Artykuły

"Rodroże miłości"

SYLWETKA PISARZA

Do wojny dorobek pisarski Zawieyskiego stanowiły dwie powieści, które przeszły bez większego echa, oraz, dwie sztuki teatralne, z których jedna -"Powrót Przełęckiego" - obudziła dość żywe zainteresowanie, jako śmiały, choć budzący pewne zastrzeżenia eksperyment literacki. Od chwili zakończenia działań wojennych rzuca Zawieyski raz po raz to nową sztukę, to znowu tom prozy. Nazwisko jego ukazuje się b. często pod artykułami literackimi, pada w dyskusjach publicznych. W pełni lat męskich autor "Rozdroża miłości" stał się jednym z najczynniejszych pisarzy w Kraju. To ogromne rozbudzenie aktywności twórczej Zawieyskiego jest samo przez się - niezależnie od jego dokonań artystycznych - zjawiskiem zdumiewającym. Krytyka dopatruje się jego źródeł - i pewnie nie bez słuszności - w mocnym osadzeniu się pisarza w określonym poglądzie na świat.

W pierwszej swej powieści "Gdzie jesteś, przyjacielu?'' manifestował Zawieyski swą postawę niezbyt jasno sprecyzowanego humanizmu, by w utworach ostatnich - szczególnie w "Mężu doskonałym'' - przejść zdecydowanie do obozu katolickiego. Jego katolicyzm nie ma nic z łatwej emocjonalności. Jest równie świadomy jak niezachwiany. "Jeśli inni ponoszą odpowiedzialność za zło świata - wyznaje w jednym z artykułów - stokroć większą odpowiedzialność ponosimy my, którzy wyznajemy objawione przez Boga zasady wiary".

Jako pisarz sceniczny posiada Zawieyski "zaprawę" dość wyjątkową. Nim jeszcze zaczął pisać dla teatru, grywał jako aktor w sztukach innych autorów. Obyty z teatrem od strony samego mechanizmu scenicznej fikcji, umie swoim bohaterom - mimo pewnego przeładowania intelektualnego utworów - nadawać wyraźne rysy charakterystyczne, które powodują, że problematy, jakie podejmuje, nigdy nie wiszą w próżni.

Do pracy pisarskiej zabrał się w sposób gruntowny i systematyczny. Grywając w teatrach popularnych zaczął się troszczyć o ich repertuar, który nigdy nie był w Polsce zbyt bogaty. Jest m.in. autorem przeróbki scenicznej reymontowskich "Chłopów", które weszły do żelaznego repertuaru teatru wiejskiego. Miałem możność oglądać kiedyś to widowisko na najautentyczniejszym gruncie, bo w Lipicach, gdzie się rozgrywa akcja powieści. Wykonawcami nie byli wcale ludzie najmłodsi, których jak wiadomo zawsze łatwiej namówić na rozmaite ryzykowne przedsięwzięcia. Taki np. "Boryna" był gospodarzem starej daty, któremu pewnie nigdy się nie śniło, że może być kiedykolwiek "komediantem".

Jeden drobny ale niesłychanie charakterystyczny szczegół warto tu zanotować: ów Boryna był analfabetą i w tajemnicy przed całą wsią uczył się roli jak pacierza, powtarzając słowa tekstu za nauczycielem, który reżyserował widowisko. Świadczy to, jak bardzo słowa reymontowskiej epopei trafiały do chłopskich uszu; świadczy to także, jak głęboko rozumiał Zawieyski potrzebę teatru związanego z życiem. Wycofawszy się ze sceny był parę lat organizatorem teatru ludowego (w tym charakterze przyjeżdżał parokrotnie do Anglii, by zapoznać się z tutejszym teatrem amatorskim).

LITERATURA KATOLICKA

Skoro motorem jego pisarstwa było u samego początku raczej wyczucie pewnych potrzeb społecznych, niż spontaniczny poryw twórczy - jak się to stało, że sztuki Zawieyskiego stanowią teatr "dla elity"? Bo nawet "Masław", najbardziej widowiskowy ze wszystkich jego sztuk, jest tak przeładowany koncepcjami historyczno-politycznymi, że wymaga ciągłego napięcia uwagi, sporej pracy intelektualnej.

Źródło tego tkwi w samym materiale twórczym Zawieyskiego: przedmiotem jego badawczego spojrzenia nie są pasje ludzkie, ale raczej problemy filozoficzno-moralne. Jest to sztuka "z tezą", sztuka katolicka z samego swego zamierzenia. Że w porównaniu z najnowszymi osiągnięciami literatury katolickiej na zachodzie jest to pisarstwo trochę starszej daty - nawet nie trzeba wspominać.

Literatura katolicka - szczególnie powieść - zrobiła w ostatnich trzydziestu latach krok olbrzymi. Powieść Katolicka przestała być lekturą "budującą". Pisarze w rodzaju Mauriaca, Grahama Greene'a czy Bernanosa nie troszczą się o to, aby cnoty ich bohaterów zostały nagrodzone, aby ich rachunki z Bogiem zostały już tu na ziemi wyrównane. Postacie ich, szczególnie Bernanosa, to pokolenie heroiczne, które swą drogę do świętości okupywać musi wieloma klęskami. Celem tej literatury jest ukazać rzeczywistość w całej jej pełni - a to znaczy dla katolika odmalować nie tylko zewnętrzne kontury świata, ale także tę nadbudowę życia ludzkiego, która nie mieszcząc się w schemacie materialistycznym, jest dla wierzącego najrealniejszą prawdą. U takiego np. Bernanosa zło nie jest żadną personifikacją czy symbolem - posiada swoje własne, najrealniejsze istnienie. I człowiek zmagać się z nim musi nie jako z wizją swej wyobraźni, ale jako z istotą rzeczywistą, która stoi na jego drodze ku Bogu. Literatura katolicka odkrywa i analizuje nieznane dotychczas oblicze ludzkiej osobowości. Może dlatego do dziś jeszcze budzi tyle sprzeciwów - nawet wśród katolików.

Ten krańcowy realizm katolicki nigdv nie miał u nas wyznawców. Najpełniej nawet katolicki z naszych pisarzy, Rostworowski, obracał się w kręgu czysto ludzkiego dramatu. Motorów ludzkiego postępowania nie szukał poza człowiekiem, wystarczało mu samo wartościowanie postępków i namiętności. Dlatego też nie kusił się nigdy o przedstawienie stanu łaski.

Te wielkie nazwiska zostały tu wymienione nie po to, aby sugerować, że Zawieyski znajduje się w tak chwalebnej kompanii. Raczej dla przypomnienia ostatecznych wniosków, do jakich doszedł realizm katolicki na zachodzie. Sztuki Zawieyskiego są zbyt przeintelektualizowane - miejscami nawet po prostu werbalne - by mogły stać się prawdziwym instrumentem badawczym.

Zawieyski nie obracał się nigdy na szczytach literatury, to znaczy nie błądził po samym dnie duszy ludzkiej. W utworach jego są raczej napomknienia o głębi, niż głębia sama. Wystarczyło widocznie tych napomknień, by stworzyć złudzenie rzeczywistej głębi: temu zawdzięcza Zawieyski swoją dosyć wyjątkową pozycję pisarską. Dwukrotny laureat (nagrody literackiej miasta Krakowa i Episkopatu Polskiego), uważany jest w Kraju za czołowego pisarza katolickiego.

"ROZDROŻE MIŁOŚCI"

"Rozdroże miłości" jest pierwszą sztuką krajową, jaka dotarła na scenę teatru emigracyjnego. Decyzję kierownictwa Teatru Polskiego im. Słowackiego - przełamania "cenzury" w stosunku do utworów krajowych, powitać należy z jak największym uznaniem. Emigracja staje się coraz bardziej społecznością zamkniętą, obracającą się w ciasnym kręgu własnych trosk i potrzeb. Z Kraju -- poza ponurymi wieściami o terrorze komunistycznym, nic prawie do nas nie dociera. Książki, recenzje wydawnictw nie zastąpią żywego słowa, jakie pada ze sceny. Toteż sztuka jeszcze przed premierą wywołała ogromne zainteresowanie.

"Rozdroże miłości", jakkolwiek nie należy do najlepszych sztuk Zawieyskiego, miało w Kraju olbrzymie powodzenie. Miejmy nadzieję, że z takim samym sukcesem spotka się i w naszym środowisku. Sztukę wystawiono niezwykle starannie - oczywiście jak na warunki emigracyjne, nawet z pietyzmem. Ale - ponieważ prawem krytyka jeść oceniać wyniki artystyczne - niech mi wolno będzie powiedzieć, że reżyser w swoją pracę włożył tego pietyzmu za dużo.

W odbiorze sztuk Zawieyskiego nierównie silniej zaangażowany jest intelekt niż wyobraźnia. Zamiast dawać widzowi pewien wstrząs, sztuka zmusza go do myślenia. Ten ładunek intelektualny wymaga od aktorów niesłychanie prostego wypowiadania tekstu. To Kielanowski wyczuł trafnie, ale w recytacji tekstu poszedł trochę za daleko. Powolny sposób mówienia, ciągłe pauzowanie zdań - sprawiają wrażenie zbyt górnego celebrowania sztuki. To zwolnione tempo powoduje, że bohaterowie poruszają się chwilami jak w transie.

Z drugiej znów strony pewne sceny zostały przedramatyzowane. Nie wchodzę w to, czy jest to konieczna koncesja na rzecz "uprzystępnienia" sztuki: obchodzi mnie tylko sam wynik artystyczny. Z tymi wszystkimi zastrzeżeniami powiedzieć trzeba, że przedstawienie jest na ogół b. jednorodne, że ma -jak się to mówi - styl.

Najlepszą postać stworzył Kielanowski w roli Księdza Jana; jako odtwórca stanowi najlepszą legitymację swej własnej koncepcji reżyserskiej. Bardzo u-dana jest także sylwetka Marty w wykonaniu Marii Arczyńskiej. Najtrudniejszą rolę miała Jadwiga Domańska jako Elżbieta: jest to postać aż za bardzo skomplikowana, nie zawsze przekonywująca. Scenę spowiedzi, która powinna być zagrana półtonami, potraktowała Domańska dramatycznie. Wójtem był rzadko widywany w większych rolach Józef Bzowski. Z winy autora jest to postać trochę płaska - tak samo zresztą jak i Michał (w wykonaniu Romana Ratschki). Zygmunt Rewkowski jako Piotr był poprawny i dyskretny. Szczęśliwie wywiązała się ze swego zadania Krystyna Kamieniecka jako Pani Julia.

Dekoracje do "Rozdroża miłości" wykonał Tadeusz Orłowicz. Tym razem jego rozwiązanie plastyczne nie było bezbłędne: olbrzymi krucyfiks przytłacza całą scenę: a powinien raczej stanowić akcent prawie niezauważalny - tym silniejsze byłoby jego ciążenie. Z tym jednym zastrzeżeniem podkreślić trzeba, że dekoracja stanowi doskonałe tło nastrojowe do akcji.

W sumie przedstawienie zaliczyć trzeba do najlepszych osiągnięć teatru e-migracyjnego. Sztuka z prawdziwego zdarzenia, uczciwe wykonanie - czyż trzeba czegoś więcej? Właśnie tak: trzeba. "Rozdroże miłości" nie zaspokoiło w pełni naszego głodu prawdziwego teatru - Zawieyski ten głód raczej na dobre rozbudził.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji