Artykuły

Warszawski Marat-Sade

Chcąc zachować sprawiedliwe proporcje w stosunku do sezonu warszawskiego, uznać trzeba inscenizację Swinarskiego "Marata/ Sade'a" w Ateneum za wydarzenie. I to spore: repertuarowe (najambitniejsza sztuka współczesna ostatnich lat), reżyserskie (po wielomiesięcznej posusze również w Warszawie zobaczyliśmy przedstawienie, z okazji którego można bez zawstydzenia mówić o reżyserii jako sztuce, jako twórczym zawodzie reżyserskim), chyba także aktorskim, bo przecież uznanie krytyki zyskały sobie, przy wysokiej ocenie przedstawienia, także role Jana Świderskiego (Sade) i Aleksandry Śląskiej (Charlotta Corday). Takiego teatru dawno w stolicy nie oglądaliśmy. Chcąc wszakże być sprawiedliwym wobec Swinarskiego, nie wolno ukrywać faktu, że jest to przedstawienie, którego nie wolno stawiać w jednym rzędzie z jego dawnymi krakowskimi spektaklami, z "Ardenem z Faversham", "Nieboską" i nade wszystko z "Woyzeckiem" Buchnera, który był dziełem wielkiej, rzadko dającej się osiągnąć znakomitym nawet twórcom teatralnym miary. Wirtuozeria reżyserska nadto często graniczyła tu z błyskotliwą zabawą, myśl artystyczna uciekała w stronę efektownych epizodów, a zamysł interpretacyjny rozbijał się o aktora który rzadziej niż w krakowskich spektaklach Swinarskiego był współtwórcą przedstawienia, częściej po prostu "spełniał zadania" stawiane przez reżysera.

Fascynowała jak zwykle wyobraźnia Swinarskiego, z którą idzie w parze precyzyjna realizacja obrazu scenicznego. Widać raz jeszcze, że w teatrze Swinarskiego nie ma efektów tanich, niepotrzebnych, wstydliwych. Jest wieloplanowość akcji, która likwiduje operowe popisy solistów, jest świadome brutalizowanie, zbrzydzanie, banalizowanie środków artystycznych, które odświeża nasz pełen wstydliwych zahamowań język teatralny, brak pokory, brak minoderii i fałszywej skromności. Ale to, co sumując się stworzyło w "Woyzecku" styl, tu było ledwie środkiem teatralnym: co w "Nieboskiej" miało wartość odkrywczej prowokacji, tu brzmiało pusto, niemal było smaczkiem. Rzecz jest trudna do określenia, jeszcze trudniejsza do nazwania: może to sprawa owej rozbłyskującej iskry, która zimną, wykalkulowaną, montowaną z dziesiątków śrubek i kółek konstrukcję teatralną przekształca w wielkie przedstawienie teatralne. W każdym razie, przedstawienie warszawskie odkryło nagle, że sztuka Weissa ma świetny pomysł, ma efektowne propozycje teatralne, ale rozebrana na części pierwsze jest bardziej pusta niż to w pierwszej chwili podejrzewaliśmy. Swinarski nie obronił jej mądrości historycznej, nie uratował także gorącą temperaturą emocjonalną widowiska teatralnego.

Blask warszawskiemu przedstawieniu Weissa odebrała wrocławska "Sprawa Dantona" Przybyszewskiej, w reżyserii Krasowskiego, i "Marat /Sade" poznański Henryka Tomaszewskiego. Pierwsze - jako wielki dramat polityczny o rewolucji, czym ,Marat/Sade" próbuje być i nie jest, drugie - Itako znacznie radykalniejsza, bardziej zwarta próba teatralizacji Weissa. To pierwsze, co dla wyjaśnienia, o jakie tu pretensje idzie, powiedziane być powinno. Jest jeszcze inna racja: sądzę, że Swinarski jest najciekawszym chyba w tej chwili reżyserem współczesnym spośród tych, których prace miałem możliwość oglądać. Dlatego wolę myśleć, że "Marat/ Sade" raczej poprzedza "Woyzecka" niż jest jego kontynuacją. Pamiętając o berlińskim pierwowzorze warszawskiego przedstawiania można przyjąć, że tak jest istotnie.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji