Artykuły

Inne "Dziady"

PO PONAD dwudziestu latach w Starym Teatrze znów obejrzeć można adaptację "Dziadów" Adama Mickiewicza. Podjął się jej Jerzy Grzegorzewski. Wystawienie "Dziadów" w Starym Teatrze po wspaniałej inscenizacji Konrada Swinarskiego było nie lada wyzwaniem. Grzegorzewski poszedł w całkowicie odmienną stronę niż jego poprzednik. Różnice pomiędzy spektaklami tych dwóch teatralnych mistrzów są kolosalne.

Grzegorzewski nazwał swoje przedstawienie "Dziady - dwanaście improwizacji" z podtytułem "Sceny z poematu dramatycznego Adama Mickiewicza". Ale właściwie spektakl można określić jako autorskie przedstawienie Grzegorzewskiego, wykorzystujące oczywiście elementy i słowa Mickiewiczowskiego arcydzieła. Struktura przedstawienia jest całkiem inna, niż dramatu. Spektakl jest swoistym wezwaniem do dialogu. Trudno mi wyobrazić sobie, jak odebrałby przedstawienie człowiek nie czytający wcześniej "Dziadów", ale dla odbiorcy swobodnie poruszającego się po dramacie Mickiewicza spektakl jest piękną propozycją odczytania dramatu. Piękną, ponieważ plastyczna uroda spektaklu jest również niezwykle bogata.

Scenografia Barbary Hanickiej nie jest nachalna, nie ma żadnego nadmiaru. Są za to piękne kostiumy i proste, "mówiące" obrazy (na przykład płonące obręcze w "Obrzędzie" czy wielki bączek z cerkiewnej cebulastej wieży). Niektóre moje skojarzenia związane z wizualną stroną przedstawienia podążały w przedziwnych kierunkach: na przykład postaci i gesty aniołów były niczym zdjęte z płócien Malczewskiego. W ostatniej części w tle pojawia się wielki malowany prospekt z biegnącą w skos kreską. Obsesyjnie narzucało mi się skojarzenie z "Drogą do Rosji" - ustępem II części "Dziadów".

Istnieje proste określenie - "dzieło otwarte" - pozwalające wytłumaczyć wielowątkowość i możność bardzo różnych odczytań artystycznej struktury. Ale "otwartość" nie może być dowolnością. Grzegorzewski jest reżyserem niezwykle wyczulonym na najdrobniejszy sceniczny fałsz. Więc i konwencja wystawienia "Dziadów - dwunastu improwizacji" jest niezwykle czysta. Elementy spektaklu, nawet jeśli trudno je zracjonalizować, wydają się niezbędne w danym momencie. Działanie nie jest zawsze adekwatne do słów i racjonalności zdarzeń, ale harmonijnie buduje obraz i podświadomie wyraz zdarzeń.

Obrzęd "Dziadów" w zasadzie w przedstawieniu Grzegorzewskiego nie istnieje. Albo inaczej, zupełnie zostaje przekształcona jego funkcja. Część druga "Dziadów" Mickiewicza miesza się z częścią czwartą. Następuje pomieszanie światów. Nie sposób wyznaczyć granic dla różnych rzeczywistości. "Dziady" toczą się na wszystkich piętrach hierarchii stworzeń. To jakby Guślarz wywoływał Pustelnika. W głębi, w niszy usadowił się chór, wyglądający jak na koncercie w filharmonii, do wtóru bębna melorecytując fragmenty obrzędowych inkantacji (wspaniała muzyka Stanisława Radwana). W tym świecie zachwianych tożsamości pojawiają się później bohaterowie salonu warszawskiego.

Niektórzy aktorzy w przedstawieniu Grzegorzewskiego grają po kilka ról. Krzysztof Globisz jest Widmem, Księciem, Belzebubem, Duchem Nocnym, Złym Duchem. Reżyser musiał zdać sobie sprawę, że w przedstawieniu musi to mieć duże konsekwencje. Książę i Widmo zostają jednoznacznie wciągnięci do świata piekła. Podobnie Jerzy Trela, który gra Pustelnika, Adolfa i Zesłańca, prowokuje do zupełnie innego popatrzenia na te postaci. Bal u Senatora przynosi kolejne interpretacyjne niespodzianki. Rola Pani Rollinson zostaje rozpisana na pięć aktorek. Grzegorzewski mistrzowsko uchwycił, jak wiele znaczeń kryje się w krótkich wypowiedziach Rollinsonowej. Każda matka w przedstawieniu Grzegorzewskiego ma całkowicie odmienny charakter. Uogólnienie losu kobiet poprzez los Rollinsonowej jest zrobione bardzo subtelnie i czysto. Niespodzianki w spektaklu się piętrzą. Oto Ksiądz Piotr (Jan Frycz) wypowiada monolog poprzez Panią Rollinson (Małgorzatę Hajewską-Krzysztofik). Właśnie tak. Wizja odwróconego tyłem Księdza Piotra wyraża się ustami udręczonej kobiety.

I wreszcie ostatnia, najbardziej skupiona i prawie statyczna część. Jerzy Radziwiłowicz grający Konrada rozpoczyna Improwizację jakby bez udziału ciała. Jego podniebne loty rodzą się zupełnie gdzie indziej, usta wypowiadają tylko słowa, jak dalekie echo zdarzenia z innych miejsc. Ale stopniowo, bardzo powoli, ogień rozpala i ciało.

W postaci granej przez Radziwiłowicza jest wielki smutek, może przygnębiająca wiedza. Zupełnie inna rola, niż u Swinarskiego Konrad Jerzego Treli. U Grzegorzewskiego Gustawa i Konrada grają dwie osoby. Ich spotkanie (do którego słowa reżyser wziął od spotkania Konrada z Księdzem Piotrem) jest zetknięciem się całkiem obcych sobie indywidualności. Nie ma w spektaklu przemiany Gustawa w Konrada.

"Dziady" Grzegorzewskiego są, jak już napisałem, propozycją do dialogu. Zapraszają do kilkakrotnego obejrzenia. Te kilka moich spostrzeżeń jest tylko spontanicznym odruchem po pierwszej wizycie na spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji