Artykuły

O niepoczytalnym panu i szlachetnym parobku

Prapremiero odbyła się w Teatrze Drezdeńskim 8 lat temu i wywołała bardzo sprzeczne oceny. Z miejsca wszczęła się wówczas wielka dyskusja na temat, czy to, co pokazał Bertolt Brecht na scenie na podstawie sztuki fińskiej Helli Vuolijoki - jest dramatem teatralnym, czy tez nie? A jeśli nie - czym jest ta sztuka, napisana jako szereg obrazów dramatycznych, nie związanych jednorodnym konfliktem?

Brecht odpowiedział na te pytania sam. Podobnie jak "Dobry człowiek z Seczuanu", podobnie jak "Kaukaskie koło kredowe" -- widowisko "Pan Puntila i jego sługa Matti'9 stanowi wznowienie ludowego gatunku scenicznej przypowieści.

Na przestrzeni całej swojej twórczości Brecht nawiązuje do historycznych motywów sztuki ludowej, do inscenizowanego romansu (jak w "Matce Courage"), do osiemnastowiecznej, popularnej formy "opery żebraczej" (w "Operze za 3 grosze") i - jak to się dzieje w sposób bardzo jaskrawy - w "Panu Puntili".

W wypadku sięgania do gotowego już materiału treściowego, do znanych opowiadań czy sentencji moralnych wysiłek autora skupia się na ich uscenicznieniu. Powstaje widowisko, komentowane groteskową piosenką, prologiem wygłaszanym przez jedną z postaci, komentarzem odautorskim nawet, włożonym w usta jednej lub kilku osób. Przykładem w pełni udanego przedstawienia sztuki tego typu był "Dobry człowiek z Seczuanu". W widowisku bowiem tego rodzaju oprócz samego tekstu, wygłaszanego przez aktorów, współgra także scenariusz sytuacyjny. Ten scenariusz nadaje sztuce tak szybkie i logiczne tempo, że w wartkim toku akcji znika rzekoma "niesceniczność" długich dialogów, rezonerskich wstawek lub scen, komentujących charakter postaci i kierunek akcji.

Reżyserowi "Pana Puntili" na scenie Teatru Dramatycznego w Warszawie także chodziło jak najbardziej o tempo, czego dowodem jest opuszczenie całego czwartego obrazu sztuki znaczne skróty we wstawkach piosenkarskich czy komentarzach wierszowanych. Mimo to jednak tempo wyraźnie "nie wychodziło". Sytuacje się przedłużały, rezonerskie tyrady Puntili, mimo doskonalej koncepcji postaci i sugestywnej gry J. Paluszkiewicza - zawisały w powietrzu nie podejmowane natychmiast przez resztę zespołu. Ta reszta, mówiąc nawiasem, nie bardzo sobie radziła z karykaturalnością własnych postaw. Jedynie niezrównana Liza-dojarka w interpretacji B. Krafftówny i Emma Wandy Łuczyckiej podkreślały, tak bardzo dla Brechta typową, zamierzoną konwencjonalność postaci.

Dodajmy, że scenografia T. Rumińskiego, podobnie jak kostiumy A. Rost, nawiązywały w jakiś sposób do prapremierowej oprawy scenicznej w Dreźnie. Zdawałoby się więc, doskonały pierwowzór i sceniczne tło, dające możność uzyskania w pełni "brechtowskiego" przedstawienia. Ale, jeśli przez przymiotnik "brechtowskie" chcielibyśmy rozumieć płynność, ciągłość, dynamiczność akcji i pełny wyraz zarówno słownego, jak i sytuacyjnego dowcipu - to wypadnie powiedzieć, że warszawska premiera "Pana Puntili" raczej zawiodła miłośników niemieckiego poety. Wiele powodów takiego stanu rzeczy tkwi w arcytrudnym, przeładowanym monologami samego Puntili tekście sztuki, w jej zamierzonych uproszczeniach, mających na celu podkreślenie, że chodzi jedynie o jarmarczną "przypowieść z morałem". Jest to na pewno jedna z mniej wdzięcznych sztuk Brechta.

Odczuli to widzowie warszawskiego przedstawienia: bawili się słownym dowcipem przypowieści, z radością witali groteskowy komentarz Lizy, ale już z pewną niecierpliwością czekali na koniec serii zmiennych stanów Puntili, który z pijackiego "człowieczeństwa" wpadał w trzeźwe zezwierzęcenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji