Artykuły

"Operetka"

W słupskim teatrze słyszałam dowcip, jakoby przychodzili ludzie po bilety na przedstawienie "Operetki" Gombrowicza i pytali: powiedźcie chociaż, jaki tytuł ma ta operetka! Może to dowcip, ale może i prawda. W końcu nieżyjący dziś autor "Ferdydurke", powieści, która tyle polemik wzbudziła w międzywojennym dwudziestoleciu, nie był prezentowany ani przez Bałtycki Teatr Dramatyczny, ani też teatry, które odwiedzały Środkowe Wybrzeże.

Przyznaję też, że umieszczenie w repertuarze Państwowego Teatru Muzycznego w Słupsku właśnie Gombrowiczowskiej "Operetki", przypisywałam w jakimś stopniu cechom przekory, jakie drzemią w każdym człowieku i od których nie jest chyba wolny Maciej Prus. Bo skoro ma to być teatr muzyczny, a opinia powszechna wiąże ten rodzaj teatru z operetką, macie zatem "Operetkę"! Z drugiej jednak strony, chociaż nie należę do wielbicieli Gombrowicza, przyznać muszę, że w "Operetce" rasowy reżyser znajduje dla siebie znakomite pole do popisu. Sztuka interesująca, niejednoznaczna, wymagająca ogromnej dyscypliny od reżysera, niebagatelnej sprawności od aktorów.

Taką to zatem ambitną pozycję kierownictwo artystyczne Państwowego Teatru Muzycznego w Słupsku - Maciej Prus i Jerzy Satanowski - wybrało na inaugurację nowej sceny Pomorza Środkowego. I słupska premiera "Operetki" będzie się liczyć, musi się liczyć w kraju. Nie tylko dlatego, że wystawiono ją gdzieś tam poza Łodzią, Warszawą czy Wrocławiem, ale że słupska propozycja tej kontrowersyjnej sztuki jest artystycznym sukcesem jej realizatorów i wykonawców.

Sądzę, że początek temu dał reżyser ładem myśli na temat tej sztuki i dyscypliną w realizowaniu swojego zamysłu, swojej propozycji na temat "Operetki" Gombrowicza.

Przyznaję, że podczas premierowego przedstawienia niejednokrotnie porównywałam realizacje Macieja Prusa sprzed lat, przedstawienia "Edwarda II" Marlowe'a, czy też "Jana Karola Macieja Wścieklicy" Witkiewicza, oglądane pod tym samym dachem. Z radością odnajdywałam u reżysera, dziś dojrzałego, z dużym dorobkiem artystycznym, ten rzadki talent widzenia scenicznego, tę skrupulatnie przestrzeganą logikę; tu nie ma próżni, gest jest wynikiem konieczności, kolejna scena wypływa z poprzedniej sytuacji, sceny zbiorowe są prawdziwym fajerwerkiem. A przy tym Prusa cechuje prawdziwa umiejętność prowadzenia spektaklu tak, aby atmosfera od pozornej sielanki powoli narastała, aż nieuchronnie doprowadzi do burzy.

Maciej Prus znalazł sobie partnerów, którzy swoją pracą potrafili podeprzeć jego zamysł. Integralnie związana z przedstawieniem jest muzyka Jerzego Satanowskiego; dowcipna, lekka, ale i dramatyczna jak już to słyszymy w finale pierwszej części spektaklu, albo narastająca ostro, drapieżnie w walcu zapowiadającym rewolucję i beztroska, radosna w końcowej scenie, w tańcu Albertynki, symbolizującym zwycięstwo młodości.

A scenografia? Kurtyna odsłania nam sielankowy obraz z pierwszych lat naszego wieku: panie ocienione dużymi rondami kapeluszy, wsparte na parasolkach, bielą kostiumów wkomponowane malowniczo w bujną zieleń. Sylwetki panów jakby przeniesione z żurnali tego okresu. Jest to jak obraz kopiowany wiernie starej fotografii. W takiej scenerii rozgrywa się pierwsza część "Operetka". Fragment wnętrza zamku księstwa Himalaj stanowi tło drugiej części przedstawienia, tło, które będzie się rozpada na oczach publiczności. W tych ruinach dawnej świetności oglądamy końcowy akt sztuki. Scenografię zaprojektował Sławomir Dębosz i jej elementy - warto to chyba podkreślić - stanowią także dekorację do jednoaktówek Mozarta. Bardzo to pomysłowe. Natomiast efektowne kostiumy są dziełem Ireny Biegańskiej. Twórcy przedstawienia zali na wyrazy uznania, ale zapracowali na nie także realizatorzy. Zespół aktorski, liczni też statyści, w czasie premierowego przedstawienia byli jeszcze zbyt spięci, ale można to kłaść, na karb zrozumiałej tremy. Po kilku spektaklach - można sądzić - zespół nabierze pewności i lekkości tak niezbędnej po to, aby samemu się bawić w przedstawieniu i aby całość nabrała właściwego rytmu.

Z przyjemnością muszę napisać o aktorce znanej nam od lat, Kaji Kijowskiej, która w roli Księżnej prawdziwie brylowała na scenie. Jej partnerem jest Jerzy Nowacka. Hrabiego Szarma interesująco gra Józef Onyszkiewicz, a barona Firuleta - Bogdan Kajak, którego niejednokrotnie będziemy jeszcze oglądać na słupskiej scenie. Dużą rolę Fiora kreuje Wiesław Sławik, Albertynką zaś jest Krystyna Wiśniewska-Sławik, Hufnagiela gra - Jacek Różański, Profesora - Maciej Staniewicz. Występują także: Antoni Urban (Proboszcz); Ksenia Górska-Rosińska (Markiza); Kazimierz Illukiewicz (Władysław); Jolanta Seidel - Wiszniewska (Dama I); Maria Karkosz-Giemikowa (Dama II); Czesława Urban (Dama III); Danuta Borowiecka. (Księża Gospodyni); Ireneusz Wykusz (Złodziejaszek) oraz liczni statyści. Role trafnie obsadzone, aktorzy śpiewający i wykonujący doskonale swoje zadania aktorskie, teksty zarówno mówione, jak i śpiewane - dobrze słyszalne.

W sumie "Operetka" jest przedstawieniem, podczas którego można się bawić i można wynieść z niej tematy warte przemyślenia. Po prostu Teatr Muzyczny z prawdziwego zdarzenia na Środkowym Wybrzeżu stał się faktem dokonanym szczęśliwie. Posiada on na domiar kierownika muzycznego (najmłodszego chyba w naszym kraju) Grzegorza Nowaka, który doskonale prowadził podczas spektaklu zespół orkiestry symfonicznej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji