Artykuły

Historia lubi się powtarzać

Prapremiera "Madame Butterfly" w mediolańskiej La Scali w 1904 roku poniosła klęskę. Po zmianach i poprawkach, wprowadzonych do partytury przez kompozytora, jeszcze w tym samym roku odniosła wielki sukces. Przyczyniła się do tego w wielkim stopniu polska śpiewaczka, Salomea Kruszelnicka, która swoją interpretacją wyniosła spektakl na wyżyny...

Po 96 latach, jakie minęły od prapremiery, w minioną sobotę mieliśmy okazję przekonać się, że historia lubi się powtarzać. Współtwórczynią sukcesu, jaki opera odniosła w łódzkim Teatrze Wielkim, była Danuta Dudzińska-Wieczorek.

Tytułowa Madame Butterfly to pierwsza tak ogromna partia przygotowana przez Dudzińską. Artystka zrealizowała ją z niezwykłą starannością i pietyzmem. Ta opera Pucinniego to dla sopranu duże i ciężkie śpiewanie, wymagające nie tylko szlachetnego i pięknego głosu, ale też siły i kondycji.

Swój liryczny sopran Dudzińska w premierowym przedstawieniu prowadziła z dużą rozwagą, która pozwoliła jej w wielu fragmentach na śpiewanie spintowe, a chwilami pomagała nadać głosowi dramatyczne brzmienie. Śpiewaczka z umiarem ważyła siły: w pierwszym akcie zaprezentowała emocje naiwnej dziewczyny, w drugim nieszczęśliwej kobiety, by w finale dojść do pełnego dramatu, doprowadzającego desperatkę do samobójstwa. Tę piękną i przejmującą kreację wokalną publiczność nagrodziła owacją, jakiej w tym teatrze nie słyszeliśmy już dawno.

Podobne emocje wzbudził Krzysztof Bednarek w partii Pinkertona. Najkrócej rzecz ujmując: ten jeden z najwybitniejszych w tej chwili w Polsce tenorów na scenę "wyszedł po swoje". Zaśpiewał i zagrał Pinkertona szalenie emocjonalnie, od pierwszego do ostatniego dźwięku zachwycając imponującą siłą głosu, fenomenalną frazą, kulturą muzyczną, szlachetnością środków aktorskich. Bednarek posiadł niezwykle rzadką u śpiewaków umiejętność budowania roli na podstawie partytury, słusznie dostrzegając, że kompozytorzy tam właśnie, prócz nut, zawierają wszystkie elementy charakteryzujące postać. Wielkie brawa!

W świetnej kondycji wokalnej zaprezentował się również Andrzej Niemierowicz (Sharpless). Artysta z dużą aktorką intuicją i tym razem nie zawiódł, stając się autorem pełnej emocji i bardzo wzruszającej sceny czytania listu. Z zadań wokalnych i aktorskich bez zarzutu wywiązała się także Małgorzata Borowik (Suzuki).

Do sukcesu "Madame Butterfly" przyczyniła się też świetnie grająca orkiestra. Jacek Boniecki (w krótkim czasie) znakomicie przygotował zespół, chwilami może tylko proponował nazbyt potężne forte, zbyt rzadko natomiast stosował rubato, jakby nie ufał solistom, że pewne zmiany temp, rozkołysanie linii melodycznej "popchnie" ich w manieryczne fermaty. Moim zdaniem muzyka "Butterfly", charakteryzująca się zewnętrzną efektownością, tylko by zyskała.

Wokaliści i muzycy wspięli się na wyżyny, natomiast reżyserując przedstawienie Jarosław Marszewski nie wyszedł w swojej wizji poza utarte schematy. Takich "Butterfly" w historii opery powstało setki.

W sezonie przełomu wieków można by wymagać bardziej oryginalnej rozumienia teatru, należałoby tradycyjną formę cokolwiek "przewietrzyć". A jeśli nie, to niechby przez scenę przelatywały choć demony opery. W Łodzi tymczasem przelatują mole. Na szczęście muzyka i jej znakomici wykonawcy z założone przez reżysera gorsetu wychodzą triumfalnie. I chwała im za to.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji