Artykuły

Aktorskie mopsowanie

Iwona, księżniczka Burgunda w Teatrze Studio to commedia dell'arte a la Grzegorzewski

Bohaterką Iwony, księżniczki Burgunda zrealizowanej przez Ewę Bułhak jest Forma. Na dużej scenie Teatru Studio to ona, a nie tytułowa persona z literackiego oryginału, gmerze, grzebie, ciamka się w sobie. Przerost Formy nad treścią zadławią w efekcie sztukę Gombrowicza. Paradoksalnie tragiczny los przedstawicielki najniższych sfer społeczeństwa Iwony Copek, perwersyjnie uśmierconej przez autora na Dworskich Wysokościach przy pomocy trywialnej ości karaska, staje się także udziałem samej sztuki, kończącej się właśnie tym incydentem.

Bułhak, idąc za ciosem sukcesu swego Mizantropa przetworzonego na abstrakcyjną postmodernistyczną kompozycję sceniczną, w podobnej manierze postanowiła zainscenizować przedwojenny debiut dramaturgiczny Gombrowicza. Zignorowała autorskie Uwagi o grze i reżyserii dołączone do Iwony. Szczególnie te, że należy najsilniej uwydatnić wszystkie elementy groteski i humoru neutralizujące przykrą osnowę sztuki, nie zatracając jednak trzeźwości i naturalności w psychologii osób i w całej akcji. Uwagi autora wydały się chyba Ewie Bułhak mistyfikacją, skoro klucz od swego Mizantropa postanowiła dopasować do Iwony, sadząc może, iż upoważnia ją do tego zbieżność wymowy obydwu sztuk rozwijających motyw pogardy tzw. dworu dla outsiderów. I tym sposobem właśnie dała się schwytać w zastawioną przez Gombrowicza pułapkę Formy i Gęby. Zabiegi, które dowcipnie i ekspresyjnie uwydatniły współczesną nam logikę komedii Moliera, Iwonę pozbawiły wszelkiej racji bytu na scenie poza błahym pretekstem do popisów zawodowej sprawności aktorów zespołu Studia.

Iwona w teatrze Studio to groteskowa fanfaronada, przejaskrawiona deformacja i aktorskie etiudy. Przede wszystkim jednak rzuca się w oczy pretensjonalnie artystowska scenografia Małgorzaty Szczęśniak. Dekoracje zostały porozrzucane po scenie niedbale a la Grzegorzewski. Czego tu nie ma. Od zwykłych ławek parkowych przez wymyślny meblo-wehikuł pary królewskiej, ni to kanapę, ni to rikszę, do pobazgranych ścian dworskich apartamentów. Aktorzy ogrywają wszystko, co tylko spotykają na swojej drodze. Sprawiają wrażenie, jakby wpadli tu podowcipkować - jak to określa w swej sztuce Gombrowicz: mopsować. Damy dworu mizdrzą się w charakterze żywego obrazu na lśniącym motocyklu suzuki. Książę Filip albo wali głową o szafę, albo obwozi po scenie Iwonę na rowerze. Cyryl ćwiczy na skakance. Iwona wpełza lubieżnie w otwór obiektywu monstrualnego staroświeckiego aparatu fotograficznego. A propos Iwony. Maria Peszek w prostej czarnej sukience-halce opinającej jej bujne kształty wygląda i gra jak w Sanatorium Pod Klepsydrą u swego wybitnego taty. Nie ma w niej żadnej Tajemnicy Inności, jest wyłącznie biologia, jednoznaczna prowokacja erotyczna, i to bliższa wulgarności dziwki z ulicy niż metafizyce nagości Albertynki z Operetki. (Seks zresztą tak zawładną] twórczą wyobraźnią Ewy Bułhak, że nawet insynuuje ona romans Królowej Małgorzaty z Szambelaneną, zmuszając ich do pocałunku, że nie wspomnę już o Ciotkach, które migdalą się z dworską młodzież! płci męskiej tak obcesowo, abyśmy nie mieli wątpliwości, iż wciąż uprawiają swój zawód kolscy!) Maria Peszek, nadekspresyjna cieleśnie i mimicznie, z często zapalającymi się w oczach ognikami śmiechu, upodabnia Iwonę do reszty postaci sztuki. Jej Iwona, tak samo jak wszyscy inni, pochłonięta jest żywiołowym mopsowaniem. A to znaczy, że wypaczony został sens fabuły oparty przecież na intrygującym kontraście między chorobliwą powściągliwością Iwony a agresywną reakcją otoczenia.

Sympatyczny Wojciech Malajkat jako Książę Filip nie ma zupełnie nic nowego do zakomunikowana oprócz tego, co powiedział już nam jako Szekspirowski Hamlet, Molierowski Alcest czy niewydarzony okularnik z komedii Zagraj to jeszcze raz. Sam Woody Allena. Wyrazisty zazwyczaj Andrzej Blumenfeld (Szambelan) i Monika Świtaj, ostra swego czasu Polly w Operze za trzy grosze Grzegorzewskiego (tu Iza) tym razem nieoczekiwanie są bezbarwni.

Niektórym aktorom wiedzie się nieco lepiej. Na drugim planie wyróżnia się Waldemar Kownacki. Lokaj Walenty w jego wykonaniu to groźny zbir, który wciąż nie może przestać być bosym parobkiem. Zbigniew Zamachowski brawurowo radzi sobie z rolą Innocentego. Rozśmiesza do łez, gdy przychodzi do Księcia Filipa po swą Iwonę i przekomicznie kurczy się w sobie w miarę eskalacji buntowniczych żądań. Ze sterczącym czubem włosów na głowie wygląda, jakby urwał się z filmu Leningrad Cowboys jadą do Ameryki. Klasą dla samej siebie jest Anna Chodakowska (Królowa Małgorzata), szczególnie jako somnambuliczka recytująca swe grafomańskie wiersze, tak jakby to była najczystsza awangardowa poezja. Jacek Poniedziałek powściągliwie gra przyjaźń Cyryla z Filipem, czyniąc czytelną aluzję do układu Władzio-Henryk ze Ślubu.

Zupełnie na marginesie groteskowego mopsowania funkcjonuje Król Ignacy. Stanisław Brudny rzetelnie i skromnie kreuje zabawną postać małego człowieczka na Wysokościach, który - gdy wymaga tego sytuacja - pysznie nadyma swą niepozorną osobę do rozmiarów Majestatu Najjaśniejszego Pana świecącego... gołą pupą! Kreacja konsekwentna, dramatycznie sugestywna, w iście gombrowiczowskim stylu. Szkoda tylko, że w spektaklu, którego jedyną ambicją jest udowodnienie, iż Iwona, księżniczka Burgunda to najczystsza commedia dell'arte a la Grzegorzewski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji