Artykuły

"Ptaki" po polsku

ANDRZEJ JARECKI i AGNIESZKA OSIECKA zrobili rzecz ryzykowną. Nie dość że napisali współczesną komedię satyryczną, ale posłużyli się do tego celu przeróbką starożytnej komedii Arystofanesa i zgodzili się na wystawienie jej w Pałacu Kultury. Nic więc dziwnego, że każdy może się tu przyczepić do tego na czym mu najmniej zależy i oburzać się. Przede wszystkim i tym razem jak zwykle przy ciekawszych przedstawieniach utworów nawiązujących do komedii Arystofanesa rozległy się we foyer Teatru Dramatycznego a także w niektórych recenzjach głosy zgorszenia: Jakim prawem z dzieła starożytnego Greka robi się tutaj kabaret. Jednemu z krytyków znacznie bardziej podobało się niedawne przedstawienie "Gromiwoi" w Teatrze Powszechnym grane w pochodzącym sprzed pięćdziesięciu lat przekładzie Żegoty-Cięglewicza. No cóż, można mu tylko życzyć, aby obejrzał kiedyś na scenie Ptaki w filologicznym tłumaczeniu Butrymowicza. Nikomu istnemu jednak tego nie życzę.

Wydaje mi się, że szkoda papieru na dłuższe uzasadnianie tego, że można a może nawet należy przerabiać Arystofanesa dla sceny. Robił to już w XVIII wieku Goethe, robił to u nas przed dwudziestu kilku laty Tuwim w oparciu o francuską adaptację Zimmera. W związku z przedstawieniem tych właśnie "Ptaków" szeroko i przekonywająco uzasadniał dopuszczalność takich przeróbek Boy w recenzji przedrukowanej w tomie "Reflektorem w serce". Przyjmijmy więc za dowiedzione przez naszych poprzedników, że dokonanie przeróbki z komedii Arystofanesa samo w sobie nie jest jeszcze zbrodnią. Chodzi o to jak jej się dokonuje.

W komedii Jareckiego i Osieckiej ostrze satyry zwrócone jest z pewnością w innym kierunku niż u Arystofanesa. Nie chodzi tu o obraz idealnego państwa, którego przedstawienie uważa za główną myśl utworu prof. Kumaniecki, ani nawet o bardzo aktualną i nie zatartą zresztą przez Jareckiego pokojową wymowę dzieła greckiego komediopisarza, która stała się osnową przeróbki Zimmera - Tuwima granej w okresie dojścia Hitlera do władzy. Zamierzeniem autorów obecnego przedstawienia sformułowanym wyraźnie w programie było nadanie "PTAKOM* jak najbardziej polskiego kolorytu. Pomysł ten wydać się musi zaskakujący. Z pewnością bowiem nie każdemu przyszłoby do głowy, że staroattycka komedia może tak dobrze posłużyć do wydrwienia polskiego sposobu myślenia i naszej narodowej tromtadracji.

Oczywiście nie wszystkie pomysły są tu nowe. Trochę zapożyczył Jarecki z dawnej trawestacji Tuwima, część znamy z niedawnych przedstawień Stodoły czy STS-u. Nie darmo też w programie reprodukowane są rysuneczki Mrożka z jego Polski w obrazach. Natomiast już tylko na rachunek autorów ostatniej wersji "PTAKÓW" zapisać można to, że potrafili dostrzec możliwości takiego wykorzystania komedii Arystofanesa i swoje kpiny z polskiej megalomanii narodowej połączyć w całość przy pomocy arystofanesowskiej fabuły. I to właśnie różni przedstawienie "PTAKÓW" od spektakli studenckich teatrzyków, z których wyszli ich autorzy, i uzasadnia wystawienie utworu na scenie Teatru Dramatycznego, na której zresztą widzieliśmy już zarówno "KONIA" jak i "POLICJANTÓW".

Jarecki stara się wykorzystać historię o założeniu państwa ptaków dla maksymalnego wyśmiania naszych tradycyjnych postaw. Posługuje się w tym celu powszechnie znanymi stereotypami, obficie cytuje zdania naszych wieszczów, które stały się hasłami wywołującymi u Polaków określone odruchy warunkowe. Co ważniejsze, tylko niewielka część tych aluzji i dowcipów jest tu wetknięta na zasadzie "niezupełnie pasuje, ale ludzie i tak będą się śmieli". Większość osadzona jest konsekwentnie w schemacie fabularnym "PTAKÓW" i uzasadniona sytuacyjnie. Wachlarz jest tu zresztą dość szeroki: od szokującej część widowni parodii Roty do znakomitej sceny tańca w zakończeniu zawierającej aluzję do finału "WESELA".

W tym miejscu przepraszam czytelników za odstąpienie od żelaznego schematu recenzenckiego. Tym ostatnim zdaniem zaczepiłem już bowiem o problematykę teatralnego kształtu przedstawienia w Teatrze Dramatycznym. Sądzę jednak, że w tym wypadku jestem uprawniony do mówienia razem o tekście Jareckiego i Osieckiej oraz o inscenizacji Konrada Swinarskiego. I to nawet nie tylko dlatego, że komedia ta powstała z potrzeby Teatru i na wniosek reżysera, który chcąc zagrać "PTAKI" Arystofanesa zwrócił się do Jareckiego z prośbą o uwspółcześnienie przekładu. Ingerencja autorska okazała się tu jednak znacznie większa niż miało to miejsce w analogicznym wypadku z Księżniczką Turandot i w efekcie otrzymaliśmy komedię Jareckiego z piosenkami Osieckiej według Arystofanesa.

Współpraca autora z reżyserem dala tu zresztą wyraźne wyniki. Aluzje z cyklu "Słoń a sprawa polska" występują nie tylko w dialogach i piosenkach, nasycone nimi jest cale przedstawienie. Na tle niezbyt efektownych a w każdym razie obojętnych dekoracji niespodzianką są interesujące "ptasie" kostiumy Andrzeja Sadowskiego. Nie są one może tak zabawne jak słynne ptaki Daszewskiego z 1933 roku, ale nasuwają ciekawe skojarzenia kolorystyczne a szczególnie duże wrażenie robią w tańcach z I aktu. Tu zresztą zasługę ze scenografem dzieli Swinarski. Potrafił on w tych scenach odpowiednio wykorzystać ugrupowanie chóru ptaków i stworzyć obrazy zwracające uwagę zarówno kształtem wizualnym jak i trafnością akcentów satyrycznych. Reżyser i scenograf starali się wykorzystać efektowne możliwości, jakie dawała im akcja tocząca się wśród ptaków nie tracąc przy tym okazji do podkreślania i wypunktowania aktualnych aluzji.

Podobnie rzecz się ma z muzyką. Stanisław Prószyński nie rezygnuje na przykład z naśladowania ptasich głosów, większą wagę przywiązuje jednak chyba do wykorzystywania znanych melodii dla celów parodystycznych i w wielu wypadkach robi to z powodzeniem.

Tu jednak czas na pewne zastrzeżenia. Stosowane kilkakrotnie przejścia muzyczne od krakowiaka do rock and rolla znane już zresztą z STS-u jest za pierwszym razem bardzo zabawne, za trzecim denerwuje. Ten sam zarzut dotyczy wykorzystania chóru. Z pewnością nie jest łatwo w tego typu utworze zróżnicować jakoś jego funkcje, ale stałe powtarzanie wykonywanych w tym samym niemal ustawieniu i przy podobnej muzyce kantat staje się nużące i powoduje, że widz nie słucha nawet ich dowcipnych tekstów. Podobnie było i z tańcami, które w niektórych scenach jak na przykład w finale I aktu, znakomicie spełniały swą funkcję parodystyczną wywołując tzw. burzę oklasków, w innych natomiast ograniczały się do mniej lub więcej rytmicznego przesuwania się po scenie. Trudno zresztą w tym wypadku zgłaszać pretensje choćby do Krafftówny, że nie tańczy jak Bittnerówna.

Poważne zastrzeżenia budzi także rozwiązanie drugiego aktu. Autorzy poszli tu dość wiernie za Arystofanesem i zachowali całą galerię zjawiających się w nowym państwie szalbierzy. Jest to jednak za mało choćby z punktu widzenia dramaturgicznego. W akcie tym właściwie nic się nie dzieje a i dowcipów nie starcza tu na wypełnienie jego dłużyzn. Poza istotną sceną początkową akt ten nie jest w tej postaci właściwie do niczego potrzebny. Ujawnia się w nim pewna cecha dająca się zauważyć już w STS-owej Szopie betlejemskiej - autorom nie starcza pomysłów na pełnospektaklową sztukę, choć tutaj znacznie ułatwił im zadanie Arystofanes.

Jarecki zachował bowiem niemal całkowicie schemat fabularny starożytnych "PTAKÓW". Odstępstwa są tu dość nieznaczne, mniejsze niż we wspomnianej już przeróbce Zimmera-Tuwima czy w "Lizystracie" Donnaya-Koźmiana. Tu gdzie ich dokonano są zresztą przemyślane tak z dramaturgicznego jak i z merytorycznego punktu widzenia. Sprowadzają się one poza skreśleniem jednej tylko spośród przychodzących z ziemi postaci - Kinezjasa do zastąpienia dwóch gońców i herolda przez Nowaka, który w greckim pierwowzorze znikał ze sceny po wybraniu nazwy miasta. Nawiasem mówiąc nie wydaje mi się najszczęśliwszym pomysł nazwania dwóch głównych bohaterów "przeciętnymi" nazwiskami Nowak i Walczak, choć była tu wyraźna tradycja imion znaczących jak Machlojkios czy Klepibides,

Wracając do zmian wprowadzonych przez Jareckiego nadanie w drugiej części sztuki innej roli Nowakowi opłaciło się z pewnością i to z różnych względów. Nie tylko ujednoliciło to kilka postaci granych zresztą w teatrze greckim przez jednego aktora, ale pozwoliło ciekawie wykorzystać kontrast między dwoma towarzyszami. W pierwowzorze jest on zaledwie zaznaczony, u Jareckiego zaś staje się jednym z ważniejszych motywów komedii i nie ogranicza się do wykorzystania schematu Pata i Pataszona.

Tutaj część zasługi przypada jednak także aktorom. Gawlik w roli Walczaka od początku gra człowieka, który chcąc sobie polepszyć życie w każdej sytuacji pamięta o tym i umie znaleźć wyjście najkorzystniejsze dla siebie. Wskutek tego od razu obejmuje władzę nad swym lekkomyślnym partnerem. W interesujący sposób wykorzystuje on kontrast między swoim wyglądem i pewną nieporadnością ruchów a stanowiskiem wodza narodu.

Inny zupełnie jest Nowak grany przez Golasa. On nie jest tak przewidujący jak towarzysz i zadowala się tym, żeby w danej chwili było mu trochę przyjemniej. Charakterystyczna jest tu początkowa scena II aktu, w której obaj ludzie otrzymują od ptaków skrzydła. Walczak wyraźnie źle się czuje w roli uskrzydlonego, Nowak natomiast jest zachwycony, upaja się samym posiadaniem skrzydeł i tańczy zyskując sobie uznanie całego chóru ptaków. Walczak jednak szybko orientuje się w sytuacji i pozyskawszy go pochlebstwem posyła do roboty. Dalsze konsekwencje tej różnicy są łatwe do przewidzenia - w zakończeniu Nowak jest już po prostu służącym wodza - Walczaka, i nie pozostaje mu nic innego jak powrócić na ziemię. On nic na całym interesie nie zarobił poza butelką wódki, którą zresztą jak przystało na Polaka pociesza się w ciężkich chwilach.

Golas ma ogromną umiejętność nawiązywania kontaktu z widownią i zyskiwania sobie sympatii. W ostatniej roli miał kilka momentów niebezpiecznych, już na granicy szarży np. w scenie pijackiego śpiewu, ale w sumie wyszedł z tych kłopotów zwycięsko dzięki ogromnej żywości i bezpośredniości.

Z galerii przewijających się przez scenę figurek ludzkich zwrócić trzeba uwagę na ciekawie zróżnicowane epizody Pokory i Leśniaka. Z ptaków górował nad innymi grą i pięknym "upierzeniem" Józef Nowak jako Orzeł Czerwony przewyższając swego białego partnera - Magórskiego, królewskim gestem i lepszym podawaniem tekstu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji