Artykuły

Pwtórka z historii

Jakoś po kolei nic się nie udaje. Z wielkiego przeglądu dramaturgii ostatniego czterdziestolecia wyszły właściwie nici. Rok Witkiewicza obywa się bez znaczących premier. Najbardziej odpowiedni dyrektorzy nie umieją prowadzić teatrów. Na szarym tle kolejnego sezonu pozbawionym wyraźniej zaznaczających się tendencji stylistycznych czy jakichś nowych artystycznych inicjatyw, pojawiają się przecież, to tu, to tam, warte zastanowienia inscenizacje. Warte zastanowienia, bo jacyś reżyserzy po prostu o czymś pomyśleli i starali się coś przekazać. W wielu przypadkach dotyczy to sztuk polskich. Może dlatego, że wciąż jesteśmy skłonni oglądać się wstecz i w przeszłości szukać przyczyn aktualnego stanu rzeczy. A nasza, od dawien dawna skazana na Historię dramaturgia doskonale się do takich celów nadaje.

W kieleckim Teatrze im. S. Żeromskiego Bogdan Augustyniak wystawił w ramach obchodów roku Żeromskiego na Kielecczyźnie - Turonia. Dramat rzadko grywany, krytykowany za swoją stylistykę i kompozycję, a jednocześnie od strony problematyki historycznej - spośród wszystkich dramatów Żeromskiego - najważniejszy. Często pompatyczna, społeczna i polityczna retoryka opierająca się na tandetnym szkielecie melodramatycznej akcji zawiera w sobie jednak treści o wiele poważniejsze niż równie melodramatyczny, tylko lepiej skonstruowany Sułkowski. W Turoniu postawił Żeromski zasadnicze, przewijające się przez polską literaturę od stu pięćdziesięciu lat zagadnienie związków i kontrowersji pomiędzy sprawą wyzwolenia społecznego i wyzwolenia narodowego. Problem wewnętrznego rozdarcia uważany od dawna za jedną z głównych przyczyn kolejnych klęsk i niepowodzeń. Żeromski zresztą napisał najwięcej może i najważniejszych stron na temat dylematu wolności, która nie przynosi rewolucji i rewolucji, która nie przynosi wolności. I właśnie w Turoniu i w Przedwiośniu postawił nad tym wielkie znaki zapytania.

Augustyniak potraktował Turonia jak dramat epicki. Starał się, z jednej strony, nie zgubić niczego z wygłaszanych tam sądów i oskarżeń, z drugiej strony, poprzez rozegranie całej sztuki wobec chóru zbuntowanych chłopów, odebrał retoryce Żeromskiego sztuczny charakter. Melodramatyczna akcja została też dzięki temu jakby postawiona w nawias, a przedstawienie nabrało charakteru scenicznej rozprawy, podczas której zagadnienie osądu przeszłości i przyszłości pozostaje otwarte.

Spośród sztuk, które stanowią kontynuację problematyki Turonia najciekawsze wydają się Szachy Grochowiaka. Najciekawsze czy raczej najbardziej wymowne dzięki swoim wadom.

Ten pierwszy samodzielny dramat autora Króla IV uwodzi i zarazem denerwuje swoją sztucznością. Wszystko w nim jest straszliwie konwencjonalne. I "dramatyczna" akcja i postacie Arystokraty, Lokaja, Komunisty, Chłopa i Niemca. A przecież jest to jeden z dramatów najwięcej dających do myślenia na temat tego, co się wydarzyło w roku 1944 i 1945. Właściwie to nie dramat, a jasełkowa gra na temat sprawiedliwości i niesprawiedliwości dziejowej.

O niebo lepsze od nijakiej wersji telewizyjnej przedstawienie Szachów zrobił w radomskim Teatrze Powszechnym Jerzy Wasiuczyński. Wasiuczyński z imienia Lokaja (Jozue) wysnuł, i chyba słusznie, prolog i sens całej sztuki - cytat z Księgi Jozuego mówiący o prawie do ziemi. Dzięki takiej interpretacji, a także dzięki roli Włodzimierza Mancewicza, który zagrał Hrabiego nie jako rozpadający się szkielet, ale jako człowieka, który w pełni świadomie dokonuje wyboru i samosądu, stały się te Szachy, podobnie jak Turoń Augustyniaka, przedstawieniem znaczącym. I tu, i tu mamy do czynienia z teatrem, który stawia pytania, z reżyserami i aktorami, którzy szukają w polskiej dramaturgii nie okazji do "zaliczania pozycji", obchodzenia rocznic i inscenizacyjnego popisu, ale istotnej, bolesnej i tylko przez głupców prosto rozstrzyganej problematyki. A takich głupców nie sieją, tylko się rodzą, i to na czołowych scenach.

Skazaną i skazującą się na historyczną retorykę naszą dramaturgię XIX i XX wieku od samego początku ratuje ironia i poczucie humoru. Wystarczy odwołać się do Fantazego. Ale szczególnie wyraźnie widać to w ciągu ostatnich trzydziestu lat. Pierwowzorem ironicznej i groteskowej paraboli, która dominuje w tym okresie, jest obok sztuk Witkacego, napisane w roku 1944 i głośne dzięki inscenizacji Dejmka z roku pamiętnego 1956 Święto Winkelrida Andrzejewskiego i Zagórskiego.

"Klasycznej" interpretacji Dejmka, który dał w Święcie Winkelrida syntezę okresu "błędów i wypaczeń" nie sposób było powtórzyć. Nic więc dziwnego, że do sztuki Andrzejewskiego i Zagórskiego długo się nie zabierano. I znowu Bogdan Augustyniak, tak jak przy Turoniu, pokusił się o własną, oryginalną inscenizację. Jego przedstawienie w kieleckim teatrze jest bardzo piękne dzięki dekoracjom Kiliana, które stanowią powiększone obrazki Nikifora ("szwajcarska" Krynica czy raczej "krynicka" Szwajcaria). Jest też bardzo sprawne, z dobrymi rolami (Stanisław Niwiński jako Burmistrz), utrzymane w szybkim rytmie, kolorowe i dowcipne.

Przede wszystkim jednak i to chyba najważniejsze, Augustyniak wykorzystał klasyczną "maszynkę do aluzji" jaką stanowi tekst Święta Winkelrida w całkowicie nowy sposób. Nie jest to w jego ujęciu ani sztuka anty-mesjanistyczna (znowu Słowacki), ani satyra na władzę, nie ma też żadnych bezpośrednich odniesień. Ten spektakl przypomina czekoladkę na przeczyszczenie, gdzie pod barwnym papierkiem pomalowanym przez Kiliana-Nikifora i smakowitym dowcipem dialogów Andrzejewskiego i Zagórskiego ukrywa się gorzka refleksja na temat głównego bohatera sztuki, którym jest lud szwajcarskiej Krynicy. Refleksja sprowadzająca się do stwierdzenia, że w końcu lud ma taką władzę na jaką sam sobie zasłuży.

O wszystkich dylematach, rozterkach i tragediach zauroczonej historią literatury polskiej XIX i XX wieku najwięcej zapewne powiedział Gombrowicz. On też w Rozmowach z Dominikiem de Roux najlapidarniej określił jej słabość: Gdzież była polska myśl oryginalna, polska filozofia, polski udział intelektualny i duchowy w tworzeniu Europy? Literatura od stu pięćdziesięciu lat była zakorkowana dramatem utraty niepodległości, sprowadzona do lokalnych nieszczęść... W końcu jednak i on sam od historii, polskiej historii - nie uciekł. Nawet wprost przeciwnie, dzięki niemu właśnie, dzięki innym pisarzom, reżyserom, artystom w ogóle, i przede wszystkim dzięki samej historii... zaczęły te "lokalne nieszczęścia" nabierać wymiaru nie tylko europejskiego. A Gombrowicz zanim napisał Operetkę zaczął szkicować zarys dramatu, który miał się nazywać: Historia.

Historią interesowało się już kilku reżyserów. Perspektywa pokazania w teatrze samego, po raz pierwszy i jedyny nazwanego pełnym imieniem i nazwiskiem przez autora - bosonogiego Gombrowicza, a także cara Mikołaja II, cesarza Wilhelma II i Piłsudskiego (zaplanowana scena spotkania z Hitlerem nie została niestety napisana) musi być kusząca. Ale Historia, to nie Operetka, a poza tym intencji Gombrowicza trzeba się tu przeważnie domyślać. Zadanie dla reżysera jest raczej karkołomne.

Podjął się go ostatnio Jacek Bunsch w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Trudno byłoby powiedzieć, że jego przedstawienie stanowi jakiś ważny moment w dziejach recepcji Gombrowicza na scenie. Jest na pewno, mimo pewnej monotonii, zwarte i konsekwentne. Rozgrywa się wśród ogromnych szaf, z których wychodzi rodzina Gombrowiczów przemieniająca się w postacie z historii Polski i z historii powszechnej. Najlepsza jest chyba scena z carem Mikołajem, którego gra Zygmunt Bielawski (gra też Ojca, Wilhelma II i Piłsudskiego). Oglądając to przedstawienie wiemy, że bosonóg-Gombrowicz toczy walkę z historią (przeznaczeniem, formą dziejów), ale czy ją przegrywa czy wygra - nie. A skąd bosonóg? Czy to tylko jako przeciwstawienie stopy - butowi, nagości - ubraniu, młodości - skostniałej formie?

Na zakończenie warto przytoczyć fragment cytowanych tu już rozmów z Dominikiem de Roux: Zachował mi się w pamięci i często mi powracał taki obraz: parobek w kurtce, bez czapki, rozmawiający z moim bratem, Januszem (oczywiście występuje w Historii. J. K.), który był w palcie i pod parasolem. Świetna surowość oczu, policzków, ust tego parobka pod deszczem ostro zacinającym. Piękność. I tu problematyka omawianych sztuk właściwie się zamyka. Zupełnie jakbyśmy wrócili do Żeromskiego.

1)Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. Stefan Żeromski: Turoń. Reżyseria: Bogdan Augustyniak. Scenografia: Zenobiusz Strzelecki.

2) Teatr Powszechny im. Jana Kochanowskiego w Radomiu. Stanisław Grochowiak: Szachy. Reżyseria: Jerzy Wasiuczyński. Scenografia: Karol Jabłoński.

3) Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. Jerzy Andrzejewski i Jerzy Zagórski: Święto Winkelrida. Reżyseria: Bogdan Augustyniak. Scenografia: Adam Kilian i Nikifor. Muzyka: Mirosław Niziurski.

4) Teatr Polski we Wrocławiu. Scena Kameralna. Witold Gombrowicz: Historia. Opracowanie tekstu i reżyseria: Jacek Bunsch. Scenografia: Wojciech Jankowiak, Michał Jędrzejewski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji