Artykuły

I tak był wielki

Sam osobie rozpuszczał plotkę, że w życiu przeczytał tylko jedną książkę, "Dywizjon 303", i to nie do końca. Roman Wilhelmi był tytanem pracy i niesamowitym birbantem. Do dziś budzi emocje, w aktorskim środowisku. Biograficzna książka Marcina Rychcika "I tak będę wielki!" rozprawia się z krzywdzącymi opiniami na temat wybitnego aktora.

Popularność przyniosła mu rola Olgierda Jarosza w "Czterech pancernych i psie". To była "pierwsza" popularność, którą dzielił z Januszem Gajosem, Franciszkiem Pieczką i Włodzimierzem Pressem. Przez pewien czas zabiegał nawet, żeby Jarosza, który zginął na polu bitwy, wskrzeszono. Twórcy serialu mieli podobno jakiś pomysł na powrót aktora, ale ten w końcu zrezygnował. I nigdy nie żałował swojej decyzji. Rola w "Czterech pancernych..." i tak sprawiła, że długo nie otrzymywał ciekawych propozycji.

Na prawdziwie wielkie role filmowe, jak ta w "Zaklętych rewirach" czy w "Dziejach grzechu", musiał poczekać jeszcze kilka lat. Podobnie było w Teatrze Ateneum, do którego zaangażował go tuż po szkole aktorskiej Aleksander Bardini. Ponieważ Bardini nie przepadał za Wilhelmim, obsadzał go w nieistotnych rólkach i epizodach.

A Roman Wilhelmi dosłownie żył teatrem. Przez pierwsze lata swojej zawodowej kariery mieszkał w pracowni krawieckiej, a także w pomieszczeniu usytuowanym nad główną sceną, nazywanym sznurownią. - Gdy chcieliśmy go obudzić, po prostu włączaliśmy wentylator - wspomina Henryk Łapiński.

W tym samym czasie aktor poznaje piękną absolwentkę dziennikarstwa, zakochuje się i żeni. Po raz pierwszy... Dopiero po dwóch latach związku małżonkowie zamieszkują razem, w teatralnej sznurowni.

Jak Marlon Brando

W 1959 roku brawurowo zagrał Stanleya Kowalskiego w "Tramwaju zwanym pożądaniem". Tak się składa, że tę samą rolę w filmowej adaptacji sztuki zagrał Marlon Brando, który dla Romana Wilhelmiego stał się aktorskim wzorcem. W pewnym momencie nawet czesał się jak Brando i naśladował jego gestykulację. Lubił, gdy przyjaciele porównywali go do amerykańskiego aktora. Trochę na ten temat żartowano. Ale tak naprawdę te porównania były uprawnione.

W każdą swoją rolę aktor wkładał olbrzymią pracę. Nagrywał uwagi reżyserów, prowadził szczegółowe notatki na temat postaci.

Dzięki roli Stanleya zdobywa nie tylko pochlebne recenzje, ale i... przydział na mieszkanie. Przed wyjazdem zespołu teatralnego do Paryża okazało się bowiem, że odtwórca głównej roli nie może otrzymać paszportu, bo mieszka w teatrze, w którym nie jest zameldowany! W ostatniej chwili załatwiono wystawienie paszportu, a w związku z całą aferą Roman Wilhelmi dostał przydział na mieszkanie.

Pan prezes Dyzma

W połowie lat 70. zaczęła się dobra passa aktora. 1975 rok okazał się przełomowy nie tylko w jego filmowej karierze, ale w całej artystycznej biografii.

Przede wszystkim zagrał pamiętną rolę Pochronia w "Dziejach grzechu" Waleriana Borowczyka. Pochroń był postacią jednoznacznie negatywną, a jednak Wilhelmi sprawił, że czarny charakter w jego wykonaniu budził nie tylko grozę i obrzydzenie, ale wywoływał też śmiech. - Pochroń niesłychanie mnie bawił - wspominał później aktor. - Mogłem go zagrać tak, jak kiedyś go grywano -jako potwora, ale to przecież byłoby fatalne.

Po Pochroniu zaproponowano mu rolę kolejnego sadysty - kelnera Fornalskiego w "Zaklętych rewirach". I Wilhelmi znowu zagrał po swojemu. Z drugoplanowej postaci Fornalskiego stworzył rolę godną Oscara.

Nieśmiertelność dała mu rola Nikodema Dyzmy w serialu Jana Rybkowskiego. Początkowo Roman Wilhelmi nie chciał jej przyjąć. Bał się, że może mieć konsekwencje na miarę "Pancernych". Podobno pomógł podstęp. Jeden z przyjaciół powiedział mu, że jeśli Wilhelmi tego nie zagra, to jest tylko jeden aktor, który zrobi to dobrze - Jerzy Stuhr. Podstęp się udał, Roman Wilhelmi natychmiast skontaktował się z Janem Rybkowskim i powiedział, że zagra Dyzmę.

Roli gratulował mu nawet ówczesny premier Piotr Jaroszewicz, który zaproponował aktorowi przydział na mieszkanie i talon na samochód.

Ten odpowiedział, że ma już mieszkanie i samochód. Co prawda mieszkanie było bardzo skromne i w kiepskiej dzielnicy, a maluch mocno sfatygowany, połatany plastrami, a w zimie często trzeba było go popychać.

Po prostu gwiazdor

Miał trzy żony i wiele burzliwych związków z kobietami. W Wiedniu mieszka jego dorosły syn. Tak w wielkim skrócie można streścić życie prywatne aktora, który dosłownie spalał się w pracy. Zawodowe stresy i niepowodzenia odreagowywał dużą wódką i niezliczoną ilością papierosów. To go zabiło. Mimo wielu niezapomnianych ról w filmie, na scenie i w teatrze, nie zdążył do końca wykorzystać swoich możliwości. Jego talent rozwijał się tak wspaniale, że dzisiaj Roman Wilhelmi byłby w czołówce największych polskich aktorów.

Nawet uczestników reality show nazywamy gwiazdami. A on był gwiazdorem w czasach, gdy rzadko używano tego określenia. Nosił się i zachowywał jak gwiazdor. W czasach PRL-u, gdy po wszystko trzeba było stać w kilometrowych ogonkach, on podchodził bez kolejki, załatwiał sprawę, i robił to tak, że nikt nie zdążył zaprotestować.

Jak prawdziwy gwiazdor, pozostawił również liczne anegdoty związane ze swoją osobą.

Kiedyś wsiadł do windy z pewną staruszką. Ponieważ podróż na piętnaste piętro trwała stosunkowo długo, staruszka miała czas, by zagadnąć aktora: - O Boże, pan był kiedyś jak ten kwiatuszek. Naprawdę był pan jak kwiatuszek, co się z panem stało? Na co poirytowany aktor odpowiedział: - Droga pani, kiedy wejdzie pani do mieszkania, niech pani wyjmie z szuflady swoje zdjęcie na kożuszku na golasa i pomyśli, jak się pani zmieniła!

WIELKIE ROLE

ROMAN WILHELMI w 1958 roku ukończył PWST w Warszawie. Jako aktor debiutował na scenie rolą Stanleya w "Tramwaju zwanym pożądaniem" Tennessee Williamsa. Debiutem filmowym była rola powstańca w "Eroice" Andrzeja Munka. Następne filmy z jego udziałem to m.in.: "Czterej pancerni i pies", "S. 0. S." (serial TV), "Zaklęte rewiry", "Dzieje grzechu", "Sprawa Gorgonowej", "Bez znieczulenia", "Kariera Nikodema Dyzmy", "Ćma", "Alternatywy 4", "Widziadło", "Prywatne śledztwo", "Klątwa Doliny Węży", "Błękitna nuta".

Marcin Rychcik. "Roman Wilhelmi. I tak będę wielki!" Oficyna Wydawnicza RYTM, Warszawa 2004

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji