Artykuły

Poczciwy Lear i miły Kaliban

"Król Lear" w reż. Cezarijusa Graužinisa Teatru Współczesnego z Wrocławia i "Burza" w reż. Christi Juncu Teatru im. Toma Caragiu (Rumunia) na XIV Festiwalu Szekspirowskim. Pisze Grażyna Antoniewicz w Dzienniku Bałtyckim.

Od "Króla Leara" [na zdjęciu] wrocławskiego Teatru Współczesnego zaczął się w piątek XIV Festiwal Szekspirowski. Przedstawienie było dwiema jaskółkami naraz.

Po pierwsze, z największym zaciekawieniem oczekuje się w tym roku na spektakle litewskiego reżysera Oskarasa Korsunovasa (jego "Sen nocy letniej" obejrzymy w piątek 6 sierpnia, a "Hamleta" w niedzielę 8 sierpnia, oba przedstawienia w gdyńskim Teatrze Muzycznym). A reżyser "Króla Leara" Cezarijus Grauzinis także jest Litwinem i także prowadzi swój autorski teatr. Ich spektakle

Po drugie, "Król Lear" z Wrocławia to zapowiedź regulaminowej nowości tegorocznego festiwalu. Co roku w Gdańsku przyznawana jest Nagroda Złotego Yoricka dla najlepszego szekspirowskiego przedstawienia minionego sezonu w polskich teatrach. Dotychczas nagrodzony spektakl był - by tak rzec - przywożony w teczce. W tym roku zaproszono na festiwal cztery konkurujące przedstawienia, wrocławski "Król Lear" był jednym z nich. Werdykt poznamy na koniec festiwalu. Publiczność będzie więc mogła skonfrontować własny gust z werdyktem jury i od razu werdykt oklaskać lub wytupać...

Zwyczajowo skupiamy się na dramacie sędziwego króla Leara, który lekkomyślnie oddał władzę swoim córkom, a potem przeszedł drogę upadku i upokorzeń. U Grauzinisa Lear liczy się bodaj czy nie najmniej. Nie ma w nim ani dostojeństwa, ani tragizmu. To poczciwina i głupiec, który nie rozumie ludzi i sensu zdarzeń. Nic to jednak w porównaniu z tym, jak się Grauzinis obszedł z pozostałymi postaciami. Bełkoczą, wywalają język, ślinią się - groteska. Z ich pałaców zostały tylko kandelabry, a podstawowym rekwizytem są walające się po scenie zwykłe cynkowane wiadra.

Wyrzucić z "Króla Leara" całą psychologię, wyrzucić połowę tekstu, wprowadzić w to miejsce gromadę bełkoczących gamoni, równie ograniczonych, co okrutnych. I w roli dyrygenta wszystkich wydarzeń obsadzić demonicznego błazna. Śmiałe. Serce się kraje, że dramat został tak pokrojony, ale końcowa scena zbiorowego marszu pod dyktando błazna ma w sobie coś z sugestywności Breughlowskich "Ślepców".

W piątek i sobotę na scenie Teatru Miejskiego w Gdyni pojawiła się wyspa. Z trzech stron otaczała ją widownia, zamiast palm wyrosły fragmenty fortepianu. Nic dziwnego, muzyka (Ady Milea) pełni w tym spektaklu ważną rolę, nie tylko tworząc nastrój, ale też budując akcję. "Burza" Teatru im. Toma Caragiu z Rumunii okazała się spektaklem precyzyjnym, dowcipnym, pełnym urody i dobrze zagranym. Nie ma tu niepotrzebnych pomysłów, efekciarskich trików, choć na scenie pojawia się czarna kura, a aktorzy ubrani są w piżamy. Jest za to wiele humoru i zaskakujących rozwiązań. Monstrum Kaliban jest np. zabójczo przystojny...

Szekspir napisał "Burzę" u kresu życia. Niektórzy traktują ją jako pożegnanie mistrza ze Stratfordu ze sceną i rozrachunek z życiem. Inni w tej pięknej i nieco gorzkiej historii o księciu Mediolanu Prospero (wielkim magu), jego pięknej córce Mirandzie widzą opowieść o marzeniach, iluzji, porządku świata, wolności. W rumuńskim spektaklu opowieść ta nabrała wymiaru nieco baśniowego. Rumuńską "Burzę" ogląda się znakomicie. Zapamiętam na pewno Ariela (w tej roli Ada Simonica), Mirandę (Florentino Nastase), ale też innych. Spektakl wyreżyserował Cristi Juncu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji