Artykuły

Kartoteka

"Kartoteki", ani jej autora, Tadeusza Różewicza, nie trzeba nikomu prezentować; uczynił to już zresztą Stefan Treugutt dla tych, którzy ten spektakl w telewizji oglądali. W swoim płynnym, jak zwykle, słowie wstępnym do telewizyjnego przedstawienia "Kartoteki" - Treugutt powiedział również, ze sztuka ta należy już do klasyki literatury współczesnej. To prawda. I to również, w gruncie rzeczy, zwalnia od dyskusyjnego rozbioru jej treści Klasykę się analizuje, ale się z nią nie dyskutuje. Utwory klasyczne można również lubić lub nie lubić, ale nie można się z nimi zgadzać łub nie zgadzać. Ich zawartość treściowa jest faktem zastanym, stanowi zbiór treści uprawomocnionych, zamkniętych, niepodważalnych. Ich racja bytu jest niewątpliwa, poza dyskusją, i ktoś, kto by na przykład powiedział dzisiaj, że napisanie "Nie-boskiej komedii" było nieporozumieniem, naraziłby się na śmieszność.

A więc pozostaje jedynie sprawa owego nowego spojrzenia, niepraktykowanej dotychczas perspektywy, która na "Kartotekę" Różewicza otworzyła się dzięki inscenizacji telewizyjnej Konrada Swinarskiego. Co nowego okazało się w "Kartotece" dzięki temu zabiegowi? Na ile zabieg był trafny? Na ile uzasadniony? Zacznijmy od stwierdzenia, że Swinarski zaprezentował nam inscenizację prawdziwie telewizyjną. A więc nie jest to teatr zwyczajny, tyle tylko, że zamiast na scenie rozegrany w studiu i w obecności kamer. Telewizyjność nie stanowi tu tylko środka przekazu - jest środkiem wyrazu. Dzięki telewizji - i sprzęgniętemu z nią filmowi - Swinarski zdobył dla "Kartoteki" przestrzeń. Nie jest to przy tym jedynie owa dziecinna radość, z jaką wielu realizatorów, korzystając z możliwości telewizji, wybiega w plener, wszędzie tam, gdzie najbanalniejsza wzmianka w didaskaliach daje do tego pretekst Przestrzeń u Swinarskiego jest funkcjonalna, stanowi element dramatu. Sam dramat konkretyzuje się i uhistorycznia, jeśli w ekspozycji widzimy ową Warszawę dziwną i prawdziwą, z Pałacem Kultury w tle i ruinami na pierwszym planie, pokazaną jak anatomiczny przekrój przez wszystkie jej formacje. Równocześnie jednak, właśnie przez owe realistyczne elementy, sama akcja sceniczna potęguje swoje cechy nadrealne. Na scenie godzimy się na konwencję wszelakiego rodzaju, tu jednak, w telewizji, gdy uprzytomniono nam realność mieszkania bohatera, jego kamienicy, miasta - wszystko, co dzieje się później, nabiera cech dodatkowo nadrealnych. Kiedy więc na przykład w pokoju zjawia się młoda Niemka tłumacząc, że wpadła tu przez pomyłkę, nie puszczamy tego stwierdzenia mimo uszu, jako scenicznej konwencji, lecz gotowi jesteśmy zastanawiać się serio nad mechanizmem tej pomyłki, który ujawnia nam swój spotęgowany absurd. Słowem, realistyczność telewizyjna podbija w "Kartotece" jej nad-realizm, wyzwalając go równocześnie z konwencji teatru awangardowego i przenosząc w świat niesamowitości życia naprawdę.

Jest to efekt mocny. Swinarski przy tym idzie konsekwentnie po linii eksponowania realiów, uwidaczniając je w całej ich konkretności i obrzydliwości. Te ubiory, ta kołdra brudna i niepowleczona, pod którą wyleguje się bohater, również przestają być scenicznymi symbolami. Są autentycznym, naturalistycznym brudem rozmamłanego życia, w którym urwał się wątek sensu. Szara i brudna "Kartoteka" w telewizji, staje się groźniejsza niż konwencjonalna i upozowana na scenie teatralnej. Ale równocześnie za ten mocniej naciśnięty akord trzeba zapłacić. Swinarski osiągnął swój efekt dzięki temu, że, posługując się kamerą telewizyjną, pokawałkował scenę i zbliżył ją do widza. Czyniąc to, wszakże pokawałkował także sztukę. Jej naturalna kompozycja polega na tym, że wszystko, co dzieje się na scenie, stanowi projekcję nastrojów bohatera, ciągle obecnego, przez cały czas najważniejszego na scenie. Przez pokawałkowanie sztuki, przez koncentrację uwagi widza na szczegółach, ten efekt się zatraca. A szczegóły, same przez się, nie zawsze odpłacają koszt zwróconej na siebie uwagi. Tak więc na przykład chór trzech starców - z natury rzeczy - jest komentatorem, działającym jako tło dla bohatera; ten sam chór wszakże wydobyty na plan pierwszy, jako szczegół samoistny, jest wstawką ze złego programu rozrywkowego, któremu to wrażeniu sprzyja ponadto przekleństwo emploi, unoszące się nad Jaremą Stępowskim.

Podobnie da się powiedzieć o wstawkach z kobietami, o ich dialogach, które w teatrze winny dziać się na stronie, stanowiąc zaledwie "szmer" w świadomości bohatera, w telewizji jednak, wydobyte na plan samoistny, zdają się być niegodne wzmianki A więc ceną za inscenizację telewizyjną jest zdemaskowanie słabych fragmentów tekstu, pokazanie dziur i mielizn w samej sztuce. Wiem, że w określeniu tym kryje się niesprawiedliwość, ponieważ "Kartoteka" pisana była dla sceny, nie dla telewizji, i nie można mieć np. pretensji do wielbłąda, że stworzony do podróżowania po pustyni, źle spisuje się w ruchu wielkomiejskim; zgódźmy się więc, że jest to raczej kwestia adaptacji.

Pozostaje teraz Łomnicki, odtwórca roli głównej. Zwrot "pozostaje" jest tu zresztą niestosowny. Łomnicki buduje to przedstawienie od początku do końca, jest jego motorem. Nie ma w tym nic dziwnego, skoro mamy tu do czynienia z bezspornie najlepszym polskim aktorem współczesnym. I nie ma w tym również nic dziwnego, ze aktor tak wielki jak Łomnicki, każdą sztukę, w której gra, pisze niejako dla siebie od nowa. Różewiczowi wpisał bohatera dzieckiem podszytego.

Autor "Kartoteki" nie jest obcy autoironii. Raz po raz wybucha śmiechem lub gniewem, że coś mu się w tej sztuce rozłazi, idzie na opak; jest to efekt autotematyczny, w twórczości Różewicza częsty i stanowiący o jej oryginalności. Łomnicki jednak rozciągnął ten efekt na całą sylwetkę bohatera. Dodał mu uroku. Dodał mu lekkości. Bohater "Kartoteki", jeśli trapi się i zmaga ze sobą - to naprawdę. Bohater Łomnickiego zostawia sobie zawsze małą furtkę ironii, jakiś dystans nawet wobec tragedii, w obliczu którego nie dziwi nas, gdy nagle prezentuje nam grymas, albo uśmiech daleki na pozór od przedmiotu dramatu, a przecież budujący mu owe osławione drugie dno, którym dla człowieka inteligentnego jest zawsze ironia; bo przecież można serio poddać się psychoanalizie, co nie znaczy, że nie można równocześnie ironizować w duchu na temat własnego pomysłu udania się do psychoanalityka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji