Artykuły

Gorzkie jabłonie

Przebojem stołecznego sezonu teatralnego 1964/65 był musical Agnieszki Osieckiej "Niech no tylko zakwitną, jabłonie", wystawiony przez Teatr "Ateneum". Przedstawienie zrobiło prawdziwą furorę, a każdy spektakl kwitowany był huraganem oklasków publiczności i wielokrotnym bisowaniem przez aktorów finałowej piosenki.

Ówczesne "Jabłonie", w reżyserii Jana Binczyckiego i z udziałem takich gwiazd, jak Hanna Skarżanka, Elżbieta Kępińska, Krystyna Borowicz, Krystyna Sienkiewicz, Marian Kociniak, Władysław Kowalski i inni, stanowiły barwny konglomerat tego, co w polskiej rozrywce międzywojnia i okresu 1950-1964 broniło się najlepiej i przetrwało mimo wciąż zmieniających się mód muzycznych, tanecznych i kabaretowych. "Jabłonie" wystawione w "Ateneum" były radosne, beztroskie i bardzo optymistyczne. Nie darmo w tekście piosenki, od której przedstawienie wzięło tytuł, powtarzał się refren "świat nie jest taki zły, świata wcale nie jest mdły", a "ludzie mają, co potrzeba".

O ponowne wystawienie "Jabłoni" w dwadzieścia lat po prapremierze sztuki, pokusił się ostatnio Teatr Współczesny w Warszawie. Tym razem dostaliśmy spektakl zupełnie inny, przede wszystkim w sensie jego przesłania, ale także - choć w mniejszej mierze - w sensie kształtu scenicznego. Stało się tak z wielu względów. Po pierwsze i najważniejsze, nowa wersja "Jabłoni" jest dziełem nie tylko Agnieszki Osieckiej, lecz również Krzysztofa Zaleskiego - współscenarzysty i zarazem reżysera całości. Spółka Osiecka-Zaleski dokonała licznych zmian w doborze i układzie tekstów, uzupełniając je o rzeczy nowe, napisane na początku lat osiemdziesiątych i jednoznacznie odnoszące się do aktualnych realiów społecznych.

"Wystrój" przedstawienia też jest inny niż kiedyś - Ewa Starowieyska zaproponowała scenografię symbolicznie ubogą, wręcz surową, jednoznacznie "kryzysową".

Część pierwsza przedstawienia, podobnie jak przed laty w "Ateneum", poświęcona jest kabaretowi dwudziestolecia międzywojennego. Szkoda tylko, że z poprzedniej wersji skreślono kilka "numerów", a wśród nich doskonale śpiewaną na scenie przy ul. Jaracza przez Elżbietę Kępińską "Rebekę". Radość, beztroska, euforia nawet, które zdominowały tę część w inscenizacji Teatru "Ateneum", we "Współczesnym" są jakby nieco stonowane, wyraźnie przycmione. Część ta została potraktowana jako rodzaj dokumentacji archiwalnej, co nie wydaje się najszczęśliwszym zabiegiem reżyserskim, zwłaszcza że i aktorstwo nieco tu szwankuje.

Choć "Jabłonie", a zwłaszcza ich partia międzywojenna, są sztuką wymarzoną dla aktorów charakterystycznych, to jednak ci, którzy mieli największa szanse, by zabłysnąć, położyli swoje role całkowicie. Dotyczy to przede wszystkim - rzecz zaskakująca - Wiesława Michnikowskiego i Mieczysława Czechowicza, filarów zespołu Teatru Współczesnego za jego najlepszych, Axerowskich czasów. Jedyny akcent wart uwagi i zapamiętania stworzyła w tej części przedstawienia Krystyna Tkacz. Jej interpretacja piosenki "Mein jidische Mamme" (cudownie śpiewanej przed laty w "Ateneum" przez Hannę Skarżankę) sama w sobie stanowiła majstersztyk aktorski, jak i wokalny. To była nie tylko udana rola, wręcz genialna kreacja Tkaczówny.

Po przerwie atmosfera na scenie i chłodnej dotychczas widowni zamieniła się diametralnie. Część druga "Jabłoni", współczesna, zdawała się być zupełnie innym przedstawieniem i zupełnie innym teatrem. Zmian w tekstach, znanych z "Ateneum", dokonano ogromnych. Autorzy zrezygnowali m. im. (szkoda) z kilku piosenek dawnego STS-u, lecz w ich miejsce wprowadzili teksty nowe: gorzkie, przejmujące, dramatycznie prezentujące atmosferę początku lat osiemdziesiątych. Owo nawiązanie do teraźniejszości polskiej w zasadniczy sposób zmieniło niegdysiejszą wymowę "Jabłoni". Inteligentna i zabawna rozrywka przekształciła się tu bowiem w głęboko refleksyjną próbę rozrachunku. Dominuje ją bolesna zaduma nad czasem i losem Polaków.

Początkowe partie tej części - znakomita satyra na socrealistyczne zadęcie lat pięćdziesiątych - jeszcze bawią, ale lata sześćdziesiąte (tak radosne w "Ateneum") budzą już tylko nostalgię, siedemdziesiąte zaś jawią się jako jednoznaczna klęska ideałów i nadziei. I choć ostatnia scena "Jabłoni" nosi tytuł "Mamy nadzieję, mamy nadzieję", to jest to jednak nadzieja niezwykle wątła, istniejąca tylko po to, byśmy nie poddali się rezygnacji do końca.

Finałowa piosenka jest na scenie "Współczesnego" skrócona tylko do tytułu: "Niech no tylko zakwitną jabłonie". Zaśpiewano tę frazę unisono, w głębokim skupieniu, z wyraźnym zawieszeniem głosu. W "Ateneum" na każdym przedstawieniu finał był bisowany wiele razy, a widownia śpiewała razem z aktorami. Tu bisować nie sposób. Tak więc we "Współczesnym" wspólną zabawę zastępują długie, długie brawa i korowód aktorów wielokrotnie wywoływanych, powracających na scenę w całkowitym milczeniu. Inaczej być nie może, skoro zgorzkniały nam nie tylko jabłonie, ale i lata.

Bardzo to piękne przedstawienie, bardzo mądre i bardzo gorzkie. Ale to przede wszystkim zasługa autorów scenariusza. Aktorsko natomiast "Jabłonie" w Teatrze Współczesnym są bardzo nierówne. O ile w "Ateneum" mieliśmy do czynienia z paradą gwiazd, o tyle tu gwiazda jest tylko jedna, czyli Krystyna Tkacz, która poza "Żydowską matką" równie znakomicie zaśpiewała kilka innych songów. Cała reszta, a więc zespół niemal w komplecie, była dobra, chwilami nawet - bardzo dobra, w scenach zbiorowych. O ich powodzeniu decydował ruch sceniczny opanowany do perfekcji, reszty dopełniła doskonała choreografia Hanny Chojnackiej. Solówki natomiast - a było ich sporo - wypadły zdecydowanie słabiej, niekiedy robiły wrażenie wręcz amatorskich popisów.

Wszystkie te niedostatki zostały jednak zrekompensowane przez sam tekst, a raczej wybór tekstów, jako że całość oparto na piosenkach bez mała trzydziestu autorów, od Andrzeja Własta i Juliana Tuwima poczynając, a na Robercie Jarockim, Tadeuszu Śliwiaku i samej Osieckiej kończąc.

Ci spośród widzów, którzy oglądali "Jabłonie" w "Ateneum", znajdą we "Współczesnym" sporo okazji do porównań. Ci, którzy zetkną się z musicalem Osieckiej i Zaleskiego po raz pierwszy, wyjdą z teatru oczarowani i pełni refleksji. Mimo bowiem takich czy innych niedostatków realizacyjnych, nowa wersja "Jabłoni" jest przedstawieniem w swoim rodzaju niemal wybitnym. I jest także bezsprzecznym wydarzeniem artystycznym w istotny sposób przezwyciężającym monotonię i nudę, jakie od paru już lat dominują na wszystkich bez mała stołecznych scenach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji