Artykuły

"Kartoteka" po siedmiu latach

Gdy w roku 1960 wystawiono w Sali Prób Teatru Dramatycznego w Warszawie "Kartotekę" - pierwszą sztukę sceniczną wybitnego poety - posypały się sprzeczne opinie. Jedni zarzucali utworowi nadmiar problemów i przerosty formalne, ktoś inny nazwał go "niezwykłym, zaskakującym, ożywczym debiutem scenicznym", jedni widzieli tutaj obce reminiscencje - zwłaszcza Becketta i Ionesco, inni przypominali związki z Witkacym, padło także sformułowanie "bardzo polska kartoteka" (J. Kott). Jedni twierdzili, że sztuka świadczy o ucieczce od bohatera indywidualnego, inni przeciwnie, że bohater to "udramatyzowane ja liryczne Różewicza" (A. Wirth).

"Kartoteka" przypomniana po kilku latach przemówiła - jak się wydaje - w sposób o wiele bardziej jednoznaczny. Zdecydował tu m. in. fakt, że oswoiliśmy się ze stylem pisarskim, jaki reprezentuje utwór. Jeszcze przed siedmiu laty dyskutowano zawzięcie o "antypowieści" i oczywiście, "Kartoteka" stanowiła przykład "antydramatu", sztuki, w której nic się nie dzieje, a więc sprzecznej z samą istotą gatunku. Jeszcze wówczas mówiło się o takich utworach jako o ryzykownych eksperymentach.

Ale od tego czasu pewne tematy i chwyty pisarskie upowszechniły się. A w sytuacji, gdy grozi niebezpieczeństwo powielania ich, popadania, w schemat, mogą się ostać tylko utwory, które są czymś więcej niż eksperymentem formalnym, tylko takie się "obronią". Mogło się zdarzyć, że i "Kartoteka" na tle późniejszego kontekstu mocno zblednie.

Tak się jednak nie stało. Pomieszane epizody z życia człowieka o wielu imionach i wielu twarzach, reprezentującego doświadczenia całej generacji dzisiejszych czterdziestokilkuletnich - nabrały mocy uogólniającej, kto wie, czy nie dlatego właśnie, że najrozmaitsze chwyty już nie szokują, że nie na nich skupia się uwaga. Dzisiaj już wszystko jest tutaj przejrzyste: i obsesje wojenne, i rozczarowania współczesności, każda aluzja, każdy epizod wydaje się potrzebny, choć autor snuje nić poplątanych aluzji niemal z historii świata, od Adama i Ewy (sekretarka z jabłkiem w ręku!), poprzez Kochanowskiego i Mickiewicza do... bomby atomowej. Sztuka nie dawała oddechu, trzymała w napięciu. Nie ulega wątpliwości, że przyczyniła się do tego inscenizacja telewizyjna. Wydaje się, że bliższa jest ona zamysłom pisarza i tekstowi sztuki niż prapremiera warszawska. Przed siedmiu laty zarzucano realizatorom spektaklu ujęcie zbyt komediowe, nadmiar lekkości i wdzięku. "Miłym, uroczym, pełnym wdzięku" bohaterem nazwano także wykonawcę głównej roli J. Parę. Epitety wobec bohatera Łomnickiego nie do pomyślenia! Sztuka nie jest śmieszna. Jest tragiczna, wieje z niej grozą przygnębia, a na tym tle mocnym akcentem ufności zabrzmiały słowa Bohatera do młodej dziewczyny "W tobie jest cała nadzieja i radość świata. Musisz być dobra, czysta, wesoła. My wszyscy byliśmy w strasznej ciemności pod ziemią." Ale, oczywiście, ciemność tutaj dominuje, ciemność i pustka, bohater o tym zasobie pokoleniowych doświadczeń nie może już - jak sam mówi o sobie - "zamienić się w człowieka", jest martwą rzeczą o pewnych, zachowanych z dawnych czasów, odruchach.

W inscenizacji telewizyjnej nie można było osiągnąć podstawowej rzeczy, którą mogła dać żywa scena: upodobnienia pokoju bohatera do ulicy, przez którą ciągle przechodzą ludzie (na premierze łóżko stoi na .ulicy pod płotem pełnym ponaklejanych afiszów). K. Swinarski zastąpił jednak bardzo zgrabnie ten efekt dokrętkami filmowymi stylizowanymi na reportaż - ale jakby odrealniony, natomiast skoncentrowanie całej uwagi na wyeksponowanych na pierwszym planie epizodach przyczyniło się do wzmożenia napięcia. T. Łomnicki, oczywiście, przesłania wszystkich i tak być powinno. Jest w tej roli najlepszy z najlepszych. Jest, podobnie jak w "Nie do obrony" Osborne'a, na przemian gniewny i naiwny, twarz jego przybiera różne maski, zależnie od rozmówcy, ale najbardziej wstrząsające jest to, że w gruncie rzeczy przez cały czas jest bez wyrazu i "pusta". Nie wiadomo: człowiek czy rzecz? Żywy czy trup? A propos: chyba niesłusznie epizod z mierzeniem pokoju, łóżka i samego bohatera przeniesiono na początek (w tekście sztuki jest jednym z epizodów), to niepotrzebnie sugeruje, że bohater nie żyje, że bierze się miarę na jego trumnę, a przecież to tylko jedno z "wcieleń". Innych wykonawców - wymienić nie sposób, poziom był absolutnie wyrównany, każdy epizod był mistrzowską pod względem aktorskim scenką.

O Różewiczu często pisze się jako o współczesnym klasyku. I "Kartoteka" wkrótce stanie się klasyczna w swoim gatunku, podobnie jak sztuki Mrożka. Gatunku par excellence współczesnego - choć z chórem, jak w tragedii greckiej - groteski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji