Artykuły

Opera na finał festiwalu Era Nowe Horyzonty

- Tematem jest izolacja. Dziś ludzie patrzą na życie przez okna, które nazywają się Facebook albo Twitter. Większość współczesnej młodzieży nie ma prawdziwego życia. Oni nie przeżywają ważnych chwil, tylko od razu, na gorąco, zastanawiają się nad tym, jak opiszą je w swoich profilach społecznościowych. Obserwowanie życia, pasywność, ucieczka od odpowiedzialności, eskapizm - kompozytor Michel van der Aa opowiada o swojej operze "Księga Niepokoju", która zakończyła wrocławski festiwal filmowy.

Marcin Babko: W 2002 roku, po sukcesie Twojej pierwszej opery, wyjechałeś na studia do Nowojorskiej Akademii Filmowej, mówiąc, że komponowanie muzyki i reżyserowanie filmów mają ze sobą wiele wspólnego. Czy dziś tych punktów wspólnych jest jeszcze więcej?

Michel van der Aa: Zawsze miałem bardzo obrazową wyobraźnię. W zapisach moich kompozycji prawie od samego początku dużo miejsca zajmowały różne didaskalia. Pisałem, co instrumenty mają grać, ale też jak mają być ustawione na scenie. Tych przypisów było więcej i więcej. Nagle okazało się, że reżyseruję. Nie wszystkie moje pomysły dało się przełożyć na język muzyczny. Można powiedzieć, że muzyka przestała mi wystarczać. Dziś wciąż przede wszystkim jestem kompozytorem, ale udało mi poszerzyć słownik na tyle, że mogę zajmować się różnymi tematami i ujmować je w różne formy.

Ale na początku była tylko muzyka?

- Tak. Do dziś, gdy ktoś zapyta, czym się zajmuję, mówię, że jestem kompozytorem. Choć gdy teraz o tym pomyślę, to już moje pierwsze poważniejsze kompozycje dotyczyły muzyki filmowej. Chyba więc zawsze chciałem łączyć muzykę z obrazem, tylko nie od razu miałem wystarczające narzędzia.

Japoński reżyser Hirokazu Koreeda, którego pomysł wykorzystałeś w operze "After Life", dziwił się, że w dzisiejszych czasach wciąż jeszcze ktoś pisze opery. Czy ta forma pasuje do współczesnego świata?

- Wielu kompozytorów z mojego pokolenia wciąż pisze opery w stary sposób. Ich podstawowym problemem jest libretto - to zwykle historie, które nas nie dotyczą. Mnie interesują tematy, w które można zaangażować się emocjonalnie. Chcę dotrzeć zarówno do miłośników i znawców muzyki, jak i do zwykłych ludzi z ulicy. Dlatego podejmuję tematy współczesne, codzienne. Cieszę się, gdy ludzie, którzy wcześniej nie widzieli opery, również tej tradycyjnej w stylu Mozarta czy Verdiego, po spektaklu podchodzą do mnie i mówią, że nigdy czegoś takiego nie przeżyli. A potem jeszcze rozmawiają o tym ze sobą, zatrzymują się na chwilę.

Ważny jest też język, którym o tym wszystkim mówimy. Multimedialność to norma dla ludzi wychowanych w czasach MTV i internetu. Piszę takie rzeczy, które sam chciałbym usłyszeć, na które bym poszedł do opery.

Piszesz dla siebie?

- To zabrzmi jak banał, ale najważniejsze, żeby tworzyć sztukę, której sami przed sobą nie musimy się wstydzić czy bronić. Ale za to jesteśmy gotowi, by bronić ją przed światem, gdyby czasem ktoś chciał ją zaatakować.

W czasach Mozarta operę kochali wszyscy, również ze względu na libretto.

- To nie były dobre teksty, ale mówiły o życiu, ludzie chcieli ich słuchać. Jeśli tekst nie będzie zakorzeniony w naszych czasach, to trudno mu będzie znaleźć publiczność. Forma też musi nawiązywać do tego, co nas otacza, zarówno w sferze dźwięków, brzmień, jak i obrazów. Rozumieją to współcześni producenci muzyki pop, jak Timbaland. Jego język mógłby wydawać się daleki od tego, którym ja się posługuję. Ale tak naprawdę czuję się bliższy jemu niż Mozartowi.

Artyści, którzy tworzą poważną sztukę, a za taką uważana jest opera, uchodzą za równie poważnych ludzi, dla których świat pop nie istnieje. Z Tobą jest inaczej?

- Słucham dużo muzyki pop, dużo alternatywy. Lubię world music, jazz, dance. Słucham The Shins, Radiohead, Massive Attack, Squarepushera. Pracując nad "Księgą niepokoju", zakochałem się w muzyce fado i w tym, co robi portugalska śpiewaczka Ana Moura. Jestem dumny, że wzięła udział w moim projekcie.

Czego możemy się spodziewać po dzisiejszym wieczorze? Współczesnej opery w stylistyce fado?

- "Księga niepokoju" właściwie nie jest operą. Nazywam ją teatrem muzycznym, w którym jest miejsce na interakcję filmu, słowa i muzyki. Są tu tylko dwie piosenki, większość opiera się na tekście mówionym. Warto ją zobaczyć choćby ze względu na Klausa Marię Brandauera i jego wielki tekst.

Łatwo było nakłonić Brandauera do udziału w "Księdze niepokoju"?

- Tak, bo jest wielkim fanem Pessoi [Michel van der Aa napisał libretto na motywach dzienników portugalskiego poety postmodernistycznego Ferdynanda Pessoi - przyp. red.]. Gdy zaproponowano mi ten projekt, uczestnictwo Brandauera było już w nim zresztą przewidziane.

Od czego zaczynasz pracę nad nowym projektem?

- Musi być jakaś idea, historia lub pomysł - tak proste i jasne, żebym mógł wyrazić je w jednym zdaniu. Żebym po napisaniu kilkuset stron mógł wrócić do źródła tematu: sprawdzić, czy na pewno o to chodziło.

Jak opiszesz jednym zdaniem "Księgę niepokoju"?

- To trudne. Tematem jest izolacja. Dziś ludzie patrzą na życie przez okna, które nazywają się Facebook albo Twitter. Większość współczesnej młodzieży nie ma prawdziwego życia. Oni nie przeżywają ważnych chwil, tylko od razu, na gorąco, zastanawiają się nad tym, jak opiszą je w swoich profilach społecznościowych. Obserwowanie życia, pasywność, ucieczka od odpowiedzialności, eskapizm. To się pokrywa z tym, o czym pisze Pessoa. Wiem, to nie było jedno krótkie zdanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji