Artykuły

Góral i poznanianka - mieszkają w Krakowie, grają w całej Polsce

- Jesteśmy aktorami, a nie celebrytami. Nie chodzimy po imprezach, skupiamy się na swojej pracy i rodzinie. Poza tym każde z nas zdobyło praktykę w zawodzie i raczej nie popełni totalnej pomyłki interpretacyjnej. Po prostu zagra lepiej albo gorzej. Dlatego dajemy sobie wolność wyboru ról, nie radzimy się siebie - mówią MAJA BAREŁKOWSKA i PIOTR CYRWUS.

Gdy martwili się jednak, że za mało czasu poświęcają dzieciom, profesor Tischner tak ich pocieszył: "I dobrze, przynajmniej nie nauczą się tych złych rzeczy od was!" - pisze Barbara Sobańska

Maja Barełkowska

Aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna. Absolwentka Wydziału Aktorskiego Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie i europeistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Aktorka Teatru Polskiego w Warszawie(i985-6), Teatru Jaracza w Łodzi (1986-98), Teatru STU w Krakowie (1989-92) i obecnie Teatru Ludowego w Krakowie.

Siedziałam na ławeczce ze skaju pod portiernią w krakowskiej szkole teatralnej. Nagle zobaczyłam swojego dobrego kolegę, z którym niejeden raz imprezowaliśmy. Był w kowbojkach, obcisłych dżinsach, skórzanej kurtce. Po powrocie ze Stanów wyglądał zupełnie inaczej... I nagle zakochałam się... Natychmiast zaprosiłam go na kolację, na którą zresztą spóźnił się półtorej godziny, a ja czekałam na niego pod fabryką kabli w Prokocimiu. Miał próbę, która się przedłużyła. Na kolację podałam dostarczone mi z Poznania przez mamę parówki. Byłam jedną z nielicznych studentek, które miały dostęp do wędliny. To był październik. W lipcu wzięliśmy ślub.

Jestem bardzo dumna ze swojej poznańskości i często podkreślam, że to dzięki poznaniakom Kraków daje radę. Perfekcjonizm i nieco pedanterii mam we krwi. Mąż przeciwnie - to góral z krwi kości - ale dzięki niemu trochę wyluzowałam. Ostatnio staram się nawet scedować część obowiązków na innych członków rodziny. Bo mogą zrobić pewne rzeczy równie dobrze jak ja, a może nawet lepiej.

Nieczęsto gramy razem, choć wystąpiliśmy oboje w kilku spektaklach w Teatrze STU, Teatrze Jaracza i w teatrach telewizji. Zaraz po ślubie próbowaliśmy zrobić dwuosobową sztukę, składankę scen miłosnych, ale zaszłam w ciążę i sprawa się rozmyła. Raczej dobrze, bo trudna to była współpraca - obserwowaliśmy się nawzajem i ciągle zwracaliśmy sobie uwagę.

Dziś nie zapraszamy się nawzajem przed premierą, bo to mogłoby urazić reżysera - że nie mamy do niego zaufania i musimy się nawzajem konsultować. Poza tym każde z nas bardzo umocniło swoją osobowość, zdobyło praktykę w zawodzie i raczej nie popełni totalnej pomyłki interpretacyjnej. Po prostu zagra lepiej albo gorzej. Dlatego dajemy sobie wolność wyboru ról, nie radzimy się siebie. Zachowujemy autonomię osoby. Nigdy nie wiadomo, czy dana decyzja ostatecznie okaże się dobra czy zła.

Inna sprawa, że zawsze godzinami rozmawialiśmy i nadal rozmawiamy o teatrze, sztuce, metodzie aktorskiej, o tym, do czego nasza praca zmierza, czy buduje nas także jako ludzi. "Jestem tylko aktorem" - krzyczał Brandauer w finałowej scenie słynnego "Mefista" Istvana Szahó. My natomiast zgodnie sądzimy, że nie jesteśmy jedynie narzędziami, kimś do wynajęcia, ale za tym, co robimy, stoi nasza osoba. Jesteśmy za to odpowiedzialni.

Aktorzy są bardzo skoncentrowani na sobie. Jesteśmy instrumentem, na którym pracujemy. Musimy więc zaglądać w głąb siebie, ciągle na nowo się analizować. Zwłaszcza w okresach przedpremierowych mniej zauważamy otoczenie i to się niestety odbija na rodzinie.W tygodniu premiery wydaje się, że to spektakl jest najważniejszy na świecie. Ale gdy minie, szybko okazuje się, że gdyby nie rodzina, dom, do którego można wrócić, nie dalibyśmy rady. Dzięki rodzinie zachowujemy balast.

Piotr Cyrwus

Aktor teatralny, filmowy i telewizyjny, reżyser teatralny. Absolwent Wydziału Aktorskiego PWSTw Krakowie. Aktor Teatru Polskiego w Warszawie (1985-6), Teatru Jaracza w Łodzi (1986-98), Teatru STU (1989-92) i Starego Teatru w Krakowie (1992-200?). Od I997r. gra rolę Ryszarda Lubicza w polskiej telenoweli "Klan".

Górale byli dużym wyzwaniem dla Wielkopolan, bo ślub i wesele mieliśmy w Poznaniu. Kuzyni Mai z trudem dotrzymywali kroku przy kieliszku niektórym moim kuzynkom. Niektórzy moi krewni po trzy razy wsiadali do autobusu do Nowego Targu, ale zaraz z niego wysiadali i wracali na poprawiny. Do dziś jestem im wdzięczny, że się wybrali na to wesele. Bo góral nie jedzie do Poznania, no chyba, że po drodze do Stanów.

Gdy dzieci były małe, bazowaliśmy na systemie niań. Oboje jesteśmy aktorami, mamy nienormowany czas pracy, i zawsze pod koniec sezonu, motywowani wyrzutami sumienia - tak mało czasu spędziliśmy z dziećmi! - wsadzaliśmy je do samochodu, braliśmy namiot, i jechaliśmy na wakacje. Zwiedziliśmy w ten sposób całą Europę. Pewnego razu w Portugalii Maja z dziećmi weszła do oceanu i wszyscy zaczęli się topić. Było to miejsce, w którym bardzo podmywały fale. To nie były żarty, Mai film z życia wyświetlił się przed oczyma. Rzuciłem się ich ratować. Dopiero w Polsce, gdy wywołaliśmy zdjęcia, zauważyliśmy na nich tabliczkę "Danger".

Profesor Tischner, gdy martwiłem się, że za mało czasu poświęcamy dzieciom, powiedział: "I dobrze, przynajmniej nie nauczą się tych złych rzeczy od was!". Daliśmy sobie radę, bo Maja to typowa poznanianka - jest świetnie zorganizowana. Ja niespecjalnie, ale pomagałem, jak umiałem, choć czasem nie "strząchnąłem". Bo jak mawiał pewien ksiądz na rekolekcjach: "Pomóż żonie, powieś pranie, tylko pamiętaj, strząchnij!".

Nasze dzieci nigdy nie siedziały po garderobach, a dziś, jako dorośli ludzie, z własnej woli chodzą na wszystkie nasze sztuki. Córka, Anna Maria, poszła w nasze ślady - jest na pierwszym roku krakowskiej PWST. Synowie też mają artystyczne ciągoty-starszy zajmuje się animacją komputerową, właśnie jest na praktykach w Kalifornii, a młodszy studiuje politologię i realizuje się jako didżej. Gdy reżyserowałem "Małego księcia", synowie zrobili do tego spektaklu oprawę muzyczno-wizualną. Traktują to jednak "z doskoku".

Trzy lata temu pozwoliliśmy sobie razem na pewnego rodzaju szaleństwo. Pierwszy raz od lat wybraliśmy się na urlop bez dzieci. Pojechaliśmy do Rosji i Chin. Koleją transsyberyjską dotarliśmy na Syberię. Byliśmy nad jeziorem Bajkał. Spaliśmy w namiocie na pustyni Gobi. Wszystko organizowaliśmy sobie sami. Przygód mieliśmy co niemiara. Okazało się, że moja żona może egzystować bez prysznica, wygodnego łóżka, i całkiem nieźle sobie radzi.

Niecodzienny z niej egzemplarz. Gdy w pewnym momencie poczuła się zmęczona aktorstwem, skończyła europeistykę. Była najstarszą studentką na roku. Gdy niedawno poszła odebrać dyplom, spotkała jednego z profesorów. Spytał ją, kiedy zrobi doktorat

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji