Artykuły

W obronie Madzi

JESZCZE nie docichły spory o sens i wartość ukazanej w Teatrze Polskim scenicznej przeróbki. "Lalki", a tu już nowy uteatralniony Prus wkroczył na scenę. Sam Jarosław Iwaszkiewicz - do spółki ze swoim dawnym współautorem, J. M. Rytardem - sięgnął po pióro, by opracować na scenę pierwszy tom "Emancypantek"; a Teatr Współczesny w Warszawie - nie zrażony nagonką na sceniczną "Lalkę" ("nowa i żałosna męska Trędowata"), podjął się te urwane "Emancypantki" oblec w teatralne szatki. Nowa powieść sceniczna - pod nazwą "Pensja pani Latter" - rozpoczęła swój przedkulisowy żywot.

I zaraz - huzia na nią! Ze nie przenosi na scenę całych "Emancypantek", że zatem zatraca wielkie perspektywy powieści; że "cała pensja pani Latter" jest upupiona i udziecinniona jednocześnie" i że to w ogóle "tracąca myszką ogólna dziecinada", że całość udowadnia raz jeszcze, iż przerabianie powieści na scenę to zabieg barbarzyński, a przy tym niecelowy, do chirurgicznie spreparowany potworek i tak jest do życia niezdolny. Nie fałszujcie nam powieściopisarzy przez przerabianie ich na siłę w dramatopisarzy - rozdarto szaty - z Prousta czy Prusa nie da się prostą sztuką krawiecką wykroić dobrej sztuki teatralnej!

Te sprzeciwy mają posmak histerii. Bo czy w przeróbce "Lalki" zabrakło Prusa i czy "Pensja pani Latter" nie odtwarza "- w dramatycznej kondensacji i koncentracji - problematyki początku "Emancypantek", a zatem problematyki jeszcze głęboko realistycznej i w twórczości Prusa bodaj najbardziej krytycznej? Musimy się porozumieć. Przeróbki dramaturgiczne nigdy nie będą mogły przenieść na sceniczne deski całego utworu powieściowego i nie w tym zresztą ich rola. Wątki epickie to nie wątki dramatyczne. Nie na tym więc rzecz polega, by, na przykład, w przeróbce "Lalki" znalazła się na scenie cała Warszawa i cała akcja powieści -- bo to absolutnie niemożliwe - ale by do głosu doszedł anty feudalny realizm Prusa, zawarty w obrazie dziejów Wokulskiego i Izabelli. Co gdy się stało - wygrał i adaptator, i widzowie. Ale po co wygrali? Odpowiedź bardzo prosta - po pierwsze: bez przeróbek nie odświeżymy, nie wzbogacimy naszych tradycji teatralnych, po wtóre: w okresie osłabienia tętna dramaturgii przeróbki mogą w znakomity sposób tętno to wzmocnić, niemało się przyczyniając do wyjścia z impasu. Przykład na poparcie pierwszego argumentu: czyż sceniczny "Meir Ezofowicz" nie spełnia - a usceniczniona "Przedwiośnie" czy nie mogłoby spełniać - ważnej artystycznej roli i czy sceniczny Prus nie uzupełnia w pewien charakterystyczny sposób naszego teatralnego repertuaru wielkiego realizmu krytycznego? Dowód ha drugi argument: czyż uteatralniony "Bieg do Fragala" nie wypełnia łuki w naszej dramaturgii, jak wypełniłaby ją sceniczna "Pamiątka z Celulozy" czy "Uczta Baltazara"?

O wyemancypowane scenicznie "Emancypantki" rozgorzały zatem spory. Ale w ich centrum znalazła się nie tylko zasadnicza dyskusja o wartość i użyteczność teatralnych przeróbek; również osoba Madzi Brzeskiej znalazła się w ogniu dyskusji.

Trudno się temu dziwić. Madzia Brzeska to centralna postać całości "Emancypantek", a więc i łączące ogniwo w teatralnej "Pensji pani Latter". Co zrobić z Madzią, jak ją pokazać żywą wśród żywych? Jak wiemy, "Emancypantki" są powieścią, która ilustruje uwstecznianie się poglądów Prusa, stopniowe

schodzenie pisarza z pozycji realisty na manowce idealizmu i naiwnej ufności w dodatnią społecznie rolę arystokracji. Stąd wielki realizm pierwszego tomu (pensja pani Latter!), a mały realizm satyry na zaśniedziałe kołtuństwo prowincjuszów I zaczepne kołtuństwo nowobogackich, pomieszany z zachwytami nad filantropijnymi zasługami bogaczy solskich i z pedantycznym wykładem arcymętnej, na szczęście przez czytelnika przeważnie opuszczanej (przyznajcie się!) filozofii Dębickiego. Wśród tych przemian jedna Madzia się nie przemienia, od pierwszej strony pierwszego tomu do ostatniej strony tomu ostatniego jest stale "geniuszem uczucia", jest stale gąską, która powiada, że nie może wyjść za mąż za Solskiego, ponieważ należała do innego mężczyzny; a dlatego "należała", że całował ją długo, może 5, może 10 minut... jak taką Madzię pokazać na scenie? Madzię - sceniczną - udziecinniono i ogłupiono, zrobiono z niej zwykła idiotkę - powiada rozpędzony krytyk. Jest akurat przeciwnie, o zakład idę, że nikt z widzów "Pensji pani Latter" nie przypisze Madzi, interpretowanej przez Zofię Mrozowską, takiej patentowanej nieświadomości, takiego nie z tej ziemi anielstwa-cielęctwa, jakie jej przypisuje Prus - lecz, że zrozumie Madzię jako bardzo młodą, ale rzetelną i rozsądną wychowawczynię niewiele od siebie młodszych pensjonarek - jako kandydatkę na bohatera pozytywnego. A jeśli tak widzi Madzię - znaczy, że Mrozowska odniosła piękny sukces aktorski, że urealniła, uprawdopodobniła postać najtrudniejszą do przeniesienia na scenę.

A inne wady czy zalety przedstawienia? Tu wśród widzów panuje na ogół zgoda, bez oglądania się na grymasy i zły humor czyjkolwiek. A więc: że reżysersko (Erwin Axer) sztuka jest opracowana filigranowo, że mozaikową składankę ogląda się jako jednolite, zwarte widowisko, ie dekoracje (Otto Axer) spełniają wyznaczone im funkcje, że aktorzy grają na ogół bardzo dobrze. Prowadzi ich korowód Irena Horecka, bardzo ludzka i tragiczna w roli pani Latter, zaszczutej przez wierzycieli i przez własne niezrozumienie warunków społecznych, w takich jej działać przyszło - głęboko wzruszająca widzów.

Obok Horeckiej interesująco gra Aleksandra Śląska (córka pani Latter), a w innych rolach m. in. Halina Kossobudzka (narwana panna Howard), Stanisław Kwaskowski (zacności profesor Dębicki), Michał Melina (realistyczny lichwiarz Fiszman), Edward Kowalczyk (szlachetka Mielnicki, wierny adorator pani Latter)...

Są zresztą w przedstawieniu i pozycje słabsze (niestylowa Joasia, ofiara "chuci" Kazia Norskiego, jak mówiono za czasów dobrego Prusa; sztywny Stefan Solski - hrabia-filantrop? nieokreślona Malinowska, spadkobierczyni pensjonatu pani Latter; fałszywie ujęty lichwiarz Zgierski) - a jedna budzi nieco melancholijne refleksje. Chodzi o Andrzeja Łapickiego w roli młodego Norskiego. Czy Łapicki tę rolę 21e prowadzi? Bynajmniej. Czy nie daje realistycznego obrazu chuliganizującego synalka pani Latter? Daje. A więc? Rzecz w tym, ze Łapicki gra stale tego samego cynicznego, płaskiego uwodziciela, którego widzieliśmy w niejednej już odbitce. Łapicki jest utalentowanym aktorem, pamiętamy jego celne osiągnięcia w "Ladacznicy z zasadami" Sartre'a czy w "Trzydziestu srebrnikach" Fasta. Łapickiemu konieczny jest jednak płodozmian, konieczne są innego typu role, jeżeli nie ma popaść w manierę. Reżyser, któremu talent i rozwój aktorski Łapickiego leżą na sercu, powinien koniecznie na przyszłość wziąć te okoliczności pod uwagę.

Sądząc z dotychczasowych nastrojów - powodzenie "Pensji pani Latter" w Teatrze Współczesnym będzie niemniejsze niż "Lalki" w Teatrze Polskim. Ten żywiołowy plebiscyt widzów stanowi atut nienajmniejszy w dyskusji o wartości scenicznych adaptacji. Ba, atut jeden z najważniejszych - boć przecież zgadzamy się wszyscy, iż teatr jest dla życzliwych widzów, a nie dla zoilów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji