Artykuły

Komedie... Komedie?

Stale mówię młodym pisarzom, że najpewniejsza droga do sukcesu to napisać coś, z czego ludzie będą się śmiać" - powiedział znany wydawca amerykański, Bennet Cerf (a można to wyczytać w książce Roya Newquista Kontrapunkt). Zdanie powyższe jest bez wątpienia słuszne, zaś jego potwierdzenie przynosi na bieżąco praktyka literacka, teatralna i filmowa. Autor tych słów nie wspomina wszakże o jednym: jak trudno jest stworzyć owo "coś, z czego ludzie będą się śmiać". Jeśli chodzi o dramaturgię, można bez żadnego ryzyka stwierdzić, że komedia jest w jej obrębie gatunkiem niewątpliwie najtrudniejszym, wymagającym od autora specyficznych umiejętności konstruowania akcji, budowania postaci, prowadzenia dialogu. Nie ma nic smutniejszego niż zła komedia, ale właśnie złe komedie dowodzą, jak trudno jest napisać dobrą. Zaś dobre - w sposób jakże oczywisty - potwierdzają prawdziwość zacytowanych na wstępie słów: są istotnie "najpewniejszą drogą do sukcesu".

W ogólnie znanym stanie polskiej dramaturgii współczesnej (nie czas tu ani miejsce, by mówić o przyczynach tego stanu rzeczy) deficyt komedii odczuwany jest szczególnie dotkliwie, zarówno przez teatry, jak przede wszystkim - publiczność. Dlatego też wszelkie próby czynione w tej dziedzinie zasługują na baczną uwagę, zwłaszcza iż bujny rozkwit twórczości kabaretowej i humorystycznej w Polsce każe przypuszczać, że istnieją potencjalne możliwości w postaci talentów także w domenie komedii teatralnej. Część owych talentów - oczywiście - już się ujawniła, co nie zawsze zostało dostrzeżone przez teatry.

Ale oto przykłady pozytywne: dwie nowe polskie komedie na stołecznych scenach. Jest to zaiste ewenement, zważywszy, z jaką ochotą sięgają warszawskie teatry po współczesny rodzimy repertuar. Tymczasem w "Sali Prób" Teatru Dramatycznego oglądać możemy Remont, braci Andrzeja i Janusza Kondratiuków, zaś na scenie Teatru "Kwadrat" (co prawda teatru programowo nastawionego ostatnio na repertuar komediowy) - Naszą klatkę Jacka Janczarskiego. Są to utwory bardzo odmienne - o czym za chwilę - lecz mają pewną, i to istotną, cechę wspólną: chcą być komediami na wskroś współczesnymi, czerpiącymi pożywkę z rzeczywistości, z potocznego doświadczenia widzów, przetwarzając je z zacięciem satyrycznym, rozbijającym stereotypy i - jak to się zwykło mówić - "skłaniającym do myślenia". Jak się to wszystko realizuje na scenie?

Remont jest dziełem dwóch braci, i to nie zawodowych literatów, lecz reżyserów filmowych i telewizyjnych. Jako komediopisarze bracia Kondratiukowie odwołali się do swego doświadczenia filmowców, które wyrobiło w nich przede wszystkim zmysł obserwacji. Stąd też naczelnym walorem Remontu jest prawdziwość, wiarygodność postaci, języka. I co ciekawe - farsowe spiętrzenie akcji, jej powikłania stojące na pograniczu absurdu, w niczym owej prawdziwości nie zaprzeczają. Przeciwnie, ze zderzenia farsowej budowy sztuki i jej na wskroś autentycznego kolorytu wyłania się całkowicie nowa, zaskakująca jakość. Sądzę, że autorom Remontu udała się rzecz niezwykle trudna: stworzyli na wskroś współczesną farsę. A farsa - to już zgoła najtrudniejszy gatunek komedii, w którym wartkość akcji o nienagannej konstrukcji musi być okraszona błyskotliwością dialogu. Może dlatego właśnie Kondratiukowie piszą razem, jak francuscy mistrzowie farsy scenicznej?

Ale żarty na bok, mowa wszak o komedii - Remont nie jest, rzecz jasna, farsą klasyczną. Akcja wcale tu nie tak wartka, stosunkowo mało typowych elementów farsowych, jak zaskoczenia i nieporozumienia. A jednak, w swojej konstrukcji, sztuka Kondratiuków jest właśnie farsą naszych czasów spowolnioną, przesiąknięta wpływami teatru absurdu, owianą lekką mgiełką poezji, która dziwacznie współgra z dosadnością dialogu. A właśnie dialog największy atut Remontu to język zarazem stylizowany i podsłuchany, polszczyzna uliczna, a o składni nieco dziwnej, sugerującej zabawę słowami choć bez zatracania autentyzmu mowy, dostosowanego do statusu i psychologicznego rysu każdej postaci... Trudny, wręcz karkołomny zabieg językowy, a jednak w Remoncie w pełni udany.

I to chyba właśnie dzięki tym językowym zabiegom aktorom udaje się rysować tak pełne postacie: Danuta Szaflarska i Piotr Fronczewski, jako niedobrana para "narzeczonych", których dzielą typ mentalności i aspiracje, lecz łączy wspólny ideał konsumpcyjny oraz świetna para malarzy pokojowych - Ryszard Pietruski, domorosły filozof, ze smakiem podający absurdalne, lecz pełne swoistej sofistyki monologi Pana Janka i Wojciech Pokora, zahukany czeladnik, odradzający się pod wpływem alkoholu. Współautor i reżyser zarazem, Janusz Kondratiuk, poprowadził rzecz całą z maksymalną prostotą, dyskretnie, bez "duszenia" efektów komediowych, przez co tym bardziej uwypuklił ów rys autentyczności, prawdziwości ludzi i sytuacji.

O ile Remont, poza atrybutami czysto komediowymi, posiada także ambicje zbudowania wiarygodnych psychologicznie postaci, o tyle Nasza klatka Janczarskiego takiej ambicji jest, jak sądzę, pozbawiona. Jest to raczej skecz satyryczny, gdzie postacie są ledwo zarysowane kilkoma kreskami, z wydobyciem najbardziej zasadniczych, najbardziej typowych cech. O ile sens takiego zabiegu jest jasny, o tyle samo jego wprowadzenie w życie sceniczne wydaje się niezbyt fortunne: te postacie nazbyt są typowe, nazbyt oczywiste, każda z nich reprezentuje pewien określony schemat psycho- i socjologiczny, niczym w toku akcji nie jest nas w stanie zaskoczyć. Nie czyni tego również akcja, która" nie ma tu budowy farsowej, nawiązuje raczej do modelu komedii czysto dialogowej - dialog dźwiga główny ciężar konstrukcji utworu. Niestety, tylko chwilami jest to dialog wystarczająco błyskotliwy. W tego typu dramaturgii (przykładem twórczość komediowa Stanisława Tyma), pointa powinna gonić pointę, miejsc pustych być nie może. Tymczasem w Naszej Matce jest ich zbyt wiele, nawet w porównaniu z poprzednią sztuką tego autora - Kopeć.

Jeśli idzie o język, Jacek Janczarski (wytrawny autor radiowy, więc - jak sądzę - na brzmienie języka wyczulony szczególnie) jakby się wahał, czy wybrać poetykę komedii satyryczno-interwencyjnej, na pograniczu kabaretowego skeczu, czy raczej pójść w stronę komedii poetyckiej, bardziej refleksyjnej. Ślady tego wahania mamy na scenie: są fragmenty oscylujące w kierunku humoru absurdalnego, z domieszką zadumy nad meandrami współczesnej cywilizacji (w wybitnie polskim wydaniu), są i takie, które nie wykraczają poza skecz satyryczny o wymowie jednoznacznej, czy też raczej jednowymiarowej. Stąd właśnie bierze się to, że język tej sztuki nie jest w rezultacie ani całkowicie potoczny, ani konsekwentnie stylizowany, autor nie wybrał też trzeciej możliwości - budowy własnego meta-języka jak to uczynili Kondratiukowie.

Są to niewątpliwie poważne słabości Naszej klatki, lecz - gwoli sprawiedliwości - powrócić należy do punktu wyjścia: nie bez przyczyny wskazałem tu na trudności gatunku. Część z nich udało się Jankowi Janczarskiemu przezwyciężyć, inne- wyszły na jaw z całą wyrazistością, kształt zaś sceniczny Naszej klatki, choć staranny, potwierdza wszakże, jak silnie dramat i scena złączone są sprzężeniem zwrotnym. Trudno wręcz powiedzieć w tym wypadku, gdzie jedno drugiemu pomaga, a gdzie dopomóc nie jest w stanie. W każdym razie można zauważyć, że tekst niezbyt uskrzydla aktorów.

Tak czy inaczej, autorom obu sztuk należy się uwaga ze strony krytyki i teatrów za penetrację jałowych obszarów komedii współczesnej, a często rozbrzmiewający na ich przedstawieniach śmiech będzie dla nich zapewne zachętą do dalszych wysiłków na tym polu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji