Artykuły

Kto? co? Alicja

"Alicja" w reżyserii Pawła Miśkiewicza w Teatrze Dramatycznym im. Gustawa Holoubka w Warszawie. Pisze Magdalena Szpak w Teatrze.

Duża scena Teatru Dramatycznego, dodatkowo pogłębiona, została przez Barbarę Hanicką zamieniona w przestrzeń pomiędzy wagonem kolejowym a barem. Nie ma jednak nic wspólnego z obskurnymi wagonami barowymi PKP. Przeciwnie - to miejsce raczej ekskluzywne, zaaranżowane w wyrafinowany sposób. To przestrzeń nie z tego świata, przestrzeń po tamtej stronie lustra, która rządzi się prawami snu. I jak to we śnie bywa, nic tu się nie zgadza: po prawej rząd wygodnych pomarańczowych foteli, ale ustawionych nie bokiem, lecz przodem do okien pociągu. Po lewej wysokie, masywne łady barowe. Pośrodku pole gry, zamknięte w głębi szklanymi, rozsuwanym drzwiami, jak między wagonami pociągu. Przestrzeli z jednej strony uwodząca widza, wyestetyzowana, nasycona kolorami - rozmaitymi odcieniami żółci, pomarańczy, czerwieni. Z drugiej - od pierwszej chwili spektaklu przytłaczająca, alienująca postaci, które się w niej pojawiają.

Zza rozsuwanych drzwi wyłania się konduktorka. Siedzące w głębokich pomarańczowych fotelach postacie po kolei wyciągają do niej ręce z biletami. A jednak ktoś jedzie na gapę. To Alicja. Nie wiadomo, jak się tu znalazła, pozbawiona przepustki do Krainy Czarów. Taki jest początek jej podróży do wnętrza snu.

Tak też zaczyna się "Alicja", spektakl w reżyserii Pawła Miśkiewicza, jego wersja przygód znanej bohaterki dwóch powieści Lewisa Carrolla, "Alicja w Krainie Czarów" i "Alicja po drugiej stronie lustra", do której prawa roszczą sobie zarówno dzieci, jak i dorośli. "Przygody" to jednak w odniesieniu do "Alicji" Miśkiewicza nie do końca adekwatne słowo - akcja płynie leniwie, od spotkania do spotkania, od jednej dziwnej postaci do drugiej. Poprzez wprowadzanie kolejnych obrazów, rwanie wątków, przerysowanie postaci, reżyserowi udało się wejść w sferę snu. Gdy w "Peerze Gyncie" według Ibsena, poprzedniej współpracy tej reżysersko-scenograficznej pary, warstwa wizualna wymknęła się reżyserowi spod kontroli i zaczęła żyć własnym życiem, niekoniecznie na korzyść .spektaklu - w "Alicji" oszałamiająca aranżacja przestrzeni jest spójna z poetyką przedstawienia, biorąc wszystko, co dzieje się na scenie, w gigantyczny, soczysty nawias. Ukazuje obrazy sceniczne w groteskowym wykrzywieniu, właściwym marzeniom sennym. Zabiegi dramaturgiczne, takie jak na przykład inkrustowanie całości songami, potęgują wrażenie, że spektakl Miśkiewicza pozostaje wierną adaptacją tekstu Carrolla, nie bez kozery nazywanego biblią surrealistów. Te surrealistyczne obrazki i dialogi podszyte są podwójnym efektem obcości - przez "senność" świata scenicznego i przez zabiegi w rodzaju songów czy płynnego przechodzenia z języka polskiego na angielski.

Pomysł podwojenia głównej postaci pojawia się już w "Alicji w Krainie Czarów", gdzie Carroll pisał, ze to dziwne dziecko namiętnie wyżywało się w udawaniu, że jest dwiema różnymi osobami. Starsza Alicja (Barbara Krafftówna) ma w sobie coś z postawy i uporu małej, rezolutnej dziewczynki, chwilami tupiącej nogami, obrażającej się na spotkane po drodze postaci. Rozmowa z nimi jest bezcelowa, powtarza nieustannie Dziewczynka-staruszka. Chwilami zagubiona, trzyma się kurczowo samej siebie. Ciągle w drodze. Na pytanie: dokąd pójść, otrzymuje odpowiedź, że na pewno dokądś dojdzie, jeśli będzie szła wystarczająco długo. Na własnej skórze przekonuje się, że po drugiej stronie lustra świat biegnie tak szybko, że trzeba biec, żeby zostać w miejscu i biec dwa razy szybciej, żeby przesunąć się do przodu. Ona też musi przyspieszyć kroku, idąc po czerwonym dywanie, który zamienia się w ruchomy chodnik sunący w przeciwnym kierunku.

Tak jak nosimy w sobie myśl o sobie samych sprzed lat, tak obecna jest przy niej młodsza Alicja (Klara Bielawka). Blada, z długimi blond włosami i wielkimi oczami, wygląda jak żywcem wyjęta z kart książki z ilustracjami Tenniela. Niepewna, ledwie zaznaczająca swoją obecność. Już nie dziecko, jeszcze nie kobieta. Jeszcze w fazie wstępnej, jeszcze przed doświadczeniem. Podróż przez Krainę Czarów ma dla niej charakter rite de passage. Spotykają się - naiwna zyskuje doświadczenie. Doświadczona wraca do swojego dzieciństwa. Dzięki dwóm Alicjom, tej patrzącej wstecz i tej niepełnej, jeszcze pozbawionej doświadczenia, Miśkiewicz wprowadza kolejny element kluczowy u Carrolla, zwłaszcza w "Alicji po drugiej stronie lustra", czyli czas, który w logice snu rządzi się własnymi prawami. Ale, jak zwykle, czas płynie zbyt szybko. "Tomorrow is here and always too soon" - śpiewa Alicja-staruszka w piosence "Speak low" ze słowami Ogdena Nasha i muzyką Kurta Weilla. Jutro jest JUŻ tutaj i zawsze nadchodzi zbyt szybko. I robi się lirycznie i melancholijnie. Czas, jaki upłynął między Alicją kiedyś a Alicją dziś, który pozwala na wspomnienie szczególne, bo o sobie sprzed lat.

Kto? co? Alicja. Kogo? czego? Alicji. Komu? czemu? Alicji... Odmienianie swojego imienia przez przypadki to nie powtórka z gramatyki ani dziecięca wyliczanka. To upewnianie siebie samej o swoim istnieniu. Odpowiedź na kluczowe pytanie spektaklu: kim jestem? Kim jesteś? Pytanie o tożsamość odbija się wielokrotnym echem w Krainie Czarów.

I druga rzecz, uzasadnione pytanie o prawdziwość tego, co się wydarza we śnie. Czy ona sama jest tylko postacią z czyjegoś snu? W pewnym momencie pojawia się na scenie jeszcze kilka osób noszących błękitną sukienkę Alicji. Czy wszystko jest tym, czym się wydaje? Kot z Cheshire (w zdumiewający sposób pojawiający się znikąd i znikający znienacka Krzysztof Dracz), patrząc na Alicję przez szkło powiększające, byłby raczej zdania, że wszystko zależy od tego, w jaki sposób patrzymy. Jej krzyk: "Jestem prawdziwa!", wydaje się być jedynie wyrazem rozpaczy - nie buntu. Bo czy coś tutaj się dzieje naprawdę, czy tylko się śni? Zasada podwójności przewija się przez cały spektakl. Jedna postać przegląda się w drugiej jak w lustrze. Dwie Alicje, dwie królowe, dwóch lokajów... Absurdalne dialogi pióra Lewisa Carrolla wydają się absolutnie na miejscu w tym surrealistycznym świecie między wyjętymi ze snu postaciami. Nie wszyscy aktorzy Dramatycznego czują tę konwencję. Rozczarowuje Czerwona Królowa, narysowana jedną grubą, wręcz toporną kreską przez Katarzynę Figurę. Całkowicie przyćmiewa ją Biała Królowa, histerycznie rozedrgana Joanna Szczepkowska w poszarpanej śnieżnobiałej sukni i z rozczochranymi włosami. Scena, w której pozwala zawładnąć sobą piosence, która z natrętnej melodii o jakiejś Cindy staje się pełnym melancholii popisem wokalnym, jest jedną z najlepszych scen w spektaklu. Nie można zapomnieć kilku fantastycznych epizodów. Na przykład znakomitego fragmentu w wykonaniu dwóch ludzi-kwiatów, i bynajmniej nie są to hipisi, ale Władysław Kowalski i Henryk Niebudek, którzy w rozczulający sposób przyozdobieni naokoło głowy płatkami z gąbki, wdają się z Alicją w bulgoczący dialog przez słomki. Znakomita grupa cyrkowców, jak z najbardziej surrealistycznego obrazka, pokazuje Alicji swoje sztuczki.

Niezwykły w warstwie muzycznej i scenograficznej spektakl Miśkiewicza składa się właściwie z aktorskich solówek. Dialogi stają się tu surrealistyczną wymianą zdań, która prowadzi do absurdalnej puenty. Taka forma jest szalenie atrakcyjna dla widza, ale ma też swoją cenę - gubi się w niej filozoficzne bogactwo tekstu Carrolla.

Na dodatek, ta precyzyjnie skonstruowana teatralna maszynka do produkcji snów jednak gdzieś szwankuje. Miśkiewicz nie potrafi utrzymać widza w pełnym transie do samego końca. Ostatni kwadrans jest już całkowicie niepotrzebny, napięcie spada, rozpieszczony widz czuje się opuszczony. Nie wybrzmiewa też końcówka spektaklu. Cokolwiek zostałoby powiedziane po monologu Barbary Krafftówny, i tak zapadłoby w niepamięć. Przy ostatecznym montażu spektaklu zadrżała reżyserowi ręka i zabrakło odwagi wycięcia kilku sekwencji. "Everything ends too soon, too soon" - śpiewa Alicja Barbary Krafftówny, której song na długo pozostaje w uszach po wyjściu z teatru - wszystko kończy się zbyt szybko. Szkoda, że nie można tego powiedzieć o "Alicji", spektaklu, w którym nadmiar powoduje niedosyt.

Magdalena Szpak - absolwentka Wydziału Wiedzy o Teatrze warszawskiej Akademii Teatralnej; pracuje w Instytucie Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji