Artykuły

"Fedra" - to Eichlerówna

Teatr Narodowy - "Fedra" Jean Racine'a - przekład Tadeusza Boya-Żeleńskiego - Reżyseria Wilama Horzycy - dekoracje Jana, Kosińskiego - kostiumy Jana Kosińskiego i Henryki Głowackiej - muzyka Tadeusza Maklakiewicza.

PISAĆ o "Fedrze" - to pisać o Eichlerównie. Niewątpliwie ona odniosła największy triumf sobotniego wieczoru w Teatrze Narodowym. Długo oklaskiwała ją rozentuzjazmowana widownia.

Imponujący talent Eichlerówny najświetniej objawia się w wielkiej tragedii. Oglądamy ją zawsze chętnie, i jako panią "Warren, i nawet, jako Lulu w "Skizie". Zapolskiej. Ale czujemy dobrze, że dopiero Maria Stuart czy Fedra daje jej możność pełnego pokazania się i zadziwienia widowni.

Są miłośnicy talentu Eichlerówny tak zapamiętali, że niezdolni wprost do wysłuchania żadnej uwagi krytycznej na temat jej gry. Właściwie nie gry, ale - głosu. Wszelkie bowiem ewentualne uwagi dotyczą głównie jej "zaśpiewu", maniery jej tylko właściwej, złączonej nierozerwalnie z każdą postacią sceniczną, której daje życie. Tekst w ustach Eichlerówny staje się jak gdyby melodią, której aktorka się poddaje. Dochodzi nieraz do tego, że dla tej melodii poświęca Eichlerówna nawet jasność wypowiedzi. Jednych to denerwuje, innych zachwyca.

Ale obojętnych nie pozostawi Weźmy np. ostatnią premierę "Fedry". Wchodzi na scenę Eichlerówna, zaczyna kwesta i od razu robi się cisza na widowni. Czuje się niemal, jak osobowość jej zniewala i przykuwa uwagę publiczność'. Każdy wsłuchuje się w ten swoisty śpiew wypowiedzi i obserwuje dokładnie najmniejszy gest aktorki. Bo Eichlerówna właśnie jednym ruchem ręki czy skinieniem głowy potrafi tak wiele powiedzieć...

Dzięki temu poznajemy dokładnie cały obłęd miłosny nieszczęsnej królowej, która pokochała występną miłością własnego pasierba i nie potrafi tej namiętności opanować. Uczucie to wypełnia Fedrę tak całkowicie, że poza nim nic właściwie nie dociera do jej świadomości. Przypomnijmy sobie, jak przyjmuje wiadomość o śmierci męża. Nie widać po niej ani przerażenia - choć fakt ten skomplikować musi życie jej i jej dzieci - ani radości, że wreszcie jest wolna. Cóż to wszystko znaczy wobec tego, że kocha Hipolita a nie zna jego uczuć względem niej!

W akcie pierwszym dominuje jeszcze w Fedrze. Eichlerównie duma. Boli ją i wstydzi wyznanie uczynione Enonie - tego upokorzenia nie wybaczy jej nigdy. Nawet w scenie z Hipolitem potrafi jeszcze zdobyć się na gesty królowej, choć już za chwilę zobaczy w niej Hipolit jedynie kobietę.

Aktorka pokazała pełną tragedię nieodwzajemnionej miłości, miłości w dodatku niedozwolonej , wzbudzającej niechęć i zgrozę. Nie pozwoliła przy tym zapomnieć nam. że kochająca jest królowa. Dumna, ambitna i szlachetna, jeno obłąkana przez miłość.

Można by analizować grę Eichlerówny studiując, co oryginalnego wniosła do tragedii nieszczęsnej żony Tezeusza. Ja chciałabym tylko na moment zatrzymać się przy scenie śmierci Fedry. Gdy po raz ostatni Fedra wchodzi na scenę, zanim usłyszymy, że się otruła, wiemy o tym już przedtem. Mówi to jej dziwny, nieziemski spokój, jej nieobecne spojrzenie, jak gdyby z dala. Nawet wieść o śmierci Hipolita nie zmieni już tego oblicza. Życie wyraźnie z niej uchodzi, Fedra - na oczach widzów - gaśnie. Moment śmierci w klasycznych tragediach jest niesłychanie ważki- piękne było to ciche, pełne rezygnacji odejście gwałtownej, niepohamowanej za życia kobiety.

BOGATA indywidualność aktorska Ireny Eichlerówny przesłoniła poniekąd resztę zespołu. Gra z nią, to prawie zawsze jedynie akompaniament. Najlepszym i momentem Zdzisławy Życzkowskiej (Enona) była jej ostatnia, przejmująca kwestią, ukazująca jeszcze jedną tragedię, równolegle rozgrywającą się z główną. Danuta Szaflarska jest jeszcze w geście i mimice zbyt blisko Aszantki a zbyt daleko młodziutkiej bohaterki siedemnastowiecznej tragedii.

Hipolitem był Igor Śmiałowski. Nie wydaje mi się dobrze obsadzony. Już sama postać młodego księcia powinna w zestawieniu z Fedrą wyraźnie mówić o niestosowności tego uczucia. Śmiałowski jest zbyt dojrzały, zbyt męski i silny. Chciałoby się zobaczyć Hipolita bardziej miękkiego, dla którego gwałtowna miłość macochy rzeczywiście byłaby nieszczęściem.

Szukając bardziej , odpowiedniego Hipolita, zastanowiłam się, czy przypadkiem dyr. Horzyca nie będzie miał kłopotu właśnie z tak zwanymi rolami amantów. Nie zapominajmy, że właśnie takich młodzieńczych kochanków wymaga przede wszystkim klasyka teatralna, którą częściej niż dawniej oglądać mamy w obecnym sezonie na scenie Teatru Narodowego.

OSTATNIMI laty rzadko widywaliśmy na scenie tego rodzaju pozycje, jak klasyczna, siedemnastowieczna tragedia Jean Racine'a, Aktorzy, zwłaszcza młodsi zaczęli w efekcie kaleczyć wiersz, nie umieli swobodnie poruszać się w kostiumie po scenie. Wielka klasyka wymaga bowiem w teatrze specjalnej konwencji, przede wszystkim doskonałego rzemiosła aktorskiego. Publiczność z kolei lubi oglądać w teatrze wielkie tragedie i ludzi opętanych niecodziennymi namiętnościami. Zwłaszcza gdy pokazują to aktorzy tej klasy, co Eichlerówna.

Dobrze się więc stało, że właśnie "Fedrę" z Ireną Eichlerówną w roli tytułowej wybrał dyr. Horzyca na otwarcie sezonu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji