Artykuły

Wieczna życia bezsenność

Tym razem nie wiem, od czego zacząć. Proza poetycka Lautreamonta i spektakl Mariusza Trelińskiego są tak niezwykłe, że można by o tym napisać stron kilkanaście. Już samo wymyślenie tytułu recenzji nie jest proste. Być może, słowa zaczerpnięte z tego dzieła: wieczna bezsenność życia, najtrafniej oddają obłędną atmosferę, zarówno samego tekstu, jak i teatralnego misterium. Ale tylko atmosferę, bo poetyckich, filozoficznych i psychologicznych tropów jest w tym spektaklu bardzo wiele. Czasami surrealistycznie pomieszanych, czasami podszytych czarnym humorem i szatańsko precyzyjną ironią.

Jeżeli prawdą jest to, co napisało już kilku wielkich poetów, że życie jest snem - nadzieja ma prawo istnieć. Jeżeli prawdą jest tytuł tej recenzji i twórczość Boscha, Becket-ta, Joyce'a, Kafki, Rimbauda, Lautreamonta - nie ma ucieczki.

Dwaj główni, najbardziej świadomi bohaterowie tego spektaklu Lautreamont, a zwłaszcza Maldoror, postać niby wymyślona, ale działająca z nie kontrolowaną już przez autora demoniczną i dosłownie morderczą logiką, to postacie tragiczne do granic apokaliptycznych, stąpające z konieczności po ostrzu brzytwy, pomiędzy wieczną niemożnością snu i niemożnością życia. Wiedzą, jak to się musi skończyć. Zwłaszcza że mają zastrzeżenia do Boga, którego istnienia zdają się nie kwestionować. Zarzucają mu tylko, że błędnie, i w efekcie niepotrzebnie, stworzył człowieka, że dalej światem się nie interesuje, że tylko jego pogarda i obojętność są doskonałe.

Spektakl, mimo kosmicznych bluźnierstw Maldorora, zawiera jednak jakąś paradoksalnie religijną żarliwość. Wielcy bluźniercy zawsze mają w sobie coś świętego. Maldoror błaga Boga... Maldoror błaga Boga o śmierć, bo tylko ona, wyraźnie i nieprzypadkowo zesłana, upewni go, że bezsens i chaos ludzkiej egzystencji nie jest bezgraniczny. Że nie wszystko wolno.

Poetyckie wizje, a raczej wiwisekcje Lautreamonta, obejmują zarówno najodleglejszą gwiazdę, jak i najdrobniejszego robaka. Przez scenę przesuwa się korowód fantasmagorycznie wykreowanych postaci: Włos Boga, Samica Rekina, Wesz, grabarze, prostytutki, hermafrodyci, homoseksualiści...

Na mroczną i hipnotyzująco spójną stylistykę spektaklu składają się pozornie przeciwstawne elementy - rodem z powieści gotyckich, operetki, Wagnera, Felliniego, z greckiej tragedii. Wspaniale dobrana muzyka spełnia role nie mniejszą od wypowiadanego ze sceny tekstu. Utrzymam w czarnej tonacji scenografii, dzięki umiejętnemu oświetleniu, powodowała, że nie największa scena teatru Studio czasem wydawała się monumentalna. Samoistnym dziełem sztuki są kostiumy Zofii de Ines. Fantastyczne, z pogranicza jawy i halucynacji. Emanujące seksem, śmiercią, obłędem, a kiedy trzeba - operowym przepychem albo antyczną prostotą.

Na premierowym, gorąco przyjętym spektaklu, nie wszystko jeszcze funkcjonowało doskonale. Debiutujący w teatrze bardzo młody reżyser filmowy, sięgnął po niezwykle trudny do adaptacji materiał literacki, wykorzystał niemal cały zespół teatru Studio, uruchomił całą maszynerię sceniczną - więc czasu na próby musiało mu zabraknąć. Ale ten magiczny spektakl na pewno będzie dojrzewał z dnia na dzień -- do marzeń reżysera i do zachwycenia najbardziej wymagającej publiczności. Dojrzewać nie musi tylko Jan Peszek grający Maldorora. Jest wystarczająco wielki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji