiorników i konstrukcji. Warto by tu zachęcić realizatorów filmowych i telewizyjnych do pomysłowości i świeżego spojrzenia. Przydałby się nam taki Antonioni, choćby tylko od pejzaży przemysłowych. Tu dygresja osobista: kiedyś przejeżdżałem ul. Grabiszyńską i pierwszy raz zobaczyłem wieżę fabryczną o niebanalnej formie: na słupie grubości potężnego komina umieszczono odwrócony stożek. Pomyślałem: ki diabeł, zupełnie jak z "Zaćmienia".

Poszukiwanie członków brygady od owych chłodni kominowych nie było zresztą w programie "Czwartej zmiany'* takim zupełnym pretekstem. Chodziło tu o konkretną brygadę Józefa Wali, która zasłynęła w 1963 roku w Turoszowie i zdobyła sobie przydomek "Janosiki" (jej członkowie pochodzili spod gór i pracowali na dużych wysokościach). Wreszcie red. Andrzej Leszczyński odnalazł mitycznego Józefa Walę i odbył z nim rozmowę w studio. Brygadier okazał się bardziej rzeczowy i ciekawy od swego rozmówcy. To prawda: nie umiemy prowadzić wywiadów telewizyjnych. Redaktor programu nie wykorzystał okazji: pytania były stereotypowe i ostrożne. Przecież po tym filmowym wojażu po naszych budowach trzeba było zaprezentować przynajmniej równie obszernie ich twórcę: człowieka. Jestem pewien, że Józef Wala nie dałby się zbić z tropu żadnym pytaniem, t tak powiedział sporo i nielękliwie.

Dramat Georga Buechnera pt. "Woyzeck" nadany w poprzedni piątek, w ramach festiwalu teatralnego, przenosił nas w inne czasy i sprawy, bo na początek XIX wieku. Przedstawienie reżyserował Konrad Swinarski, jeden z najciekawszych naszych realizatorów teatralnych. I tym razem się nie zawiedliśmy. Był to spektakl poruszający i niepospolity. I nic nie szkodziło, że nie został pomyślany jako przedstawienie telewizyjne.

Wszystkie "specyfiki" telewizyjne biorą w łeb, kiedy do rzeczy zabiera się ktoś tak utalentowany i pełen wyobraźni jak Konrad Swinarski. Ciągle coś się działo: i to nie tylko w planie akcji, ale i w planie myśli.

Przecież pierwsza scena, kiedy Woyzeck goli pułkownika może starczyć za ca?a, sztukę tak jest bogatą.

Przedstawienie w swoim klimacie nawiązywało do ekspresjonizmu i do Brechta. Być może, że niektóre momenty były przerysowane, że aktorka grająca żonę Woyzecka była źle obsadzona. Za to Pieczka w tytułowej roli mógł pokazać skalę swego talentu, swoją indywidualność. Został obsadzony w tej roli bez pudła.

Trudno wyrokować na podstawie przedstawienia czy sztuka Buechnera się zestarzała, czy nie; Swinarski bowiem potrafi ożywić wszystko. Ale nie ulega wątpliwości, że twórczość przedwcześnie zmarłego Buechnera (1813-1837) ma rysy genialne, że do dziś przemawia po części tak swoją treścią jak i formą. Sprawy wolności i odpowiedzialności, moralności posiadających władzę i poddanych władzy, zwykła ludzka męka -nie pozostawiają nas obojętnymi, zwłaszcza ujęte w nowoczesną tragigroteskę i epicką przypowieść jednocześnie. Buechner tak bezpośrednio koresponduje ze skandynawskimi dramaturgami a także z Dostojewskim - że już chyba ze względu na nich - przynależy do współczesności.

Niespodziankę innego rodzaju przyniosła audycja "10 minut recenzji". Piotr Kuncewicz o-mawiał w niej ostatni tomik poetycki Kazimiery Iłłakowiczówny "Szeptem". Jak wiadomo Iłłakowiczówna otrzymała w tym roku nagrodę państwową. Ale właśnie wypowiedź Kuncewicza pozbawiona była solenności; raczej była prywatna i zarazem rzeczowa - połączenie rzadkie, zdobywające sobie odbiorcę z miejsca. Także wiersze recytowane przez aktorkę ujmowały prywatnością, prostotą, zarazem refleksją i celną aforystyką. Tak trochę nieoczekiwanie Iłłakowiczówna została, mówiąc żartobliwie, księżną polskiej poezji, jak swego czasu Leopold Staff.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji