Artykuły

Przeciąganie struny

"Utwór o Matce i Ojczyźnie" w reż. Marcina Libera w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Artur D. Liskowacki w Kurierze Szczecińskim.

Nagi stół z odrobiną przyborów do pisania, dwa krzesła po jego przeciwnych krańcach, mikrofon, ale i dywan. Przestrzeń prywatna, intymna, ale i wychłodzona, ascetyczna; jakby mieszkanie, a i gabinet psychiatry, i sala przesłuchań. Ograniczają ją - z dwóch stron - ściany stające się ekranami, na których pojawiają się ruchome projekcje. Na scenie dwie aktorki - Beata Zygarlicka jako narratorka, córka, Usia, oraz Irena Jun - jej matka, Żydówka ze Lwowa.

Z takiego instrumentarium korzysta Marcin Liber - reżyser i scenograf "Utworu o Matce i Ojczyźnie". I czyni to znakomicie. Przedstawienie jest nie tylko perfekcyjnie zainscenizowane, ale też właśnie zgrane, dostrojone we wszystkich elementach. I co ważne: precyzja realizacji idzie tu w parze z siłą wyrazu, z sugestywnością.

"Utwór o Matce i Ojczyźnie" Barbary Keff - trochę dramat, a jakby poemat, zapis reportersko-publicystyczny, ale i muzyczny - gatunkowo trudno definiowalny, więc nazwany "utworem" właśnie -to tekst mocny, lecz trudny w lekturze czy szerzej - w odbiorze. Bo i taki ma być-trudny, prowokujący, stanowiący wyzwanie. Dla naszych lekturowych przyzwyczajeń, narodowych mitów, tradycyjnych relacji w rodzinach. Nic dziwnego, że zwrócił na siebie uwagę (nominacja do Nike, wiele recenzji i dyskusji w mediach). Ale pierwszą dla niego sceną jest właśnie Malarnia.

I można rzec, iż scena dobrze mu służy. Bo wszystko to co w czytaniu odbierać można jako literacką manierę lub przeciwnie: natręctwo publicystyczne, dosłowność - w przedstawieniu okazuje się celne i uzasadnione w kompozycji. Ważne dla jej rytmu, tonu, ogólnego brzmienia. Nie bez kozery akcentuję muzyczność spektaklu - jest istotna dla jego struktury. "Utwór..." faluje -od ciszy po krzyk, od szeptu po jazgot. Zatacza kota, wraca, osacza nas swą monotonną, agresywną melodią.

Muzyczny kształt "Utworu..." podkreśla program do przedstawienia, "malowanka" zatytułowana "Śpiewaj i rysuj po polsku". Są w niej tzw. obrazki do pokolorowania - m.in. postaci w ludowych strojach, jeleń na rykowisku, Obcy z filmu grozy s.f., kadry z rodzinnych albumów, scena ze znanej fotografii z getta - oraz śpiewnik z nutami dla chóru pojawiającego się na ekranach spektaklu.

Chór to trochę z Mrożka -bo chłopi w tradycyjnych strojach z różnych regionów - ale ostrzej nakreślony. W jego folklorystycznej wielobarwności - od krakowiaka po górala - w przerysowanej cepeliowsko charakteryzacji kryją się barwy jednolite, mroczne, ale i okrucieństwo podziału na białe i czarne, na swoi i obcy. My i oni. Ten zgiełk kolorów razi - jak każdy fałsz, jak wrzask wybrzmiewający tu aż po ostatnią zgrzytliwą nutę, którą bez litości wygrywa na skrzypkach góral (Grzegorz Młudzik).

Jest to zresztą nuta dla "Utworu..." najważniejsza. Zaśpiew "Żydy, Żydy!" -w różnych formach i różnym nasileniu (np. jako "Widzew, Widzew!") - wraca raz po raz tak jak główny wątek przedstawienia: Zagłada, jej źródła i echa. A więc i nasza polska nietolerancja -ta codzienna, bez idei, za to ze stałą listą obsesji i rosnących pretensji, i antysemityzm - powszedni, zapętlony w politykę, tym bardziej napastliwy, im bardziej odrzucany. Jest taka przejmująca, boleśnie ironiczna fraza wykrzykiwana przez chór, która oddaje w skrócie całą grozę i absurd owych fobii: "Żydzi niby zabici, ale wiecznie żywi, mają taką moc, że mnożą się martwi".

Ale "Utwór o Matce i Ojczyźnie" to nie tylko głos w dyskusji o naszych zmorach i upiorach niepamięci (ich znakiem jest książka leżąca na stole-"Strach" Grossa). To także - może zwłaszcza - rzecz o naszych relacjach -wzajemnych, bo społecznych - o naszych stosunkach z historią. Rodzinną, dziedziczoną, ale też rodzinną w zwykłym rozumieniu tego słowa. Rzecz o przezwyciężaniu pamięci i wierności wobec niej.

Matka, ocalona z Zagłady - nieznośna ze swym bagażem koszmaru, wagą traumy - i nie do zabicia (jeśli Hitler i Stalin cię nie zabili, to jakie mam na to szanse ja? - pyta ją Usia) - jest ciężarem, który dźwigać musi, a nie potrafi już, nie chce - córka. Nienawidząca matki i kochająca ją. Będąca przecież jej częścią, jej dalszym ciągiem.

Symboliczny, lecz również realistyczny i psychologiczny wymiar tego związku znajduje odzwierciedlenie w grze aktorskiej. Zygarlicka -jako narratorka, alter ego autorki "Utworu..."-jest naturalna, bywa liryczna, ale i pełna dystansu, to znów pretensji i drwiny - w jej roli jest Problem, lecz ona sama nie gra Symbolu. Z kolei matka grana przez Jun jest bardziej znakiem, opowieścią zbiorową niż konkretną postacią. Acz i w jej roli są rysy bezpośredniej, bliskiej obserwacji, szkic do portretu samotnej starej kobiety.

Pod dywanem zawsze coś jest ukryte, zamiecione. Tu - jak się okaże - też. A metafora znajdzie sceniczny wyraz w wyciąganych przez Usię spod dywanu kartkach papieru ze strzępami haseł, deklaracji, pytań... Do wyrzucenia? Do przypomnienia?

"Utwór..." nie jest przedstawieniem, które przyjmuje się bez sprzeciwu. Bo rani, a w sprawiedliwej sprawie bywa... niesprawiedliwy. Bo drażni, gdy z metaforycznego - i dosłownego! - przeciągania struny czyni swą główną zasadę i zda się nie doceniać inteligencji widza (przedłużający się epilog, w którym wracają wygrane już nuty). Bo bywa dyskusyjny, a sam zdaje się dyskusję odrzucać.

Ale taka jego uroda i w tym jego moc. Przeciąganie struny ma trwać dopóty, aż ona pęknie. I pęknie w nas to, co tak długo nabrzmiewało.

Nie waham się rzec, że przedstawienie w Malarni - odważne, a przecież będące wyrazem lęku, kameralne, a dynamiczne - jest jedną z najciekawszych inscenizacji Teatru Współczesnego w ostatnich sezonach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji