Artykuły

"Zaczarowany flet" - nowa premiera Teatru Wielkiego

Doprawdy wierzyć się nie chce, że "Zaczarowany flet" - ostatnia i najświetniejsza z oper Mozarta - był w latach powojennych tak rzadko realizowany na polskich scenach, iż obecna inscenizacja KAZIMIERZA DEJMKA okazała się czwartą dopiero!

Ten utwór równie kunsztowny, co pełen naturalności i urzekającej prostoty, ta czarodziejska baśń pisana dla publiczności z wiedeńskich przedmieść, stawia wprawdzie ogromne wymagania przed teatrem i gronem wykonawców, jednak - i w tym geniusz Mozarta - równą siłą może także i dzisiaj przemawiać nie tylko do znawców.

Trochę mnie to ośmiela, pewniej czując się na gruncie teatru, niż na gruncie muzyki, nie będę się bowiem ważył na ocenie subtelności wykonania, zwłaszcza, że z samym utworem spotyka się po raz pierwszy. W podobnej sytuacji znajdzie się jednak olbrzymia większość łódzkich widzów, szukających w operze nie tylko wokalnego popisu, a teatru, widowiska, jakiejś historii ludzkich upadków i wzlotów, inną już rzecz, że opowiedzianej przede wszystkim językiem muzyki.

2.

Oglądamy więc czarodziejską i filozoficzną baśń o walce między dobrem, a złem, światem jasności, a światem mroku, mądrymi kapłanami słońca, a groźną Królową Nocy. To warstwa pierwsza, najbardziej zewnętrzna i tu brakuje mi trochę cudowności i dziwów, na które cieszyłem się tak bardzo łowiąc chciwym uchem wieści dobiegające z prób.

Cuda usunięto w trakcie realizacji, usunięto również groźnego smoka z pierwszej odsłony, choć ten - jak słyszę - ma powrócić po pewnych udoskonaleniach... Sławna sprawność techniczna barokowego teatru (a przecież, zwłaszcza w pysznych kostiumach, scenografia ANDRZEJA MAJEWSKIEGO odwołuje się do baroku właśnie!) z jego maszynami poruszającymi niebo i ziemię, okazała się trudna do osiągnięcia w wieku elektroniki i zdalnego sterowania. Podobnie mogę jedynie zgadywać, czy u zarania pomysłu rozegrania całej opery w jednej tylko - bardzo pięknej skądinąd - dekoracji, nie kryły się kłopoty z dokonaniem licznych zmian planów akcji, założonych przez libretto.

W miejsce baśniowego rozmachu otrzymaliśmy spektakl cokolwiek wy-tonowany, miejscami może chłodny, ale prowadzony precyzyjnie i jasno, z dbałością o przejrzystość i logikę każdej sytuacji, każdego gestu niemal. Grupa wykonawców, która niemalże bez wyjątku współpracowała z Kazimierzem Dejmkiem przy "Henryku VI na łowach", wiele zdołała nauczyć się i skorzystać od mistrza - toż to już nie tylko wyborni śpiewacy, ale i sprawni aktorzy: wspomnijcie tylko wdzięk, swobodę i humor ROMUALDA SPYCHALSKIEGO, prostotę i naturalność DELFINY AMBROZIAK, nie wymuszoną dyscyplinę każdej zbiorowej scenki!

3.

Pod ową pierwszą, najbardziej baśniową warstwą spektaklu, kryją się warstwy następne, głębsze, które Dejmek starał się wydobyć, choć raczej z umiarkowanym powodzeniem. MOZART bądź jego librecista EMANUEL SCHIKANEDER (do końca nie wiadomo, kto ma jaki udział w ostatecznym ukształtowaniu dramaturgii opery) wplótł w tekst motywy wolnomularskie, scenograf je przypomniał, jednak nie sądzę, aby owa wierność autorskiej intencji została zbyt pilnie wyłapana przez widownię.

Podobnie niezbyt nas obeszło, skąd brutalny i lubieżny Monostatos na dworze szlachetnego Sarastra (choć zwróciliśmy uwagę na wpleciony w przedstawienie pyszny tekst Bogusławskiego z beztroskim przerzucaniem akcentu na ostatnią sylabę!) i co robią promienni chłopcy wśród sługi Królowej Nocy - inscenizator wyraźnie porał się natomiast z tymi problemami, wprowadzając chłopców wyłącznie w podniebnej gondoli i przemieniając ich w młodocianych bogów, życzliwie patronujących poczynaniom bohaterów.

Nie są to zarzuty i nie chciałabym zostać źle zrozumiany: wierzę, iż Kazimierz Dejmek doczytał się w tekście tego wszystkiego, o czym tak interesująco pisze w programie, wątpię jedynie, czy urzeczony rozlicznymi pięknościami widz będzie chociażby próbował dotrzeć aż do tej warstwy dzieła. Widz, jak sądzę, zadowoli się czarodziejską baśnią, której na deskach TEATRU WIELKIEGO przepowiadam długotrwałe i chwalebne powodzenie.

4.

Wykonawców jedynie wyliczę, choć to oni dźwigają na sobie ciężar przedstawienia. Sarastra śpiewali ANTONI MAJAK i IGOR MIKULIN w towarzystwie STANISŁAWA MICHOŃSKIEGO (Arcykapłan.) i EUGENIUSZA SZYNKARSKIEGO (Kapłan).

Sławną, koloraturową partię Królowej Nocy powierzono TERESIE MAY-CZYŻOWSKIEJ, oraz - w niedzielnej obsadzie - IRENIE JURKIEWICZ. Tarnina śpiewali: JAN KUNERT i ROMAN WERLIŃSKI, Paminę - DELFINA AMBROZIAK i udatnie debiutująca na łódzkiej scenie KIRA ANDREA.

Jako Papageno pięknie spisał się ROMUALD SPYCHALSKI, młodą Papageną była EWELINA KWAŚNIEWSKA, starą Papageną MARIA SZCZUCKA-KUDANOWSKA, Monostatosa śpiewał ZBIGNIEW BORKOWSKI.

HALINA ROMANOWSKA, JADWIGA PIETRASZKIEWICZ i ALICJA PAWLAK w pierwszej oraz JANINA KOSTYSZYN, LIDIA SKOWRON i IZABELA KOBUS, w drugiej obsadzie - stanowiły Damy Dwom Królowej Nocy.

W partiach Chłopców obsadzono arstystki chóru: ZYTĘ SZCZEPAŃSKĄ, ELŻBIETĘ JEŻEWSKĄ I BOŻENĘ ANDRZEJEWSKĄ oraz BARBARĘ MALISIEWICZ, ALINĘ POŁOŃSKĄ i MIECZYSŁAWĘ MALISIEWICZ w drugiej obsadzie.

Przygotowanie muzyczne oraz prowadzenie obydwu premier - BOGUSŁAW MADEY, inscenizacja i reżyseria - KAZIMIERZ DEJMEK, scenografia - ANDRZEJ MAJEWSKI, kierownictwo chóru - WŁODZIMIERZ POŚPIECH. Premiery 3 i 4 marca 1973.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji