Artykuły

Konik z teoryjką

Teatry dziecięce przeważnie uwzględniają w swoim repertu­arze osobno sztuki przeznaczone dla dzieci w wieku szkolnym i osobno dla przedszkolaków. O wiele trudniej wybrać pozycje dla tych najmłodszych, bo w rzeczywistości odpowiednich sztuk prawie nie ma. Wpraw­dzie autorzy próbują klecić sztuczki o "zajączkach, srocz­kach i pajączkach", lecz brak w nich ciekawszych propozycji te­atralnych, wskutek czego cała "przyjemność" budowania for­my scenicznej spada na reżyse­ra. Ta sytuacja spowodowała konieczność adaptacji utworów epickich, przystosowywania opo­wiadań, bajek i wierszy do po­trzeb sceny.

Czy nasze poczynania w tym zakresie dały rezultaty? Czy re­żyserzy doszukali się nowej for­my, pracując na ogół w odoso­bnieniu, bez stałego, ścisłego kontaktu z wychowawcami? Czy zdajemy sobie sprawę z równoległego oddziaływania in­nych środków przekazu, jak radio, telewizja, kino?

Próbując odpowiedzieć na po­stawione pytania, sięgnijmy w przeszłość. Jest rok 1936. Nad­zwyczajny Zjazd Delegatów ZASP. Na Zjeździe mówi się również o teatrze dla dzieci, o perspektywach jego rozwoju. Czytając dziś przemówienia ów­czesnych ludzi teatru nie chce się wprost wierzyć, że pragnęli tego co my, że jeśli chodzi o ce­le i postulaty, prawie nic się nie zmieniło.

Zmieniły się natomiast wa­runki. Istnieje obecnie pokaźna liczba teatrów lalkowych, przy­było w bibliotekach teatralnych nowych sztuczek, organizuje się festiwale, konkursy. Powstają studia przygotowujące adeptów do zawodu aktora-lalkarza. Po­znań i Gdańsk prowadzą w swoich uniwersytetach badania nad percepcją widowisk dziecię­cych.

Ale wszystkie inicjatywy za­mykają się w kręgu ludzi tea­tru, lub osób bezpośrednio z ni­mi związanych; nie wychodzą w stronę nauczycieli i wychowaw­ców. Teatr w dalszym ciągu pracuje bez ścisłego powiązania ze szkołą i jej założeniami peda­gogicznymi. Mamy już wpraw­dzie pewne kontakty z wycho­wawcami, ale są to zaledwie próby i daleko jeszcze do ścisłej współpracy, do koordynacji wy­siłków.

"Praca w teatrze dla dzieci i młodzieży musi być oparta na gruntownym poznaniu psychiki dziecięcej, musi być sprzęgnięta z teorią i doświadczeniami pe­dagogów, czyli prowadzona wes­pół z tymi ludźmi..." - mówiła Natalia Zarembina na pamię­tnym Zjeździe ZASP. A Francuz Cusinet, w swoich rozważaniach nad wychowaniem nowego czło­wieka, sformułował następującą tezę: "Dziecko ma w sobie wszystko, co warunkuje skutecz­ne wychowanie, w szczególności zaś nieustanną aktywność, w której zaangażowana jest cała jego osobowość; jest to aktyw­ność istoty znajdującej się w okresie wzrostu, w stałym roz­woju". Zatem naturalne dąże­nie do zdobywania stanowi treść życia dziecka. Naszym zadaniem jest pielęgnowanie tej cechy. Musimy rozwijać jego sponta­niczne zainteresowania, potrze­bę działania i tworzenia.

Tymczasem w codziennym ży­ciu rodzinnym, a także w zało­żeniach wychowawczych szkoły istnieje znamienny pęd do ciąg­łej, nieustającej pomocy. Wycho­wanek otrzymuje strawę gotową, bez żadnego wysiłku ze swojej strony. Przyczyniają się do tego również środki "masowego przekazu", a więc radio i tele­wizja. Codzienne obcowanie z tymi wynalazkami ma wpraw­dzie olbrzymią wagę w rozwoju dziecka, niesie jednak ze sobą niebezpieczeństwo biernego od­bioru, bez angażowania możliwo­ści twórczych.

Uważam, że w tej sytuacji kurka bezpieczeństwa należy szukać właśnie w teatrze dla dzieci. To on winien równowa­żyć ich stany psychiczne, wi­nien je chronić przed utratą energii życiowej. Próbą urzeczy­wistnienia tej tezy był zdawna proponowany i długi czas kon­sekwentnie przeze mnie realizo­wany "teatr zabawy".

W latach 1953-56 wprowadzi­łem do repertuaru mojego teat­ru krótkie, dwudziestominutowe widowiska, grane bezpośrednio w przedszkolach. Obecność te­atru na terenie przedszkola jest wydarzeniem. Zakłóca normalny tryb zajęć, odbiega od stałych zwyczajów i konwencji, tak pieczołowicie pielęgnowanych przez wychowawczynie. Nasze wizyty robiły wrażenie. Dzieci tęskniły za niecodziennością, czekały na nasz przyjazd. Wie­dzieliśmy o tym. Skłaniało to nas do chytrych - wybiegają­cych poza pierwotne zamierze­nia - pomysłów, które prowa­dziły do nowych doświadczeń, a następnie do analizy i wnios­ków.

Oto zostawiamy w przedszko­lu rekwizyt. W pośpiechu, w zor­ganizowanym nieładzie zostaje na podłodze lalka. Ta sama, któ­rej podczas widowiska dzieci próbowały dotknąć, która je o­czarowała swoim nierzeczywi­stym ruchem, niezwykłą formą. Ta porzucona lalka jest dal­szym ciągiem odegranego wi­dowiska. Rozpoczęta zabawa nie ustaje, trwa w wyobraź­ni dzieci. Dla lalki potrafią wszystkiego dokonać. Dla niej zalega poobiednia cisza; dla niej rysują, śpiewają. A jednak przedszkolaki zdają sobie spra­wę, że lalka należy do innego świata, do rzeczywistości teat­ru. Dlatego podczas powtórnego spektaklu łatwo się z nią roz­stają. Pożegnanie jest również dalszym ciągiem zabawy.

Nasze praktyki tolerowano, ale do czasu. W przedszkolach istnieje sztywny plan zajęć, więc swobodę działania, indywidual­ne próby, odrębne formy i me­tody pracy poczytywano za ig­norowanie przepisów. Wycieczki teatru do przedszkoli zostały stopniowo zaniechane. Przyczy­nił się do tego również brak środków finansowych.

KONIK

Pewnego dnia, na pozór nieo­czekiwanie, dzwonię do jednego z przedszkoli. Poprosiłem admi­nistrację o połączenie mnie z do­wolnie wybranym przedszkolem. Pracownica wykonująca polece­nie zadzwoniła do przedszkola numer dziewięć.

Przy aparacie pani kierownik. Bardzo ostrożnie rozpoczynam trudną rozmowę. Proponuję, aby dzieci przedszkola numer dziewięć odwiedziły teatr. Jak przypuszczałem, pani kierownik jest zaskoczona moją propozyc­ją. - Jak to, dzisiaj? A czy pan wie, że my mamy własny plan? W tej chwili dzieci wybierają się na wycieczkę, na łąkę. Pani kierownik mówi sucho, nieprzy­chylnie. Ale pani kierownik ma rację. Jest plan - należy go wykonać. A jednak mimo wszy­stko próbuję ją przekonać i wy­suwam szereg nęcących argu­mentów, które mają szansę na­wet w takiej sytuacji, gdy pani kierownik jest "pracusia". Bo: po dzieci wysyłam autobus, który przywiezie je do teatru, odwiezie na łąkę i dostarczy zdrowe i całe do przedszkola. Zresztą pobyt w teatrze będzie bardzo krótki, dosłownie kilka minut. Ale pani kierownik jest nieubłagana. Nie i już.

Tłumaczę od początku, argu­mentuję. Przecież autem będą szybciej na łące. Niech pani kie­rownik spojrzy w okno. Wiszą chmury? No, właśnie! Może spaść deszcz, a autokar będzie czekał na dzieci. I jeszcze jedno: jaz­da autobusem będzie dodatkową frajdą. Taką jazdę przedszkole zapisze w dzienniku na swoje konto. Przecież to wszystko gra­tis! Ten atut okazał się najmoc­niejszy. Lodowata pani kierow­nik zelżała. Zgoda.

Autobus przywozi przedszko­laków do teatru. Wychodzą z auta powoli, wtaczają się do hallu, szurają bucikami po ka­miennej posadzce. Jest gwarno. Wchodzą na widownię, gramolą się na siedzenia foteli. Wszystko trwa dość długo. Siedzą.

Teatr wydzwania obowiązują­ce sygnały. Pierwszy dzwonek. Po chwili dwa dzwonki. Wresz­cie trzy. Gong. Elektryk wyga­sza światła na widowni. Znowu gong. Kurtyna odsłania scenę. Na scenie stoi aktorka, po chwili opada w dół wyciąg, a z nim duży biały plafon, na któ­rym jest wymalowany konik. Konik kolorowy, a kopytka srebrne. Aktorka podchodzi do konika i kijkiem-batutą uderza w kopytko... Zadzwoniło! Uderze­nie drugie - i znowu kopytko zadzwoniło. Teraz aktorka kła­nia się widowni. Kurtyna zasła­nia scenę. Cisza. Po chwili dzie­ci biją brawo. Oklaski milkną, ale dzieci nie wstają. Siedzą, czekają. Wychodzę przed kurty­nę, dziękuję. To było wszystko, co chcieliśmy pokazać.

Trudno opisać w jaki sposób zareagowały na to panie towa­rzyszące dzieciarni, a więc: pani kierownik, pani zastępca kie­rownika, trzy panie wychowaw­czynie i panie matki (osiem sztuk). Pani kierownik nazwała sprawę skandalem. Ona zadzwo­ni do inspektoratu. Ona mi po­każe. To kpiny!

Przepraszam jak umiem. Przypominam, że było krótko, bo przecież miało być krótko. Dzieci idące na łąkę, byłyby w połowie drogi, a auto czeka nie­cierpliwie przed teatrem... I pa­ni kierownik odjeżdża. Odjeż­dżają zastępca pani kierownik i trzy panie wychowawczynie i panie matki (osiem sztuk) i dzie­ci. Ja zostałem zmartwiony, nie­spokojny, czekający na telefon od inspektora szkolnego.

* * *

Upłynęły trzy dni. Ochłoną­łem. Inspektor nie telefonował. Wróciło dobre samopoczucie. Muszę działać. Dzwonię. Dzwo­nię do tego samego przedszkola numer dziewięć. Zbyt odważnie? Tak - trzeba mieć odwagę. Przedstawiam rzecz od począt­ku. Ale zaczynam od innej stro­ny. Od słabej strony pani kie­rownik. Bo pani kierownik ma ambicję. To dobrze. Mógłbym dzwonić po pomoc do innego przedszkola. Dlaczego tego nie robię? Bo pani kierownik na pewno zrozumiała moje inten­cje i tym razem zgodzi się się na tą samą prośbę. Po drugiej stronie krótka chwila ciszy i wreszcie głos pani kierownik: - Czy samochód dostaniemy? Jeśli tak, przyjeżdżamy.

Przedszkole numer dziewięć zajechało wraz z całym perso­nelem i mamami. Znowu wszvstko się powtórzyło jak trzy dni temu. Znowu chodzenie przed­szkolaków z szuraniem po ka­miennej posadzce. Zasiadanie w fotelach, mozolne i długie. Zno­wu pierwszy i dwa następne dzwonki. A na scenie ta sama aktorka. Wyciąg opada z koni­kiem. Czvżby wszystko było tak samo? Nie. Tym razem konik ma srebrna grzywę. Aktorka podchodzi do konika. Głaszcze srebrną grzywę. Ledwie dotyka i wtedy słychać muzykę. Aktorka zatrzymuje dłoń - muzyka mil­knie. Aktorka kłania się. Oklas­ki. Kurtyna zasłania scenę. Dzie­ci powstają z miejsc, a więc nie muszę ogłaszać zakończenia po­kazu. Pani kierownik ustawia dzieci do wyjścia i nie ma ocho­ty powtarzać swoich pretensji. Dlaczego?

Dzieci odjechały. Odjechała pani kierownik i zastępca pani kierownik i trzy wychowawczy­nie i panie matki (sztuk 10).

* * *

Upłynęły trzy dni. Dzwonię do przedszkola numer dziewięć. Bez tremy, bez obawy. Pani kierownik zapytuje: - Konik?

- Tak, konik - odpowiadam.

- Zaraz jedziemy! - dorzuca pani kierownik. Pani kierownik zgodziła się szybko, ale nie wie o moim zmartwieniu. Dzisiaj nie będę mógł służyć autem. Po prostu "nawaliło". Pani kierow­nik nie lubi zbytecznej gadani­ny. - Trudno, przyjdziemy. Pogoda dzisiaj, słonecznie.

Dzieci dowlokły się do teatru. Na dworze upał. Jednak przed­szkolaki z rezonem wchodzą do chłodnej sali. Z gwaru wyłapuję rozmowę: ..."będzie konik, konik!" Rzeczywiście. Po dzwon­kach, po gongu, po odsłonię­ciu kurtyny, wśród absolutnej ciszy opada na scenę konik. Ten sam konik, ale teraz jest bez ogona. Gdzie ogon? Konik bez ogona? Aktorka trzyma ręce z tyłu. Acha!

I naraz słyszę chór dziecię­cych głosików: - Pani trzyma ogonek! - Pani trzyma ogonek! - Pani trzyma ogonek! Skan­dują coraz mocniej, żywiej. Ak­torka podchodzi do konika. Przypina srebrny ogon. Dzieci biją brawo. Do oklasków przy­łączyła się muzyka. Aktorka klaszcze w ręce. Spoglądam na widownię. Pani kierownik klaszcze w rytm muzyki. To sa­mo robi zastępca pani kierow­nik, i trzy panie wychowawczy­nie, i panie mamy klaszczą w ręce.

Schodziłem ze sceny pyszny i dumny nie dlatego, że skłoniłem panią kierownik do oklasków. Moja radość była spowodowana tym, że dzieci stały się współ­twórcami inscenizacji. Pierwsze rozpoczęły zaimprowizowane kwestie, wyczuły intencje orga­nizatorów zabawy w teatr.

Upłynęły trzy dni. Po wra­żeniach, po zwycięstwie, wróci­liśmy do normalnych zajęć. Na próbach analizujemy doświad­czenia i snujemy projekty wy­korzystania ich do dalszej pra­cy. Wspólnie z zespołem wysnu­wamy wniosek: widz dziecięcy, ten najmłodszy, powinien otrzy­mywać krótkie etiudy, oparte na jednym temacie; powinien u­czestniczyć w montowaniu zaba­wy...

Telefon. Dzwoni pani kierow­nik przedszkola numer dziewięć.

- Dzieci już ustawione, czekają na autobus. - Jak to? Przecież teatr nie jest przygotowany do kontynuowania dalszych przy­gód konika. - Proszę pana, na­uczył pan dzieci chodzić do ko­nika i co teraz będzie?

Uwikłałem się we własne sie­ci. Co robić? Tłumaczę pani kie­rownik, że my... że nasz plan... - Pana nie obchodził nasz plan. My zrobiliśmy wszystko, a pan? To skandal! Dzwonię do inspek­toratu. Pani kierownik odłoży­ła słuchawkę.

Muszę pomóc pani kierownik. Dzwonię do niej. Proszę, aby wychowawczynie rozdały dzie­ciarni kartki papieru i kredki. Niech namówią dzieci do nary­sowania wszystkiego co tylko można o koniku.

Po piętnastu minutach telefon z przedszkola. Muszę przyjść koniecznie, natychmiast. Pani kierownik błaga, prosi. Zobaczę dużo ciekawych rusunków. Poza tym dzieci opowiadają niestwo­rzone rzeczy o koniku.

Pobiegłem do przedszkola. Słucham opowiadań, popartych rysunkami. Dzieci opowiadają swoje fantastyczne, zmyślone historie na temat konika. Do­wiedziałem się, dlaczego konik stracił ogonek, usłyszałem o ko­niku grającym na fujarce, o ko­niku tańczącym, o koniku lata­jącym... ile tych opowiadań! Pani kierownik rozpalona, szczę­śliwa prowadzi mnie od dziecka do dziecka. Nie zauważyła wca­le, że prowadzi mnie za rękę.

Już teraz wiem, jestem pew­ny - nieoceniona pani kierow­nik została zawojowana kon­cepcją współpracy teatru z przedszkolem.

JAN DORMAN

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji