Artykuły

Okręt błaznów jak upiorne widmo

"Statek błaznów" w reż. Piotra Tomaszuka w Teatrze Wierszalin w Supraślu. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Kuszą wyspy szczęśliwości, nadmiar nęci, chciałoby się wszystkiego spróbować, a koniec i tak czeka wszystkich ten sam. No to chlup, za burtę trup

Znakomity spektakl na koniec sezonu przygotował teatr Wierszalin. I o tyle to informacja dobra dla widzów, że choć wakacje właśnie się zaczęły - "Statek błaznów" grany będzie jeszcze osiem razy - we wszystkie weekendy lipca. Piotr Tomaszuk ze swoją ekipą wziął na warsztat jedno z najbardziej tajemniczych dzieł renesansowej literatury - poemat Sebastiana Branta - "Okręt błaznów" z XV w. Dzieło to w Polsce właściwie nieznane - dopiero niedawno na język polski przetłumaczył je prof. Andrzej Lam. Olbrzymi moralitet to zbiór rymowanych satyr, piętnujących słabości człowieka, jego skłonności do grzechu i błazeństwa. Trudny alegoryczny tekst Tomaszuk przełożył na język współczesny, w takich też czasach je umiejscowił, choć z XV-wiecznego anturażu też całkowicie nie zrezygnował. Powstała intrygująca adaptacja, bogata w detale i pomysły inscenizacyjne, podkreślająca jak bardzo - mimo upływu pięciu wieków - uniwersalny jest tekst Branta i jak niewiele zmieniło się w człowieczej mentalności. Zachłanny na nowe doznania, podatny na grzech i pychę - oto człowiek. Nawet gdy otoczony technicznymi gadżecikami, nowoczesnością, we współczesnych ciuchach, to w sumie taki sam jak ten z XV w.

Oto mamy barwną czeredę chętną na wyjazd do Wysp Szczęśliwości: młodą dziewczynę, podrzędnego biznesmena, hipisującego niebieskiego ptaka i jeszcze paru innych. Na pokładzie statku wita ich uśmiechnięta stewardesa, przedstawia kapitanowi. Jeszcze stosowna reklama na małym ekraniku, jeszcze czapeczki błaznów na głowę. I zaczyna się podróż, pełna wszelakich atrakcji, w stylu: hulaj dusza, piekła nie ma. Pasażerowie poddają się gładko wszelkim dyrektywom kapitana: a te brzmią następująco: kto nas zabawi najlepiej - zyska tytuł króla błazna i będzie rządzić resztą. Na początek zadanie: przedstawmy siedem grzechów głównych! Pasażerowie są gotowi zrobić wszystko, z każdą minutą zaczynają przypominać groteskowo uśmiechnięte marionetki. Zapłacili, i jeszcze się cieszą, choć serwowanych im wymyślnych upokorzeń zaczyna być coraz więcej. Wyprawa do Wysp Szczęśliwości zmienia się z wolna w szaleństwo grzechu i karnawału, kapitan przestaje się uśmiechać mile, a zaczyna złowieszczo...

Mnóstwo w spektaklu niespodzianek, nagłych zwrotów akcji i nastrojów, komizmu tu tyle samo co dramatycznych scen, a wesoła zabawa w jednej chwili potrafi zamienić się w upiorny wodewil. Nie wiadomo już, czy scena to okręt, czy budka z piwem, kościół, czy basen, teraźniejszość, czy przeszłość. Pasażerowie odgrywający kolejne grzechy główne czasem przypominają ohydne maszkary jakby rodem z Boscha (scenografia - Eva Farkasowa), a czasem mają kostium współczesny. Bełkotliwy język współczesnego cwaniaczka uosabiającego najgorsze polskie cechy - nietolerancję, złość, zawiść (świetny Dariusz Matys) zderzony jest tu ze średniowiecznymi frazami z Branta. I o dziwo, są ciekawie wkomponowane i mimo archaiczności języka, ani na chwilę nie nużą: "błaznem jest ten, co dobra mnoży, choć to szczęścia nie przysporzy", "kto ma za dużo, chce nadmiaru", "dogoni cię prawda twego grzechu". Jako puentę kolejnych scen, do przewrotnej muzyki Piotra Nazaruka (swoją drogą, chętnie usłyszałabym ją na płycie) sentencje te wygłasza ironicznie, lub też radośnie - groteskowy tandem: Kapitan (intrygujący autoironiczny Rafał Gąsowski, bardziej niż zazwyczaj lakoniczny w ruchach i gestach) i Kataryna (świetna, diaboliczna Katarzyna Siergiej). Scena zaś, w której przerażone towarzystwo patrzy, jak ta straszna dowcipkująca dwójka zawija nieżywego pasażera w dywan i bawi się w wyliczanki: "trup do trupa, będzie zupa", "trup się z trupem zaprzyjaźni, leżeć na dnie będzie raźniej" - to prawdziwy majstersztyk.

Zresztą w "Statku błaznów" najwięcej spośród ostatnich spektakli Wierszalina - błyskotliwej zabawy językowej, warto zobaczyć go drugi raz, by wszystkie te niuanse wyłapać. Najwięcej też tu zmian nastroju - od kabaretowego rubasznego klimatu po piękny, poruszający w swej prostocie finał. Skoro wyprawa na wyspy szczęśliwości, to i Adam i Ewa są obowiązkowi. Nie będziemy zdradzać szczegółów, by nie psuć efektu. Dość powiedzieć, że nagość dwojga ludzi (znakomici i odważni Miłosz Pietruski i Monika Kwiatkowska) można zagrać tak, by była pozbawiona erotyzmu, i wzbudzała czułość. A strach - tak, że i widownia może poczuć się nieswojo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji